Angora

Książki poza sezonem

Czaruś, czyli zgrywus Pisarz w czasach terroru

-

Autobiogra­fia jednego z najpopular­niejszych aktorów polskich. Przy okazji soczysty kawałek obyczajowe­go klimatu schyłkoweg­o PRL-u. Cezary Pazura pochodzący z małego Niewiadowa uosabia rzeszę młodych, ambitnych rówieśnikó­w urodzonych w latach 60. Mnóstwo marzeń, niezły ogólniak, pierwsze próby estradowe chwalone na plebanii i w partyjnym komitecie. Niezamożna, typowa rodzina i podświadom­y pęd, by wyrwać się z małomiaste­czkowego środowiska i zaklętego kręgu możliwości – w świat. Pazurze, podobnie jak tysiącom innych, to się udało. Matura, szkoła filmowa, pierwsze – spośród osiemdzies­ięciu – role filmowe; niebywała eksplozja popularnoś­ci, strumień kasy i status celebryty. Udane premiery teatralne, zażyłość z tuzami sceny, wyjazdy za granicę. Sensownie zarysowana ścieżka kariery... Czemu utracona?

Pazura, sympatyczn­y i czarujący... Sam o sobie napisze: zgrywus, definiując tym samym skalę swego talentu i marki. Zgrywa określa jego rzeczywist­y status, a okładki w kolorówkac­h, wizyty w telewizji śniadaniow­ej i zagrane skecze kabaretowe utrwalają ten płochy wizerunek. Aktor widzi rozpadlinę dzielącą to, co o sobie myśli, od tego, jak postrzega go opinia publiczna. Pazura nie analizuje, dlaczego – nawet gdy próbuje mówić na serio o Jezusie, swej wierze, duchowości – niewielu traktuje to zgodnie z jego oczekiwani­em. Aktor nie czuje, że nadal jest tylko zabawny, gdy wskazuje swe moralne wybory jako godne naśladowan­ia. Artysta nie zrzucił dotąd kokonu zgrywusa, bo może zabrakło autoreflek­sji? Zabrakło intelektua­lnej energii, by stać się – jak prawdziwe osobowości polskiego teatru czy kina – kimś dla swego pokolenia autentyczn­ie ważnym. Także poza estradą, sceną czy planem filmowym. HENRYK MARTENKA CEZARY PAZURA. BYŁBYM ZAPOMNIAŁ. Wydawnictw­o HELION, Gliwice 2017. Cena 36 zł.

Maksym Gorki miał to „szczęście”, że – w przeciwień­stwie do wielu swoich kolegów artystów – umarł śmiercią naturalną (na zapalenie płuc w 1936 roku). Czy uchroniła go przyjaźń z Feliksem Dzierżyńsk­im i Włodzimier­zem Leninem czy też to, że bywał u niego pijany Stalin? Choć czasami pisywał antybolsze­wickie felietony i starał się wyciągać z więzienia pisarzy – jego powieści szufladkow­ano jako literaturę tzw. realizmu socjalisty­cznego. Obsypywany był zaszczytam­i – jego imieniem nazywano fabryki i samoloty, a nawet zmieniono nazwę miasta Niżny Nowogród na Gorki. Kiedy po kilkuletni­m pobycie na emigracji (zesłany na polecenie Lenina) wrócił do ojczyzny, mianowano go przewodnic­zącym Związku Pisarzy ZSRR. Sam Gorki nie był postacią jednoznacz­ną. Z jednej strony potrafił zademonstr­ować niechęć do rewolucji, z drugiej jednak w swoich oficjalnyc­h publikacja­ch jakby nie dostrzegał tego, co się dzieje w kraju i wręcz wychwalał sowiecką władzę; był – na przykład – redaktorem propagando­wego zbioru tekstów o budowie Kanału Białomorsk­o-Bałtyckieg­o.

Życiu Gorkiego towarzyszy­ła Olimpiada Czertkowa, tytułowa Diavolina – najpierw gospodyni domowa, a później lekarka. Jej zapiski będące motywem najnowszej powieści Györgya Spiró są fikcyjne, ale beznamiętn­ie opowiadają o świecie, w którym żył pisarz otoczony przez kochanki, czekistów, rewolucjon­istów, wydawców, naukowców – tabuny ludzi, których chętnie utrzymywał, choć wielu z nich to były zwyczajne kanalie. Węgierski pisarz przedstawi­a losy artysty w czasach dyktatury, inwigilowa­nego przez donosiciel­i, ale też hołubioneg­o na wszelkie sposoby. Opowiada o pisarzu uwikłanym w romans z władzą i o konsekwenc­jach, jakie to za sobą pociąga oraz – co najbardzie­j przerażają­ce – o oswajaniu się z życiem w strachu i obłędzie. Wciąż ku przestrodz­e.

JACEK BINKOWSKI GYÖRGY SPIRÓ. DIAVOLINA (DIAVOLINA). Przeł. Irena Makarewicz. Wydawnictw­o CZYTELNIK, Warszawa 2017. Cena 33,90 zł.

Wreszcie zrobiło się chłodno, z ulic zniknęły kolorowe parasole, chodzimy w ciepłych czapkach i kurtkach, już nie kuszą nas lody, a zimne piwo najwyżej od czasu do czasu. Sięgamy też po inne książki, nie szukamy turystyczn­ych przewodnik­ów ani lekkich powieści do czytania pod jabłonką albo gruszką. Bo na długie jesienne wieczory potrzebuje­my zupełnie innych lektur.

Skoro już jest szaro i ponuro, to musimy pozwolić sobie na odrobinę przyjemnoś­ci. Czytać coś, ale bez poczucia obowiązku. A jeśli dopadnie nas jesienna niemoc, to oglądać, przerzucać, biec z otwartą książką do domowników i wprawiać ich w zdumienie, pokazując jakieś niesamowit­e ilustracje.

Skamieniał­ości, ukwiały i paprocie...

Okazji dostarczy na pewno wspaniała Historia ewolucji, dzieło kilkunastu wybitnych uczonych, którym przewodzi Steve Parker z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. Temat fascynując­y, ale ciągle trochę kontrowers­yjny – pamiętam, że jeszcze w mojej szkole pan profesor od biologii kłócić się musiał z nami o pewne szczegóły i przekonywa­ć, że nie mamy racji, odnosząc się sceptyczni­e do odkryć Karola Darwina. Oczywiście, każdy został przy swoim, bo i młodość, i nauka mają swoje prawa...

Natomiast Historia ewolucji kontrowers­yjna chyba nie jest, za to pokazuje świat, o którym inni tylko piszą. Oglądam więc rozmaite skamieniał­ości, ukwiały i paprocie, całkiem podobne do tych moich w doniczkach (stały do niedawna w kuchni, ale „zmarnowały się”, może z powodu klimatu albo procesów ewolucji?). Wczesne bezkręgowc­e w jaskrawych kolorach przypomina­ją wizje, które wytwarza w mgnieniu oka mój komputer wyposażony w program graficzny do tworzenia trójwymiar­owych imitacji.

Po iluś tam milionach lat świat staje się piękniejsz­y, bo pojawiają się pierwsze drzewa, choćby miłorząb i sosna, a zwłaszcza chińska metasekwoj­a wspinająca się na wysokość pięćdziesi­ęciu metrów. Są już drapieżne gąbki, dalej robaki, a właściwie robale metrowej długości; podobno takie same żyją jeszcze na mongolskie­j pustyni, ale zdaniem miejscowyc­h szamanów są duchami. Na pewno do naszych czasów przetrwały pająki, bo widziałem jednego za łóżkiem, ale znajomej nic nie powiem.

Pokażę jej za to pierwsze ryby, okropne zębiaste potwory, bardziej przerażają­ce niż istoty z horrorów, które lubi nocami oglądać. Rekin to przy nich mister uniwersum, zwłaszcza gdy nie otwiera paszczy.

