Co dalej z kawalerią powietrzną?
W dniach 5 – 8 września 2017 r. odbyły się w Kielcach targi uzbrojenia znane jako Międzynarodowy Salon Przemysłu Obronnego. Targi jak targi, jak co roku – kolorowe czołgi i transportery, trochę śmigłowców, sporo stoisk firmowych z folderami ich produktów, ładne hostessy... Ważne jest jednak to, co przy okazji powiedziano o dalszym rozwoju naszych Sił Zbrojnych.
Oczywiście wywiązała się dyskusja o śmigłowcach. Całkiem słusznie przyjęto, że należy opracować nową koncepcję wyposażenia naszych wojsk w śmigłowce, a nie ślepo zastępować eksploatowane obecnie typy (o niektóre już się muzea biją) podobnymi, choć nowszymi. Całkiem niesłusznie jednak założono, że nasza elitarna, niezwykle cenna jednostka – 25. Brygada Kawalerii Powietrznej im. Księcia Józefa A. Poniatowskiego (25. BKPow) stacjonująca w Tomaszowie Mazowieckim i w Łęczycy – będzie mało użyteczna w obronie Polski.
Żeby nie było, że ja tylko krytykuję, to powiem, że jest też i dobra informacja. Całkiem otwarcie mówi się też o zakupie bardzo nam potrzebnych śmigłowców szturmowych. Bojowy śmigłowiec na współczesnym polu walki jest jak słynny niemiecki stukas (Ju 87) czy radziecki „szturmowik” (Ił-2), które siały zniszczenie na polach walki drugiej wojny światowej, wzbudzając u wroga panikę samym swoim pojawieniem się. A my teraz takich nie mamy. A dokładnie – mamy, ale są bezużyteczne, bo nie mają głównego uzbrojenia – rakiet przeciwpancernych. Zapowiedź, że nowe śmigłowce szturmowe kupimy nie tylko dla dwóch istniejących eskadr, ale jeszcze utworzymy trzecią, napawa optymizmem.
Jednakże, jak usłyszałem o planach wobec 25. BKPow, to aż mnie zatrzęsło ze złości. Co prawda to wiadomości nieoficjalne, zasłyszane w kuluarach, ale z tak zwanych dobrze poinformowanych źródeł. Podobno te same zadania na wojnie może wykonać... Obrona Terytorialna! A tok rozumowania jest taki: po co wozić brygadę śmigłowcami na tyły wroga, jeśli jednostki OT po prostu pochowają się po lasach, dadzą nacierającemu nieprzyjacielowi się ominąć, a następnie wyrosną na jego tyłach jak Feniks z popiołów i zaczną siać zamęt i zniszczenie. Jejku, jakie to proste, dlaczego nikt na to nie wpadł? Dodajmy, że nie tylko u nas nie wpadł. Bo Stany Zjednoczone mają całą dywizję kawalerii powietrznej, 101. Powietrznodesantową. Słynne „krzyczące orły” (lub „wrzeszczące kurczaki”, jak mówią o nich zazdrośnicy) to elitarna formacja sprawdzona w realnych działaniach bojowych, takich jak odbicie Kuwejtu z rąk armii Saddama Husajna w 1991 r. czy podbój Iraku w 2003 r. Za pierwszym razem dywizja operowała na tyłach wroga, a za drugim skutecznie izolowała ogniska oporu ominięte przez amerykańskie zmechanizowane zagony pędzące do Bagdadu. Czy trzeba kogoś przekonywać, że błyskawiczny manewr i możliwość „skakania” nad głowami nieprzyjaciela to niekwestionowane zalety we współczesnej wojnie? A takie możliwości dają właśnie śmigłowce. Podobne jednostki w sile brygady utrzymują też Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Włochy, a nawet niewielka Holandia. Państwa europejskie w ogóle w możliwość dużej wojny w Europie nie wierzą i dlatego te jednostki bardziej służą im jako ekspedycyjne, ale w razie potrzeby... Taką potrzebę widzi natomiast Rosja, bo każda z jej czterech dywizji i czterech brygad powietrznodesantowych może działać jako śmigłowcowa kawaleria, a śmigłowców u nich dostatek... Szczerze mówiąc, Rosjanie utrzymują siły powietrznomanewrowe równie duże jak cała reszta świata razem wzięta. A wszystkie mają status gwardyjskich, czyli u Rosjan – elitarnych. Jakoś nie ma pomysłu, by je zastąpić obroną terytorialną po 16-dniowych szkoleniach...
