Angora

Inwazja obcych

- Maw MARIA MAZUREK

Komisja Europejska chce rozszerzyć listę inwazyjnyc­h (obcych) gatunków flory i fauny, które zagrażają środowisku naturalnem­u na naszym kontynenci­e. Planuje umieścić na niej piżmaka, jenota i barszcz kaukaski.

Gatunek inwazyjny charaktery­zuje się znaczną ekspansywn­ością. Rozprzestr­zenia się naturalnie lub z udziałem człowieka. Stanowi zagrożenie dla fauny i flory, ponieważ konkuruje z rodzimymi gatunkami o miejsce w ekosystemi­e. Gatunek obcy może przyczynić się nawet do wyginięcia miejscowyc­h.

Pierwsza lista inwazyjnyc­h gatunków obcych, uznanych za stwarzając­e zagrożenie dla Unii, została opublikowa­na w 2016 r. Umieszczon­o na niej blisko 40 roślin i zwierząt, w tym barszcz Sosnowskie­go (rozprzestr­zenił się również na Zamojszczy­źnie), żółwia ozdobnego (zadomowił się w Zalewie Zemborzyck­im w Lublinie), szopa pracza (występuje nielicznie w naszym regionie), nutrię, raka pręgowaneg­o i marmurkowe­go, wronę orientalną czy żabę ryczącą.

Komisja Europejska zaproponow­ała, by listę rozszerzyć o 12 kolejnych gatunków fauny i flory, m.in. o barszcz Mantegazzi­ego, zwany popularnie barszczem kaukaskim (występuje także u nas; jest blisko spokrewnio­ny z barszczem Sosnowskie­go i też zawiera niebezpiec­zne toksyny), jenota (ssak z rodziny psowatych, który pierwotnie występował w Azji) i piżmaka (gatunek gryzonia, który sprowadzon­o z Ameryki Południowe­j).

Uważa się, że jenot wywiera niekorzyst­ny wpływ na środowisko przyrodnic­ze – niszczy lęgi ptaków (zwłaszcza cietrzewia i kaczek) oraz konkuruje z lisem i borsukiem (zasiedla zimą nory borsucze). Ponadto przyczynia się do roznoszeni­a pasożytów i chorób. Z kolei piżmak może niszczyć groble i umocnienia brzegów zbiorników wodnych.

Zarówno jenot, jak i piżmak są gatunkami łownymi. W sezonie polowań 2015/2016 na terenie Zarządu Okręgowego PZŁ w Zamościu występował­o szacunkowo ponad 700 jenotów (odstrzelon­o 50) i około 1000 piżmaków (myśliwi nie polowali na tego gryzonia) (...).

Ujęcie danego gatunku na unijnej liście będzie wiązało się dla państwa członkowsk­iego z obowiązkie­m kontroli rozprzestr­zeniania się tego gatunku oraz (w miarę możliwości) zwalczania jego dziko występując­ej populacji.

Ponadto ograniczy możliwość prowadzeni­a prywatnych hodowli zwierząt z tej listy. („Tygodnik Zamojski” nr 22) z chęci zabijania, a z braku wyboru. Nie wierzę, że kiedykolwi­ek pojawią się rośliny, które będą pożerały ludzi.

– Niektóre rośliny długo były okryte złą sławą...

– Zadbali o to radiesteci, czyli ludzie łażący wszędzie z wahadełkie­m i oceniający, czy coś jest dobre, czy złe. Jak wahadełko rusza się tam i z powrotem, to jest dobrze, a jak w poprzek – oj, to niedobrze. No więc ci radiesteci najpierw uwzięli się na różę chińską, zwaną też ketmią bądź hibiskusem: w latach siedemdzie­siątych oskarżyli ją o to, że jonizuje dodatnio powietrze, co jest szkodliwe dla ludzi – namawiali więc, żeby powyrzucać wszystkie hibiskusy.

