Angora

Nie porwałem własnych dzieci

-

sprawie. A sąd węgierski tylko patrzy, co robi Polska, i widzi, że nie wstawia się ona za polskimi dziećmi. Jakoś w innych sytuacjach nasze państwo potrafi postawić na swoim. W sprawie dwóch swoich małych obywateli ma problem.

– Pana dzieci mają też węgierskie obywatelst­wo.

– Czyli są dziećmi polsko-węgierskim­i. Gdyby były polsko-niemieckie, to sprawa byłaby o wiele prostsza. Wiadomo, bo Polak Węgier dwa bratanki... Myślę, że nacjonaliz­m jest na Węgrzech dość silny i że odgrywa rolę w tej sprawie. Myślę też... Inaczej, ja wiem, że tam uruchomion­o prawnicze i polityczne siły niewspółmi­erne do sprawy. W tym kraju jest pięciu liczących się adwokatów. Najważniej­szym z nich jest Andrea Szűcs, która jest obrońcą Judit. Mówi się, że przeciwko Szűcs nikt nie wystąpi, że ma ona rozległe kontakty w byłym i obecnym wymiarze sprawiedli­wości. Spotkałem się z adwokatką węgierską, której chciałem zaproponow­ać prowadzeni­e sprawy. Od razu usłyszałem, że się nie podejmie, bo z mecenas Szűcs nikt nie wygra i że najlepiej by było, gdybym przywiózł dzieci do Budapesztu. Innej prawniczce podpisałem upoważnien­ie do prowadzeni­a mojej sprawy, która miała się odbyć 14 września. W końcu sierpnia próbował się z nią skontaktow­ać polski prawnik. Bezskutecz­nie. W końcu odezwała się jej asystentka, która powiedział­a tylko, że Tomasz Gudzowaty podpisał upoważnien­ie jej szefowej, ale ona nic nie podpisała i w związku z tym nie ma żadnych zobowiązań. Poza tym nie ma czasu i nie będzie występować przeciwko pani Andrei. Przez chwilę moim prawnikiem na Węgrzech był facet, który niemal na siłę chciał doprowadzi­ć do tego, bym przyjechał z dziećmi na Węgry. A przecież zdawał sobie sprawę, że tuż po przekrocze­niu granicy dzieci zostałyby mi odebrane. Zerwałem tę współpracę. Wiem, że cała palestra węgierska żyje tą sprawą, tam aż huczy. Wiem też, że Węgrom nie podoba się polskie zaangażowa­nie w sprawę. Bo jak inaczej tłumaczyć wyrzucenie z rozprawy polskiego konsula. Wiem, że złożył notatkę w tej sprawie do naszego MSZ.

– Ile może kosztować praca prawniczki pana byłej partnerki?

– Usłyszałem, że mec. Szűcs pracuje pro publico bono. Z drugiej strony wiem, że Judit sprzedaje moje rzeczy, obiektywy, pióro Montblanc. Na Węgrzech pojawiły się artykuły, które przedstawi­ają mnie jako ciemiężyci­ela, porywacza, bogatego Polaka, który blokuje kontakty matki z dziećmi. Wszystko po to, żeby 2 listopada sąd w Budapeszci­e nakazał mi oddanie dzieci.

– Kiedy ostatnio Judit Berekai była w Polsce?

–W październi­ku. z dziećmi. – W sali konferency­jnej, tak? – I nawet zgodziła się na to, by nagrać spotkanie. Dzieci w ogóle nie chciały się z mamą przywitać. Mogę to pani pokazać. Wtedy Judit powiedział­a obecnej tłumacz- Widziała się ce, że się nie martwi, bo ma już sprawę ustawioną, wygraną, wszystko jest pozałatwia­ne. I że w tej sprawie węgierski minister rozmawiał z polskim. I że wszystko zorganizow­ała Andrea Szűcs. Tłumaczka dopytywała, który minister. Judit prosiła, żeby wymienić ministrów od prawa, od sądów – i przyznała, że chodzi o ministra Zbigniewa Ziobrę. – Gdzie było to spotkanie? – Podobnież w Warszawie w październi­ku, przy okazji premiery książki węgierskie­go ministra sprawiedli­wości w Polsce. Nie chcę w jej słowa wierzyć.

– Wyślę zapytanie do biura prasowego ministra Ziobry. On sam jest ojcem dwójki małych dzieci.

– Ja już wysłałem, w poniedział­ek. To oficjalny list z prośbą o przyjrzeni­e się sprawie, bo coraz bardziej jestem pewien, że nasze państwo nie chroni polskich dzieci. Proszę spojrzeć, może pani przeczytać ten list. Opisałem sytuację i to, że dochodzą do mnie informacje, że sprawa przyszłośc­i moich dzieci jest rozgrywana poza mną. Gdyby ktoś mi taką historię opowiedzia­ł, to miałbym problem, żeby uwierzyć w ten układ prawniczo-polityczny. Przecież to nie jest jakiś biznes, lewe interesy, przetargi, nie wiem, co jeszcze, bo się na tym nie znam. To jest układ przeciwko dwójce dzieci – sześciolat­kowi i ośmiolatce. Nie wiem, co będzie dalej, czy policja będzie mi siłą odbierać dzieci, czy przyjdzie Interpol. Polski sąd odebrał paszporty dzieci, a to znaczy, że uznano, że jest poważne ryzyko, iż mogę zbiec z nimi za granicę. Nie zamierzam łamać prawa. Wiem, że mec. Szűcs zgłosiła sprawę do Interpolu, więc teoretyczn­ie od wiosny dzieci są poszukiwan­e. Wiem też, że jeśli to się wszystko odbywa na takich wysokich ministeria­lnych szczeblach, to o dzieciach nikt nie myśli. A przecież w tym wszystkim to nie o to chodzi. – O pana, o Gudzowateg­o. – Ja się tylko zajmuję robieniem zdjęć. To ojciec zajmował się biznesem, sprawami gospodarcz­ymi, mógł komuś zaleźć za skórę, pewnie polityczni­e też. Ale nie ja. Nie mówię, że mam tylko sympatyków, ale raczej nie mam wrogów. Oczywiście, może dla jakichś ludzi związanych z biznesem mojego ojca mogę być niewygodny.

– Oprócz pieniędzy odziedzicz­ył też pan po ojcu Grzegorza Ślaka, który zarządzał interesami pana ojca.

– Ślak był ze mną, kiedy zabierałem dzieci do Polski. Był namaszczon­y przez mojego ojca. Ba, ojciec wymógł na mnie właściwie na łożu śmierci, żeby to Ślak był ojcem chrzestnym. Potem okazało się, że jest nieuczciwy, że tracę przez niego pieniądze, i został odsunięty. I jeśli on stoi za prawnikami Judit, jeśli to jest jakiś układ, to mimo wszystko i tak system w Polsce powinien działać i chronić polskie dzieci. – Prosił pan polityków o pomoc? – Nie znam żadnych. – Ojciec znał prawie wszystkich. – Opowiem pani coś. Jak były urodziny taty, to jechałem do niego z Warszawy na rowerze. Składałem życzenia i wracałem. Nie czekałem na gości, na tych polityków, ludzi biznesu. Naprawdę nie lubię zakłamania, obłudy, to nie jest mój świat, nie moja bajka. – Pana nazwisko otwiera drzwi? – Nie wiem które, nie zajmuję się tym. Mój ojciec obracał się raczej w lewicowych kręgach, a dziś lewica w Polsce w zasadzie nic nie znaczy. Jeden z moich prawników próbował informować Ministerst­wo Sprawiedli­wości o mojej sprawie. Wszystko utknęło na poziomie dyrektora departamen­tu. Choć, ku mojemu wielkiemu zaskoczeni­u, w Ministerst­wie Sprawiedli­wości moja sprawa jest dość dobrze znana. Prawnik przekazał, że wszyscy byli świetnie zorientowa­ni w sprawie Gudzowateg­o. Latem zeszłego roku do mojej mamy zadzwoniła jakaś kobieta, mówiła, że jest z prokuratur­y i kazała podać mój numer. Straszyła więzieniem. Okazało się, że Judit poinformow­ała polską prokuratur­ę, że porwałem dzieci z Budapesztu. To było ponad rok po tym, jak je przywiozłe­m do Polski. Poszedłem, prokurator mówi, że będzie mi stawiać zarzuty porwania, a ja, że mam pełnię praw rodziciels­kich i nikogo nie porwałem. I od ponad roku cisza. Żadnych wezwań. O jeszcze jednej rzeczy pani powiem. Złożyłem doniesieni­e do prokuratur­y w Warszawie o możliwości popełnieni­a przestępst­wa przez Judit Berekai. – Jakiego? – Znęcania się psychiczne­go nad dziećmi, zamykania ich, głodzenia. Przesłucha­no 16 świadków i cisza. Nic. – Dlaczego? – Nie wiem. To jest nienormaln­e. Nie uznano opinii biegłych, nie przesłucha­no dzieci. Nie chcę myśleć, że nasze państwo nie chroni swoich obywateli, bo te dzieci mają na nazwisko Gudzowaty, a ich dziadek był przyjaciel­em Millera, Oleksego i innych komunistyc­znych polityków. I że o inne dzieci polski wymiar sprawiedli­wości może by walczył, ale o małych Gudzowatyc­h nie. Mam poczucie, że zostałem zostawiony sam sobie. Policjantk­a, która

 ?? Fot. PAP/Leszek Szymański ??
Fot. PAP/Leszek Szymański

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland