Moja noc z „Irmą”
za nią konserwy, w końcu większość towarów. Sceny jak ze stanu wojennego przesuwały się w górę Florydy, sklepy ogołacano aż do położonej 450 km na północ Tampy. To samo dotyczyło benzyny.
Wagę superciężką
„Irma” zawdzięczała dwóm właściwościom: wichrowi wiejącemu z prędkością do 250 km/godz. i fali, którą wiatr pchał z morza na ląd. Podmuch o tej sile zmiata prawie wszystko, co stanie na jego drodze – przewraca słupy elektryczne, łamie drzewa; auta i łodzie turlają się jak zabawki. Potem nadchodzi woda i zatapia wszystko. Szczęśliwym zrządzeniem losu „Irma” oszczędziła Florydzie najbardziej masakrującego ciosu: jej wejście nad ląd nad Kubę sprawiło, że huragan kat. V nieco osłabł i we Florydę uderzył jako kat. IV. Poza tym nie staranował pełnym impetem Key West na końcu archipelagu, lecz położone bliżej lądu i słabiej zaludnione wyspy. Potem skręcił lekko na zachód, nad Zatokę Meksykańską, i nie uderzył frontalnie w leżące nad Atlantykiem Miami.
Kilkanaście godzin przed uderzeniem wielu mieszkańców Miami, analizując prognozowaną drogę „Irmy”, uznało, że najbezpieczniej będzie uciekać do Tampy. Gdy zbliżali się do 3-milionowej aglomeracji Tampa – St. Petersburg – Clearwater, usłyszeli, że Irma zmieniła kierunek i – za ich plecami – wali wprost na Tampę... W sobotę rano byłem, jako przymusowo ewakuowany wraz z rodziną i psem, jednym z dziesiątek tysięcy ludzi nerwowo szukających bezpiecznego schronienia w okolicach Tampy. O miejscu w hotelu na większości obszaru stanu od dawna nie było mowy. Komunikaty radiowe nabrzmiewały napięciem z kwadransa na kwadrans; nie było paniki, histerii, lecz władze ostrzegały: zbliża się coś, czego niszczycielskiej siły nie można sobie wyobrazić. Krążyłem od jednego do drugiego schroniska dla ewakuowanych (organizowane są głównie w szkołach budowanych solidnie z myślą o pełnieniu tej funkcji), by usłyszeć od żołnierzy i policjantów, że już jest w nich pełno. Dokąd jechać?! Sorry, nie wiemy... Czasem trzeba było odjeżdżać z kwitkiem po odstaniu w kolejce aut – do której od czasu do czasu ktoś usiłował się wcisnąć – pół godziny.
Lał coraz bardziej rzęsisty deszcz, nasilał się wiatr, niebo mroczniało, w dali dudniły głucho grzmoty. Po godz. 12 w południe nikt nie powinien być już na drogach – alarmowały władze przez radio. Emocje, jakich się doznaje w takiej sytuacji, trudno opisać. Niedawno – nie wiedząc, do czego się wróci – zamknęło się za sobą drzwi domu obłożonego workami z piaskiem, zabezpieczonego na ile się dało, i odjechało wypełnionym jedzeniem, wodą i ubraniami samochodem. Teraz krąży się po mieście (zużywając benzynę!) z narastającym poczuciem bezsilności i zagrożenia. Ze świadomością, że w ciągu kilku godzin rozegra się coś niewyobrażalnego. W stanie zagrożenia bezpieczeństwa, życia może, emocje kipią. Jeszcze jedno schronisko i uciekamy na Wschodnie Wybrzeże – postanowiłem.
Schronisko w szkole na peryferyjnym, luksusowym osiedlu Connerton, pośród łąk i lasów. Fachowa, spokojna, uprzejma obsługa, wszechstronna pomoc. Przyjmiemy was... dog is no problem. Jeden mężczyzna pakuje nam bagaże na wózek i wiezie do klasy, drugi pompuje materac, kobieta rejestruje nasze przybycie. Nerwowość zastępuje z minuty na minutę ogromna ulga... Lądujemy w klasie sypialni z kilkoma rodzinami z dziećmi i psami. Trzy darmowe posiłki dziennie; kilkaset osób w kolejce w kafeterii zachowuje spokój, choć o relaksie trudno mówić. Kilku policjantów poziewuje w kącie. Wieczorem wiadomość: „Irma” znów zmieniła kierunek, ułaskawiła Tampę, oszczędziła jej najbardziej morderczego uderzenia; skręciła nieco na wschód... W nocy z niedzieli na poniedziałek wiatr wyje, deszcz chłosta poziomo, odgłosy przypominają podziemne eksplozje; innym kojarzy się to z rozpędzonym pociągiem towarowym. Ludzi nakręcają radiowe wieści: w opuszczonych osiedlach pojawiają się złodzieje; woda na drogach wzbiera. Dzieci płaczą, psy poszczekują; czasem udaje się zdrzemnąć. Rano komunikat: niebezpieczeństwo minęło, można wracać do domów (jeśli ocalały). Więzi socjalne, które szybko zaczynali zacieśniać ewakuowani (sytuacja wspólnego zagrożenia temu sprzyja), znikają. Ludzie objuczeni workami wsiadają do aut, rozjeżdżają się. Podróż w drugą stronę zajmuje znacznie więcej czasu: na drogach leżą powalone drzewa. Wciąż wieje i pada.
Skręt „Irmy”, który złagodził wyrok na Tampę, w niedzielę rano spowodował niespodziane zalanie Jacksonville, wielkiego miasta na północnym wschodzie Florydy. Centrum i wiele dzielnic znalazło się 1,5 metra pod wodą. „Irma”, już jako burza tropikalna, parła na północ, powodując zniszczenia w Charleston w Karolinie Południowej. W ogóle przeorała dziewięć stanów. W rejonach Florydy, kiedy przechodził przez nie huragan, władze zakazywały służbom reagować na telefony na numer alarmowy 911 – nie można było ruszyć z pomocą bez narażania życia... Ratownicy patrzyli bezradnie, jak liczba dzwoniących rosła na ekranach komputerów. Wcześniej wielokrotnie uprzedzano, że tak będzie, że wszyscy muszą wcześniej znaleźć bezpieczne schronienie. W Miami przed uderzeniem „Irmy” przymusowo ewakuowano bezdomnych, opornym zakładano kajdanki. Pogwałcenie wolności jest lepsze niż utrata życia – rozumowano.
Kilka dni po
„Irmie” 15 mln mieszkańców Florydy było bez prądu, w tym 78 proc. mieszkańców Miami. Wielu ludzi pozostanie bez elektryczności przez tygodnie. Cztery dni po „Irmie” zmarło z gorąca (brak klimatyzacji) osiem osób w domach starców; przypuszczano, że ofiar tropikalnego upału będzie więcej. Zniszczenia są „straszliwe” – oświadczył gubernator Rick Scott. Na archipelagu Florida Keys huragan zmiótł 25 proc. domów, 65 proc. jest poważnie uszkodzonych. Połowa wysp, bardziej odległych od lądu, łącznie z miastem Key West, jest odcięta od świata. Droga US-1 została zniszczona. Ponadto trzeba sprawdzić, czy liczne mosty (w tym jeden 12-kilometrowy) są bezpieczne. 12 września okręty i samoloty wojskowe rozpoczęły akcję ewakuacji 10 tys. ludzi, którzy znaleźli się w pułapce – bez dachu nad głową i bez jedzenia. Ratownicy, policjanci i wyspecjalizowane ekipy przeszukują dom po domu, ruinę po ruinie w poszukiwaniu ofiar; dotąd jest ich 33. Kilkadziesiąt osób z dziećmi i zwierzętami, które zdecydowały się schronić w Key West, w betonowym budynku galerii Studio Key West, przeżyło, lecz wielu straciło domy. Ocalał bez większych zniszczeń dom Ernesta Hemingwaya, opuszczenia go odmówił kurator Jaque Sand. Został z 54 kotami – potomkami kotów pisarza; wszystkie przeżyły. Niektórzy dziennikarze ze słabo skrywanym rozgoryczeniem donoszą, że oba pałace Trumpa – jeden na wyspie St. Martin, drugi na Florydzie w Palm Beach – jakimś cudem ocalały, choć wszystko wokoło zostało obrócone w perzynę.