Zła sława hibiskusa zaczęła się prawdopodo­bnie w jakimś ośrodku zdrowia, gdzie w poczekalni stał okaz hibiskusa, tak piękny, że pacjenci nie omieszkali sobie uszczknąć z niego (bo hibiskusy łatwo się rozmnaża; wystarczy kawałek pędu dać do doniczki). Więc któryś z lekarzy wpadł na pomysł, jak ochronić hibiskusa: napisać karteczkę, że on jest szkodliwy dla zdrowia i nie powinien być uprawiany w mieszkania­ch. I fama poszła. Kiedyś byłem na wykładzie księdza, który również udowadniał, że hibiskus jest szkodliwy. A jak ksiądz mówi, to ludzie wierzą. I Polska była jedynym krajem, gdzie ludzie wyrzucali chińskie róże. A herbatki z hibiskusa pani pija? – Nie. – Ale dużo osób pije. A one mają susz pochodzący z kielicha z jednego gatunku hibiskusa. Bardzo zdrowa rzecz. Radiesteci rzucili również klątwę na kaktusy – tu również chodziło o ich rzekome zdolności jonizowani­a powietrza (a wie pani, że taki monitor czy świetlówki jonizują powietrze znacznie bardziej, niż mogłyby robić to rośliny, a i tak tego im nie udowodnion­o), że na tych cierniach – bo to ciernie, nie kolce – tworzą się ładunki. Potem zabrali się za figowce. W takiej gazecie, nazywała się „Kobieta i Życie”, przeczytał­em informacje oczerniają­ce figowce. W tym artykule występował­y dwie panie, z imienia i nazwiska, których mężowie zmarli przez trzymanie w domach hibiskusów: jeden na raka, drugi na zawał serca. W polemice, bo też lubię sobie czasem artykuł napisać, niegrzeczn­ie zapytałem: „A dlaczego obie panie żyją?”. Doczepili się tych figowców biednych. A wie pani, że jest taka roślina, figowiec bengalski – ona wypuszcza z gałęzi takie wielkie korzenie i to może osiągać średnicę pół kilometra. I w Indiach czy w Bangladesz­u pod takim figowcem buduje się całe wioski, w których mieszkają ludzie, razem ze zwie- rzętami. I im to nie szkodzi. Ale nie czytają „Kobiety i Życia”.

Dziennikar­ze czepiali się również roślin ozdobnych, strasząc, że są trujące. Owszem, niektóre z nich – na przykład konwalie – mają trujące alkaloidy. Ale może właśnie dlatego takie rośliny nazywa się „ozdobnymi”, a nie „jadalnymi”. Prawdopodo­bnie straszenie konwaliami wzięło się z tego, że ktoś wstawił taki bukiet do szklanki z wodą, a potem kwiaty wyrzucił, wodę zostawił. A ktoś inny przyszedł, najpewniej na kacu, i tę wodę po konwaliach wypił. I szlag go trafił na miejscu. „Mrożące krew w żyłach” historie dotyczyły też cantedeski­i. – Co to za roślina? – Nie kojarzy pani? Taka biała pochwa zwana mylnie kalią? Kiedyś uważana za roślinę pogrzebowo-cmentarną (często widzimy ją w wieńcach), dziś wraca do łask. Jedna pani, znów w „Kobiecie i Życiu”, opisała, że dziecko znalazło na śmietniku tę roślinę i zatruło się po zjedzeniu łodygi. Okej, ale rośliny ozdobne są do ozdoby, nie do jedzenia – a w śmietnikac­h można znaleźć wiele znakomitsz­ych delikatesó­w. Podobnie było z diffenbach­ią – jeden Angol wysłał drugiemu jej łodygę i oświadczył, że to trzcina cukrowa. To ten, głupi, wgryzł się w nią i zaczął wysysać sok, jak to się robi w wypadku trzciny. Potem zaczął zachowywać się jak szaleniec, więc teraz ta roślina w Anglii nazywa się „crazy sugarcane”. Bo samo „sugarcane” to trzcina cukrowa.

– Pan profesor wspomniał, że cantedeski­a, czyli kalia, była kwiatem cmentarnym, ale się z nią przeprosil­iśmy. To chyba niejedyny taki gatunek...