Myślę, że należą się państwu wyjaśnienia, czym jest kawaleria powietrzna (wojska aeromobilne czy powietrzno-manewrowe). Od zarania dziejów najważniejszym składnikiem wojsk lądowych była piechota. A piechota to żołnierz w hełmie z karabinem i granatami. Na rzecz piechoty działają czołgi – pancerna pięść torująca piechocie drogę w ataku czy w kontrataku będącym kluczowym składnikiem obrony – oraz artyleria z jej niszczącą siłą ognia. Wspomagają ją rozpoznanie i saperzy, a osłaniają wojska przeciwlotnicze. Jeszcze podczas drugiej wojny światowej główną wadą piechoty była jej powolność, bo przytłaczająca jej większość poruszała się pieszo, stąd nazwa. Od wielu już lat jest jednak inaczej. Piechota jest wożona opancerzonymi, uzbrojonymi transporterami. Dzięki temu piechota na transporterach jest równie mobilna jak czołgi i ten duet, a właściwie trio z nieodłączną artylerią, dziś w większości samobieżną, to główni gracze na polu walki. Wojska te są mobilne i mają potworną siłę rażenia, pod warunkiem że doskonale ze sobą współdziałają, są dobrze zabezpieczone i efektywnie zaopatrywane, a nade wszystko – doskonale wyszkolone. Czwartym, najnowszym składnikiem wojsk lądowych jest elitarna piechota, która jest transportowana nie przez gąsienicowe wozy opancerzone, lecz przez szybkie śmigłowce, zdolne do ominięcia wszelkich przeszkód terenowych, a nawet wrogich wojsk. To jest właśnie kawaleria powietrzna. Jednostki kawalerii powietrznej przerzucone w kilka godzin na zaplecze pancerno-zmechanizowanych zgrupowań wroga są w stanie sparaliżować ich zaopatrzenie i zdezorganizować system dowodzenia. A czołgi i piechota zmechanizowana potrzebują dziś tego zaopatrzenia jak powietrza, zużywają bowiem olbrzymie ilości amunicji i paliwa, które trzeba im nieustannie dowozić. To tak, jak gdyby do walczącego na ringu boksera podszedł ktoś skrycie od tyłu i zacisnął silne palce na jego gardle... I co taki bokser ma zrobić? Zamiast trzymać gardę i oddawać ciosy, on rozpaczliwie łapie oddech. Jak się odwróci ku nowemu przeciwnikowi, dostanie od rywala powalający cios prosto w kark... Kawaleria powietrzna może też szybko zorganizować obronę na drodze wroga, który wdarł się za nasze linie obronne i nie ma go kto zatrzymać. Śmigłowce szybko ich przerzucą gdzie trzeba i przed wrogiem niespodziewanie wyrośnie twarda obrona sprawnie zorganizowana przez zawodowców, która ich powstrzyma do momentu, nim na gąsienicach przypełznie znacznie silniejsze wsparcie...
Dobrze wyszkolony piechur, broń wsparcia, w tym głównie przeciwpancerna, to jedno, ale śmigłowce transportowe i szturmowe to drugi nieodłączny składnik kawalerii powietrznej. Uzbrojone śmigłowce wielozadaniowe dla piechoty i duże śmigłowce transportujące cięższe uzbrojenie, a dodatkowo też śmigłowce szturmowe będące latającą artylerią kawalerii powietrznej. Tylko że na śmigłowcach, wielozadaniowych i transportowych, nasz MON chce najwyraźniej oszczędzić. Trzeciorzędna potrzeba... Niech latają te, co są, aż im łopaty wirnika poodpadają ze starości.
Jeśli ktoś myśli, że tylko liczbą żołnierzy powstrzymamy wroga, to się głęboko myli. Przewaga liczebna nie znaczy nic przy woli walki, motywacji, wyszkoleniu i umiejętnościach dowódców. Przykład – Finlandia. Dwa razy obroniła się przed ZSRR, choć Sowieci rzucili na nich niesamowicie wielkie siły. Na nic to się zdało, wobec rozsądnej, twardej i umiejętnej obrony. Warto pamiętać, że Finowie nie tylko bronili się od czoła, ale też wysyłali na tyły wroga swoje ruchliwe formacje elitarnych jegrów, którzy na nartach przenikali lasami za nieprzyjacielskie linie, a następnie blokowali zaopatrzenie, dezorganizowali dowodzenie, stawiali miny... Że co, że nasza Obrona Terytorialna też tak może? Powiedzmy nie na nartach, bo u nas latem to nie bardzo, – ale na przykład na rowerach? Nie, moi drodzy, fińscy jegrzy to specjalnie wyselekcjonowani, doskonale wyszkoleni zawodowcy o wysokich umiejętnościach, a nie pełni entuzjazmu chłopcy, którzy wojnę znają tylko z warthunder czy innej gry komputerowej, po kilkunastu dniach szkolenia rocznie...
Finami dowodził legendarny marszałek Gustaf Mannerheim pochodzenia szwedzkiego. Szlify generalskie zdobył w carskiej armii Imperium Rosyjskiego. Po rosyjsku (i w ojczystym szwedzkim języku) mówił lepiej niż po fińsku. Dlatego właśnie z Rosjanami wygrał, bo ich doskonale znał i rozumiał, potrafił przewidzieć każdy ich ruch. A z naszej armii takich ludzi się wyrzuca. Jak ktoś po sowieckiej akademii – won z wojska. Kto wie, może w takich ludziach, jak na przykład gen. Różański, który notabene nawet na sowiecką akademię był za młody, pozbyliśmy się własnego Mannerheima? Tracimy, jak się okazuje, nie tylko ludzi, ale też chcemy pozbawić się unikalnych możliwości bojowych. A teraz państwa przepraszam, jadę do kościoła, pomodlić się o pokój. Cóż nam więcej zostało?