Paradoks Patryka Jakiego
Paradoks, jak czytamy w Wikipedii, to twierdzenie logiczne prowadzące do zaskakujących lub sprzecznych wniosków. Istnieją paradoksy logiczne, matematyczne, filozoficzne i inne. Paradoks, jaki wyraża osobą własną Patryk Jaki, ma charakter moralny. I od razu zastrzeżenie: Patryk Jaki jako żarliwy rewolucjonista nie ma w tym wywodzie żadnego znaczenia, zresztą zgodnie z regułą zostanie przez własną rewolucję pożarty. Patryk Jaki uosabia natomiast obecną władzę, której ideologia – oparta na pozornie rzetelnych zasadach – prowadzi państwo do degradacji, a społeczeństwo do upodlenia.
Jaki, prominentny beneficjent pokolenia Jana Pawła II, zawstydził ostatnio ludzi myślących impulsywną wypowiedzią, że bandytów, którzy napadli na Polaków w Rimini, warto by zabić, a wcześniej – poddać torturom. Opinia Jakiego na jakikolwiek temat nie miałaby żadnego znaczenia, ale cudem jakimś Jaki jest wiceministrem, i to nie rolnictwa, ale sprawiedliwości. I to pierwszy dysonans, bo jeśli jesteśmy Europejczykami, jesteśmy w Unii, wyznajemy wspólne wartości i podpisaliśmy umowy, to nawet kwestionowanie ich naraża na szkodę państwo, wypychając je poza opłotki, co się akurat na naszych oczach dzieje. I nie jest żadnym wytłumaczeniem, że Jaki nie wie, co mówi, bo nie jest prawnikiem. Przecież nie twierdzimy, że kierować wymiarem sprawiedliwości w Polsce mają tylko prawnicy. Jest prawnikiem prezes, jest Ziobro, po co więcej? Beata Kempa też była wiceministrem tego resortu i dała radę. Nawet Gowin był i też dał.
Paradoks Jakiego najpełniej widać w telewizji, gdy oglądamy nasz rząd w kościele. Na kolanach, z oczami utkwionymi w świętych obrazach, z ustami szepczącymi mantry modlitw, gotowymi na przyjęcie ciała Chrystusa. Widok rozmodlonych towarzyszy Macierewicza, Brudzińskiego, Kuchcińskiego czy Kaczyńskiego jest takim kulturowym dysonansem jak koncerty brandenburskie Bacha grane na grzebieniu. Kiedyś Kaczyński pouczył jakiegoś posła Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, że ich działalność to najlepsza droga do dechrystianizacji Polski. Dziś rządy Prawa i Sprawiedliwości – opite kadzidlanym dymem buty i hipokryzji – także niosą pocałunek śmierci swemu elektoratowi. Nigdy bowiem dotąd mizerna garstka nie zrobiła tak wiele, byśmy jako naród podzielili się, znienawidzili. Żebyśmy tak spsieli, jak teraz. Od Sejmu, do sejmików wojewódzkich i rad miast, pełznie hydra nienawiści, pogardy i złości. I niech nikt nie pyszni się, że aż 40 procent narodu popiera tych, którzy – jak przestrzegał Pascal – zło czynią w dobrej wierze. Aliści 40 procent zawsze walnie w łeb jak dobra gorzała, napisał ktoś w internecie. Tylko czy naród poradzi sobie potem z kacem?
Paradoks Jakiego wyraża się także w upartyjnieniu myślenia. W umysłach entuzjastów rewolucyjny żar zastępuje myślenie, wiedzę i wątpliwości. Wypiera szacunek i pokorę. Dlatego w głowie Jakiego uchodźcy to terroryści, pasożyty i bakterie. Jaskiniowe, haniebne opinie padają z ust głupców i prezesów, a taki czas nastał, że im kto głupiej palnie, tym bliższy staje się prezesowi. Tymczasem, choć nie ma u nas uchodźców, największe zło wyrządzają nam sami swoi: pijani konkubenci rzucający niemowlętami o ścianę, zabijający ich uderzeniem pięści; rodacy niewolący i gwałcący kobiety; kazirodcy urządzający w katolickich domach piekło, o jakim Dantemu się nie śniło. Czy słyszał kto, by jakiś wiceminister sprawiedliwości wołał o tortury dla rodzimych zwyrodnialców, takich i po pierwszej komunii, i bierzmowaniu? Czyżby obowiązywała jakaś partyjna klauzula sumienia? – Bardzo się cieszę, że pochodzimy od różnej małpy – powiedział kiedyś Leszek Miller do jakiegoś posła ZChN. Ale to było w czasach, kiedy zawód: polityk, nie budził jeszcze takiej odrazy jak dziś.
Opowiem Patrykowi Jakiemu historię: jakieś 40 tysięcy lat temu nasi przodkowie (Jakiego też) przybyli do Europy, niesieni uchodźczą falą ze wschodniej Afryki. W Europie od dawna już po jaskiniach klepali biedę neandertalczycy, nasi bracia starsi. Gdyby któryś z nich, jakiś wcale nie najmądrzejszy, rzucił wtedy przy ognisku: nie pozwólmy tym brudasom tu wejść! – być może dziś Jaki piłby kumys w jurcie na mongolskich stepach. Ale pozwolono nam, przybyszom, osiedlić się i zbudować swój własny świat. Czego my odmawiany teraz innym! Neandertalczycy byli rozumniejsi od Jakiego, bo a priori wiedzieli, że trzeba i warto pomagać. Tylko pomoc drugiemu w potrzebie wyznacza miarę człowieczeństwa, nawet tak nieudanego jak ich, skazanego na wymarcie. Pomagać innym to nakaz starszy niż biblijne opowieści, na których swoje nauki opierają religie. Pomagać – tylko to konstytuuje człowieka! Ale, do kurwy nędzy, jak tę najprostszą z prostych prawd wytłumaczyć takiemu Błaszczakowi? Czego w prostym akcie ludzkiej przyzwoitości nie rozumie Beata Szydło, matka księdza? Może słyszą w kościele coś innego niż pozostali? A patrzą w niebo, dlatego że wierzą, że kiedyś ktoś po nich wróci?
Kara śmierci, tortury, obawa przed chorobami i pasożytami, lęk przed światem zewnętrznym, przed obcymi, przed ich kulturą, religią, językiem. Syndrom oblężonej twierdzy, a w środku na śmierć i życie skłóceni rodacy? To ma być dobra zmiana? Ludzie, co myśmy zrobili?
henryk.martenka@angora.com.pl