To tylko życie (Kreta)
25-letnia aktorka i piosenkarka przeszła przeszczep nerki – czytamy na tmz.com. Operacja zakończyła się powodzeniem, o czym Amerykanka poinformowała swoich fanów na Instagramie. Była gwiazdka Disneya opublikowała zdjęcie ze szpitalnego łóżka, na którym leży wraz z najbliższą przyjaciółką, która okazała się dawczynią. Gomez od dłuższego czasu walczy z toczniem, który atakuje jej organizm i powoduje stany zapalne. Dziewczyna w emocjonalnym wpisie wytłumaczyła się ze swojej medialnej absencji w ostatnich miesiącach: – Wiem, że dziwiła was moja dłuższa nieobecność i to, że nie promowałam swojej nowej płyty. Musiałam jednak poważnie zadbać o zdrowie. Ponad wszystko dziękuję mojej przyjaciółce Francii, od której dostałam niesamowity prezent. Kocham Cię, jesteś dla mnie jak siostra.
Kreta, wyspa śród morskiej rzucona otchłani, żyzna, pełna uroków – pisał w swej „Odysei” pierwszy znany z imienia europejski poeta Homer. Majestatyczna kraina leżąca na styku trzech kontynentów. Miejsce narodzin Zeusa, lotu Ikara, labiryntu Minotaura. Tutaj najwyższy z bogów posiadł w miłości fenicką księżniczkę Europę, porwawszy ją po przeobrażeniu się w byka, a ich syn Minos założył królestwo, od którego wzięła nazwę jedna z najstarszych cywilizacji – kultura minojska. Tu przypływał Tales z Miletu, pierwszy filozof i matematyk cywilizacji zachodniej, tu św. Paweł już w 63 roku sprowadził chrześcijaństwo.
Kreta, wyspa zawieszona między morzem a niebem, między jawą i snem, życiem i śmiercią. Od tysięcy lat karmiąca żywych, otulająca umarłych. Różowe plaże wciśnięte w skaliste zatoczki, szumiące palmy, kaniony wdzierające się w klify, górskie wąwozy, winnice po której czas staje się czasem urojonym. Po takiej raki w opustoszałej tawernie „Oaza” zobaczyłem oczami mej rozpływającej się w upale duszy happy menu z opowieści kapitana Michała Wyganowskiego, z którym żeglowałem po Morzu Egejskim, zanim dopłynąłem do Krety. A było to mniej więcej tak:
W pewnej laotańskiej knajpce w środku dżungli nad Mekongiem kelner podał nam dwie karty: happy menu i regular menu. Happy ryż z warzywami, happy pizza, happy shake i normalny ryż, pizza, shake. O co chodzi? Kelner tłumaczy, że happy to happy. Na próbę zamówiłem happy shake’a i od razu zrozumiałem, dlaczego nie ma krzeseł przy stole, a jedynie dywaniki – bo jakby było krzesło, tobym z niego spadł. Leżę na tym dywaniku i wstać nie potrafię. Tak mi się dobrze zrobiło, że zamówiłem drugiego shake’a, po którym znajomi musieli mnie zanieść do pokoju, gdzie godzinami wodziłem wzrokiem za pędzącym wentylatorem. Pozazdrościli mi i sami poszli na happy shake’a. Wrócili w takim samym stanie obserwować wentylator. W następne dni znowu był jakiś happy ryż z warzywami i takiż shake, i znowu było wpatrywanie się w wentylator atrakcyjniejszy od najlepszego filmu. W końcu zdobyliśmy recepturę potraw z happy menu; były doprawione takimi przyprawami jak grzyby halucynogenne, marihuana, opium.
Upał sięgnął zenitu. Upojony słońcem, lecz jedynie z domieszką czystej raki poddałem się swej słabości i udałem do wynajętego pokoju również wpatrywać się w wentylator. I nie Zorbę w nim wypatrzyłem, a „Leniuchów z żyznej doliny”, inny film grecki dawno zagubiony w mej pamięci. Godziny mijały i coraz bardziej wciągała mnie atmosfera tego obrazu. Wiejska posiadłość. Kilku facetów pogrążających się w postępującym letargu. Krótkie drzemki wydłużają się, by z czasem sięgnąć stanu trwałego upojenia sennego, w którym wszystko, co snem nie jest, jest tylko krótkim intermezzem. Spać. Bo czymże jest życie jak nie snem we śnie. Spać aż po śmierć. Po kilku tygodniach jeden z mężczyzn buntuje się i ucieka. Resztką sił wymknął się z mrocznego pomieszczenia, ale zdołał przejść zaledwie kilkadziesiąt metrów i oślepiony słońcem zasnął pod drzewem.
Śmierć jest niczym, jedno dmuchnięcie i świeca gaśnie... – to chyba Zorba. Wentylator jakby przyśpieszył iw mej hipersomni pojawiła się myśl, że życie to najpiękniejsza katastrofa pod słońcem. Senność ustała. Wykorzystałem ten sprzyjający moment i wyszedłem z pokoju na drogę biegnącą w dół doliny. Po kilkudziesięciu minutach szedłem wzdłuż Morza Kreteńskiego. Tam, z półmroku ludzkiego świata, odezwał się Tales: – Życie jest jak woda, płynie szybko, wysychając na słońcu, które jest jego rozkoszą. Doszedłem do końca tej drogi. – Życie niczym nie różni się od śmierci – dalej nauczał ów gość z Miletu. – Dlaczego więc nie umierasz? – pytali go jego uczniowie. – No, właśnie dlatego.
Tak czy owak podróż, nawet ta donikąd, nigdy nie jest stratą czasu. Taka to myśl uwolniła się z materii mego przebudzonego ciała. turkiewicz@free.fr