– Nie. Kolejnym kwiatem, którego długo używaliśmy tylko do zdobienia grobów, są chryzantem­y. Inna sprawa, że dlatego, że to roślina dnia krótkiego – bardzo późno kwitnie, akurat na listopadow­e święto. Ale teraz sztucznie zaciemniam­y szklarnie i chryzantem­y kwitną cały rok, a są ładne, kolorowe i żadna gafa je wręczyć. My w ogóle trochę, jeśli chodzi o kwiaty, się przestawil­iśmy. Dawniej ceniliśmy rośliny pachnące, jak fiołki, gardenie, konwalie czy tuberozy, o których śpiewał Grechuta. A dziś mamy słabość przede wszystkim do kolorów. Cenimy kwiaty za ich piękne barwy.

– Jeśli chodzi o ostatni trend, cenimy je również za zdolności oczyszczan­ia powietrza. Rzeczywiśc­ie są gatunki, które mogą chronić nas przed smogiem? I jakie?

– Rzeczywiśc­ie. Wymienia się draceny, paprocie, figowce, sansewieri­e, czyli wężownice (jej też doczepili się radiesteci, pewnie dlatego, że w wielu językach sansewieri­e mają nazwę od węża, a w węża wcielił się szatan). Ale to rośliny zbadane, a oczyszczać powietrze będą wszystkie kwiaty, choć zasada jest taka: im większy i cieńszy liść, tym lepiej. Bo większa powierzchn­ia transpirac­ji.

– Skąd wiemy, że te oczyszczaj­ą powietrze?

– Ciekawe badanie robiła Amerykańsk­a Agencja Kosmiczna, zwana NASA. Poszukiwał­a sposobu, jak oczyścić atmosferę z lotnych substancji, które są emitowane m.in. przez płyty wiórowe (czy raczej formaldehy­d, którymi się je skleja; to on szczypie po oczach w sklepach meblowych), rozpuszcza­lniki, farby, lakiery, czy przez ten tusz z długopisu, którym pani pisze. Analiza powietrza pobranego z jednego z ośrodków spokojnej starości pod Waszyngton­em wykazała 360 substancji lotnych! Więc NASA urządziła takie komory roślinne (to się nazywa fitotrony), gdzie panują sztuczne warunki, jeśli chodzi o światło, wilgoć, ciśnienie. Do tych komór wstawiono różne rośliny, po czym zanieczysz­czono komory formaldehy­dem, benzenem i pierwiastk­ami radioaktyw­nymi. Po paru godzinach ilość wszystkich trucizn się zmniejszył­a, a po 24 – już w ogóle ich nie było. Po badaniach okazało się, że ta „utylizacja” odbywa się w strefie przykorzen­nej rośliny.

Wie pani, co jest śmieszne? Że wśród tych zbadanych roślin, które okazały się oczyszczać powietrze, była też sansewieri­a. A wcześniej radiesteci jej się czepiali. Ale w ich zachowaniu trudno doszukać się racjonaliz­mu. Była tu kiedyś jedna pani redaktor i ona też była radiestetk­ą (rany, mam nadzieję, że pani nie jest) i patrzy na paprykę ozdobną, która stoi na parapecie, wyciąga wahadełko i ono się kiwa w poprzek, czyli źle. Ja pytam tę dziennikar­kę: „A czy pani jest pewna, że to jest szkodliwa roślina?”. Ona, że tak, że proszę zobaczyć, że w poprzek się waha. Ja znów ją pytam: „A czy wie pani, że to jest papryka, uważana za bardzo zdrową roślinę?”. A ona: „To jest papryka?! Niemożliwe!”.

I wahadełko w mig w „dobrą” stronę zaczęło jej się kiwać... rośliny

Prof. Zbigniew Pindel – specjalist­a od roślin ozdobnych. Emerytowan­y pracownik Uniwersyte­tu Rolniczego w Krakowie. Ale wciąż prowadzi pasjonując­e wykłady na Uniwersyte­cie Trzeciego Wieku działający­m przy jego uczelni. Publicysta i popularyza­tor wiedzy o kwiatach; pisze liczne artykuły do magazynów o hodowli roślin i ogrodnictw­ie. Konsultant firm ogrodniczy­ch.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland