Kobiety łapane za ideologię
OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
Kobiety, które wydały walkę dotychczasowemu modelowi kontaktów męsko-damskich, na razie spowodowały jedynie, że oprócz doświadczanych przez nie od zawsze końskich zalotów w postaci ciągnięcia za włosy – od szkoły podstawowej, łapania za biust – od gimnazjum, głaskania po pupie – od pójścia do biura, ocierania się o nie w środkach komunikacji miejskiej itd., itd., doszło jeszcze jedno: łapanie ich za ideologię.
Akcja MeToo, czyli „ Ja też byłam molestowana”, uruchomiona w prasie i na portalach społecznościowych spotkała się z takim samym poparciem jak z kpiną i szyderstwem i nawet trudno powiedzieć, która reakcja jest bardziej nie na miejscu.
Z jednej strony podejrzany entuzjazm demaskacji i stadność tego rodzaju akcji każe wątpić w czystość intencji i prowadzi do tego, że kobieta, która nigdy nie była molestowana, też przyłącza się do akcji jako ta, która nie była, ale mogła. Tak uczyniła choćby piosenkarka Monika Brodka.
Okazuje się, że sama ewentualność jest już czymś obciążającym: mężczyźni, którzy przy Monice Brodce powstrzymali się przed jej molestowaniem, nie zapobiegli jej fatalnej o nich opinii. Uznaje ona, że i tak molestowali, tylko akurat wybrali inne. Z tego punktu widzenia trudno się zresztą dziwić jej oburzeniu.
Mamy za sobą kolejny szczyt listopadowych wypraw na groby naszych bliskich. Policja podsumowała akcję „Znicz”, podając tragiczne statystyki ludzkiej nieostrożności, która jak co roku dostarczyła kolejnych „lokatorów” naszych miejsc wiecznego spoczynku.
Pewnie jak co roku także główni organizatorzy cmentarnych uroczystości, czyli strona kościelna, dokonali takiego podsumowania.
Co prawda nikt nie poustawiał elektronicznych czytników, które przy wejściowych bramach policzyłyby przybyłych na te uroczystości, ale można było dokonać chociażby porównania do lat minionych, przeliczając zawartość płóciennych woreczków umieszczonych na długich kijach, aby nie ominąć żadnego z odwiedzających w tym dniu swoich bliskich zmarłych.
Swoją drogą to bardzo zmyślny sposób, dzięki któremu panowie z rad parafialnych mogli rzetelnie wypełnić zadanie postawione przed nimi: zebrać
Jednak reakcja przeciwna, zbywająca nawet drastyczne przypadki molestowania kpiną i lekceważeniem, jest przecież tylko zachętą do dalszego obściskiwania dziewczynek przez różnych wujów.
Wystarczy, żeby sobie wyobrazili, że są obmacywani przez takich jak oni, żeby zrozumieć, że to naprawdę nie może być nic przyjemnego.
W najgorsze pułapki łapią feministki same kobiety, np. premier Beata Szydło, która zarzuca im, że jej nie bronią. „ Mimo bardzo ostrych, często brutalnych ataków na mnie, żadna feministka nigdy nie stanęła w mojej obronie. To rozczarowuje. Uważam, że feministki powinny umieć stanąć po stronie wszystkich atakowanych kobiet, nawet tych, z którymi się nie zgadzają” – powiedziała w wywiadzie dla Gościa Niedzielnego. Tzn., mówiąc jaśniej, powinny bronić prawa Beaty Szydło do ich atakowania, tzn. w ataku na siebie same jej pomagać z tego tytułu, że jest kobietą.
Jesteśmy już na gruncie jakiejś chorej logiki, ale czy na pewno? Kiedy prowadzi się akcję „Ratujmy kobiety”, to trzeba założyć, że są kobiety, które chcą być ratowane przed feministkami. Czy feministki mają im to zapewnić?
Gdyby choć nazwały swą akcję „Kobiety, ratujmy się!” – to już zakłada, że tylko te, które się zgłoszą. Ale skoro chcą ratować wszystkie, to teraz mają. ofiarność co do ostatniego ziarenka (także od tych, którzy widząc nadchodzących poborców cmentarnej daniny, próbowali się schronić. Oczywiście, składka została poprzedzona informacją wielebnego celebransa, który w kilku słowach wyjaśnił cel zbiórki.
Na cmentarzu, na którym byłem tego roku, zebrani zostali poinformowani, że pieniądze będą przeznaczone na gruntowny remont zabytkowego kościółka, który od wieków jest chlubą miasta, jako najstarszy drewniany zabytek budowli sakralnej w okolicy.
Co prawda jakąś kasę dorzuci Unia Europejska (o czym enigmatycznie wspomniał kościelny organizator tej imprezy), ale na owieczki zgromadzone przy mogiłach przypadł obowiązek wsparcia tego zamierzenia w kwocie (tu pominę jej wielkość).
O godzinie 14 na cmentarzu rozpoczęły się oficjalne kościelne uroczystości Wszystkich Świętych.
Ku mojemu zdziwieniu mszę polową (pod gołym niebem), co powinno być żelaznym i pierwszym punktem
Akcja przeciwko traktowaniu kobiet jako obiekty seksualne wybuchła w kilka tygodni po śmierci twórcy Playboya Hugh Hefnera. Jakby czekano, aż umrze ten, który uczynił z instrumentalnego używania kobiet zasadę, rodzaj fabryki, której płacono za samą możliwość przyglądania się jej nieustannej „produkcji”.
Po śmierci Hefnera setki jego „króliczków” – które tyle miały z królikami wspólnego, że na łamach Playboya mnożyły się jak one – jeszcze go opłakiwało.
Teraz dosyć nagle potępiono nie tylko najbardziej obrzydliwe przypadki wykorzystywania podległości kobiet, gdy są zależne od kaprysu „menedżera” ich karier, ale również de facto zakwestionowano całą otoczkę uwodzenia, flirtu itd. Napięcia erotycznego, od zawsze będącego głównym napędem sztuki. Jeśli molestowaniem jest bezwstydne wgapianie się w aktorkę czy modelkę, to należy zaprzestać pokazywania ich w kinie i w telewizji w ogóle, bo po nic innego się przecież tego nie robi. Mogłyby zostać ewentualnie tylko w filmach rysunkowych, na których oglądanie nie trzeba (jeszcze) mieć zgody bohaterów.
Przecież nawet taka ramota piosenkowa jak „Całuję Twoją dłoń, madame”, polegająca na obślinianiu każdej obcej kobiety w rękę, już chyba wyczerpuje obecną definicję molestowania. Jak wiadomo, stosuje to nawet prezes religijnych celebracji, poprzedziła procesja żałobna z pięcioma przystankami (logicznym i religijnie uzasadnionym powinna odbywać się w następnym dniu, gdy Kościół wspomina i modli się za wszystkich zmarłych).
Co prawda kondukt modlitewny ograniczył się tylko do kilku alejek rozległego cmentarza, ale dzięki solidnemu nagłośnieniu mogli w nim czuć się uczestnikami wszyscy, nawet stojący w najbardziej oddalonych miejscach nekropolii.
I tu miałem co najmniej mieszane uczucia, bo szczerze zamierzałem uczestniczyć w procesyjnej modlitwie, ale.....
No właśnie – po każdej modlitewnej przerwie, gdy modliliśmy się w intencjach naszych zmarłych, następował czas, gdy kondukt posuwał się do następnego przystanku i wtedy wkraczał parafialny „wirtuoz” – miejscowy organista. Za każdym razem, gdy zaczynał kolejną pieśń, miałem wrażenie, jakbym się przeniósł do okupowanej Warszawy, gdzie uliczny grajek wyśpiewywał kuplety przeciwko okupantowi. Kaczyński, który jeszcze może zostać oskarżony o jakieś ocieractwo.
W polskich warunkach akcja MeToo wydaje się dodatkowo jakąś ekstrawagancją wobec rozmiaru istniejących jeszcze przejawów zupełnie elementarnej, wręcz średniowiecznej, obyczajowej opresji.
Oto dwa przykłady wybrane losowo i przypadkowo z prasy jednego tylko tygodnia. W Sieciach Prawdy przy okazji historii życia himalaistki Wandy Rutkiewicz pojawia się marginalnie wątek jej brutalnie zamordowanego ojca, który był ofiarą najpierw kryminalnej zbrodni, a następnie ksiądz mu odmówił pochówku na miejscowym cmentarzu ze względu na to, że był on... po rozwodzie. Okazuje się, że jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku, według Kościoła osoby takie w Polsce nie mogły nawet umrzeć.
Warto uświadomić sobie, że gdyby nie „komuna”, która założyła konkurencyjne cmentarze komunalne, za rozwód chowano by pod płotem.
W tygodniku Do Rzeczy można znaleźć już zupełnie współczesny (?) pogląd osławionego ginekologa prof. Chazana, który kazał w swym szpitalu kobietom ciężarnym świadomie rodzić potworki. „ Osoby o poglądach lewicowych częściej mają problemy z zajściem w ciążę”. Mógłby wystąpić w skeczu „Będąc młodą lekarką”, która wycięłaby pacjentowi niewłaściwe poglądy, po czym mógłby on już zajść w ciążę.
Drogie feministki, chyba same zrozumiecie, że człowiek, żyjąc w takich warunkach, musi sobie choć czasem zerknąć w dekolt.
Wielkim uproszczeniem jednak byłoby zwalić całą winę na nieboraka, który pewnie i miał dobre chęci, ale „repertuar” kościelnych pieśni go ograniczał i było, jak było.
Dzień Wszystkich Świętych z założenia jest dniem radosnym, przenikniętym nadzieją, że nasi zmarli dostąpili szczęścia zbawionych, więc smętne zawodzenie pieśni sprzed wieków nie pasuje do radości nadziei.
Pewnie mój punkt widzenia podziela coraz więcej ludzi, bo w trakcie cmentarnych uroczystości zauważyłem (pomimo że pogoda tego roku była w miarę łaskawa) wyjątkowo mało ludzi przy grobach.
Gdy wracałem po zakończonej mszy, na drodze prowadzącej do cmentarza mijałem bardzo wielu ludzi, którzy udawali się na mogiły swoich bliskich dopiero po zakończonym nabożeństwie.
Może w podsumowaniu tego szczególnego święta warto zastanowić się także nad tym, dostojni przedstawiciele Kościoła.
Cmentarze i tam spoczywający to tylko przeszłość wiary. (kryspinkrystek@onet.eu)