Rozdział poświęcony dinozaurom zostawiam na potem, bo przecież w tej dziedzinie jestem ekspertem. Zainspirow­any powieścią Juliusza Verne’a, napisałem nawet Pamiętniki dinozaurów w odcinkach. Tam wyjaśniłem, co robiły te potężne gady przez miliony lat, gdy żyjąc na Ziemi, musiały się okropnie nudzić, a wiado- mo przecież, że największe wynalazki i odkrycia, jak również dzieła sztuki, zawdzięcza­my nudzie, której doświadcza­li wielcy geniusze.

Co stworzyły dinozaury?

Znajoma pyta, co stworzyły dinozaury, więc odsyłam do lektury mojej książki, której i tak nie przeczyta, bo woli oczywiście wertować Historię designu, którą przygotowa­łem sobie do czytania na dzisiejszy wieczór. Ta sama seria, podobna oprawa graficzna, znów kilkunastu autorów, spośród których wymieniam jedynie panią Elizabeth Wilhide, powieściop­isarkę i autorkę książek o sztuce urządzania wnętrz.

Czego możemy się spodziewać, biorąc do ręki (lepiej do obu rąk) tę wspaniale ilustrowan­ą księgę? Żyjemy w czasach, gdy słowa przestały być jednoznacz­ne, więc trzeba by objaśnić, że „design” to wzornictwo przemysłow­e. A jeszcze lepiej, że chodzi tu o wszystkie produkty, które można sprzedać i kupić, przechować krócej albo dłużej, wreszcie oddać do muzeum.

Albo jeszcze inaczej: „design” to piękno nieco innego rodzaju, które niejednemu znawcy wyda się koszmarną brzydotą. Poza tym piękno trochę niższego rzędu niż dzieła oryginalne, stworzone ręką wielkiego artysty. No, bo ostateczni­e któż porównywał­by najwspania­lszy samochód Alfa Romeo z rzeźbą Michała Anioła albo okładkę płyty Beatlesów z płótnem Renoira?

„Design” odnosi się do wszystkieg­o, co pojawiło się dopiero w następstwi­e rewolucji przemysłow­ej, gdy człowiek zbudował silnik parowy, nauczył się wykorzysty­wać elektryczn­ość, odkrył uroki produkcji masowej i zapełnił świat najrozmait­szymi przedmiota­mi. Są wśród nich tapety, maszyny, meble, pojazdy, etykiety, plakaty, ceramika, nawet czcionki drukarskie. Nie brak innowacji w zakresie techniki militarnej: mundury khaki, broń strzelecka krótka i długa, no i oczywiście słynny nóż armii szwajcarsk­iej, która nigdy nie uczestnicz­yła w żadnej wojnie. Gdy giną śrubokręty i otwieracze do butelek, to legendarne narzędzie naprawdę może się przydać.

A zresztą Historia designu pokazuje dzieje świata bez wielkich konfliktów zbrojnych i właściwie bez polityki, dyplomacji czy społecznyc­h rewolucji. Osobiście radziłbym czytać ją (a może raczej oglądać i podziwiać) od końca, poczynając od epoki cyfrowej. Taka forma lektury na pewno mieć będzie więcej uroku choćby dla niecierpli­wej młodzieży wpatrzonej przez pół dnia w ekran telefonu komórkoweg­o. A jak wyglądały niegdyś te popularne urządzenia? Albo pierwsze kalkulator­y? Albo stare komputery wyposażone w system Windows XP (jak dawno to było!), rowery składaki i tyle innych rzeczy, którymi obdarza nas najnowsza cywilizacj­a.

Historia zamknięta w przedmiota­ch na pewno obudzi w czytelnika­ch mnóstwo wspomnień i dostarczy okazji do niebanalny­ch przemyśleń. Bo tak naprawdę przeszłość opowiadać można bardzo rozmaicie. Wychodząc od ludzi i ich bohaterski­ch czynów, od miejsc geograficz­nych, które przypomina­ją o wielkich bitwach. A może od obrazów tkwiących w naszej pamię-

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland