Rąbnąć w elitę, czyli o czym marzy władza
Rozmowa z WOJCIECHEM ZIMIŃSKIM, wieloletnim współpracownikiem radiowej Trójki, komentatorem programu „Szkło kontaktowe” w TVN24
Wojciech Zimiński rozstał się z Trójką w sobotę w geście solidarności z Arturem Andrusem i Robertem Kantereitem, którzy opuścili Program Trzeci tydzień temu. Wtedy Zimiński miał jeszcze zgodę dyrekcji Trójki, by w czwartek pożegnać się ze słuchaczami na antenie. Ale po paru dniach okazało się, że nie może tego zrobić.
*** – Zacytuję: „O Wojciechu Zimińskim będą kiedyś pisać wiersze.
To znaczy – już piszą. To znaczy – ja piszę: Wojciechu Zimiński, I Zalew Szczeciński, I we wsi Otalaż Niechaj Ciebie chwalaż”. – To Artur Andrus... – ...i już żadnego z was w Trójce nie pochwalą. – Koledzy pochwalą. – Na antenie? – Na antenie mogą się starać, poza – tak. Tak mi się wydaje.
– Odszedł pan z Trójki w geście solidarności z Andrusem właśnie. I Robertem Kantereitem, którym zarząd radia postawił ultimatum: jeśli chcą pracować w Trójce, muszą zrezygnować ze współpracy z TVN24.
– Osiągnąłem taki moment, że mi się przelało. Ale chciałbym podkreślić, że te moje publiczne oświadczenia o odchodzeniu z Trójki to nie jest akt strzelisty megalomanii i przekonania, że byłem filarem Programu Trzeciego. Bo nie byłem. Współpracownikiem zawsze byłem.
Filarami są takie postacie jak Artur Andrus, Robert Kantereit, Jerzy Sosnowski czy trwający jeszcze na posterunku Wojciech Mann. Dla nich jest to pewnie sto razy bardziej bolesne niż dla mnie, chociaż dla mnie jest okrutnie bolesne. Bo bycie w Trójce to było szczególne uczucie. Pewność, że wszyscy, którzy wystąpią przede mną i po mnie, będą trzymali poziom, klasę. I, co równie ważne, przyjemność. To był honor gadać do tego samego mikrofonu, do którego mówili Jerzy Dobrowolski, Jacek Janczarski, Adam Kreczmar czy Maciek Zembaty. I teraz, jak coś z tym mikrofonem dzieje się niedobrego, to człowieka diabli biorą.
– Pana wzięli dopiero po mniej więcej dwóch latach „dobrej zmiany” w Trójce.
– To prawda. Czytałem komentarze, że siedział cicho dwa lata, aż raptem nie wiadomo dlaczego mu się ulało. Widocznie taką miałem pojemność. Bo uważam, tak jak koledzy z Trójki, że mówi się do słuchaczy, a nie do prezesów. Zarząd nie pozwolił Andrusowi i Kantereitowi pracować także w TVN24. Rozumiem, że pracodawca chce mieć pracowników dla siebie. Ale jeżeli tę zasadę stosuje się nierówno wobec wszystkich, to zaczyna to być wyjątkowo paskudne.
– „Szkło kontaktowe”, w którym występuje i Andrus, i pan, to program, którego nienawidzi Jarosław Kaczyński. To logiczne, że nie życzy sobie, by dziennikarz zatrudniony w mediach narodowych zarabiał i w TVN24.
– To ja bym prosił, żeby panowie, którzy zarządzają w tej chwili mediami publicznymi, mieli świadomość, że ich pensja nie bierze się znikąd. Ich pensja bierze się z moich podatków. Z moich, czyli słuchacza płacącego na radio. Oni jednak – uwaga, powiem banał – kompletnie zawłaszczyli media. Nawet nie udają, że będą rączkę do kogoś wyciągać.
– Od kiedy pan współpracuje z Trójką?
– Od początku lat 90. A słucham od urodzenia – jest ode mnie starsza o pół roku. Wychowałem się na Trójce, choć najpierw przyszedłem do Czwórki, to były lata 80. Wtedy ten program urzędował na Myśliwieckiej, piętro wyżej nad Programem Trzecim. Tak więc Trójkę oglądałem korytarzowo, tam się czuło ducha zespołowego. Im się strasznie chciało i tacy zawsze byli przejęci tym, co robią. Swoją misją.
– W PRL Program Trzeci to była antena dla inteligenta.
– Tak, czuli to dziennikarze i słuchacze tego programu. I wreszcie na początku lat 90. i ja byłem z Trójki. Jacek Janczarski z Maćkiem Zembatym postanowili reaktywować magazyn „Zgryz”. Doprosili takich facetów jak ja, którzy mieli go odmłodzić.
Potem przez lata z Arturem Andrusem współpracowałem i nagrywałem różne kawałki, aż w 2008 r. pojawiła się propozycja „Urywków z rozrywki”, takich porannych satyrycznych felietonów. – Na żywo. – No właśnie. Mniej więcej za dziesięć dziewiąta rano wygłaszałem felietonik, a wcześniej rozmawiałem z prowadzącym, co było zawsze miłe. Aż w zeszłym roku przyszła wiadomość, że jubileusz Trójki będzie obchodzony w taki sposób, iż w paśmie „Urywków z rozrywki” będą nadawane audycje archiwalne. A „Urywki” przeniesiono na koło siódmej rano, więc już na żywo to nie było, ale było bezpieczniejsze dla nadawcy.
– Bo czasami „Urywki” kąsały władzę.
– Przyjąłem zasadę, że w „Urywkach” nie tykam polityki. Koledzy też polityki prawie nie tykali. Aż tu nagle przyszła nowa władza i okazało się, że wracają czasy mówienia ezopowym językiem, jak za PRL. Człowiek opowiada historie o Szewczyku Dratewce w ten sposób, by wszyscy zrozumieli, kto jest Dratewką, a kto smokiem. Sytuacja absurdalna.
Parę osób w PRL siedziało w więzieniu po to właśnie, by nie musieli opowiadać ezopowym językiem. Nie miałem, uczciwie przyznaję, żadnych nacisków. Trudno mnie nazwać męczennikiem, bo mnie jakieś razy bezpośrednie nie spotkały. Czasami słuchacze chwycili aluzję. – Jaką aluzję? – To był np. felieton, jeszcze za czasów pani prezes Stanisławczyk (pierwsza prezes Polskiego Radia po przejęciu władzy przez PiS), o stolarzu Stanisławie, który z trójnogim krzesełkiem się źle obchodzi. No i wszyscy zrozumieli, o co chodzi. Nie wiem, czy pani prezes słuchała, czy nie. Nie wiem, czy ona w ogóle kogokolwiek słuchała. – Trójka jest jeszcze trójkowa? – Jest dużo trójkowych rzeczy, ale jest też bardzo dużo nietrójkowych. Słyszę głosy na antenie, które wcześniej nigdy by się nie pojawiły, bo brzmią jak z prowincjonalnego radiowęzła.
A i z treścią jest nietrójkowo – np. serwisy – i w sensie technicznym, bo powstają teraz w Informacyjnej Agencji Radiowej, i w sensie zawartości. Problem nie polega wyłącznie na tym, że wahadło polityczne przesunęło się w którąś stronę. Chodzi o to, że Trójka była zawsze otwarta dla wszystkich, ze wszystkimi rozmawiała, a tu raptem zalatuje propagandową tępotą. To zresztą choroba publicznych mediów.
– Dlaczego dla PiS ta inteligencka Trójka jest tak ważna?
– Przeczytałem rozmowę z Wojciechem Waglewskim, który powiedział, że zawsze mu się w Trójce podobała jej specyficzna elitarność. To było coś dobrego, coś, co gwarantowało jakość. I to jest odpowiedź na pani pytanie. Rąbnięcie w tę elitę jest marzeniem nowej władzy. Poświęca temu mnóstwo wysiłku i czasu.
– Bo ma bardzo ambitny projekt produkcji nowych elit.
– Ale czy władza ma świadomość, że produkcja nowej elity to długotrwały proces? I że może to zadanie ją przerasta?
– Ale jeśli PiS będzie rządził kolejną kadencję i kolejną...
– To w dalszym ciągu za mało czasu. Zacytuję Andrzeja Bobkowskiego: „Spytaj człowieka XX wieku spotkanego na ulicy, jak wyobraża sobie wolność. Zacznie od słów: najpierw trzeba zlikwidować, wytępić, zamknąć i unieszkodliwić”.
Coś jest na rzeczy, że obecna władza, udając, że wszystko robi w imię wolności, najpierw dokonuje wgniecenia w ziemię dawnej elity. A nowej nie będzie w stanie stworzyć. Bo jedna z takich konstytutywnych cech elity to tradycja. – I tę da się uformować na nowo. – Ale czy to nie powinno się odbywać na zasadzie ciągłości i prawdy historycznej? Takie zmiany, owszem, dokonywały się w historii, gdy wybuchały rewolucje. Wtedy była fizyczna wymiana elit, do piachu posyłało się starą i starano się tworzyć nową. Ale i wtedy nowe elity stawały się elitami naprawdę dopiero po kilkudziesięciu latach. Jeżeli w ogóle.
Dlatego byłbym na miejscu naszej władzy bardzo ostrożny. I raczej starałbym się z obecną elitą rozmawiać i ją przekonywać, co zresztą PiS robił w kampanii wyborczej. Teraz wiadomo, że fałszywie. Bo teraz to jest program wymiany wszystkiego na wszystko. – Nie może się udać? – Nie, a dlatego – i tu może panią zaskoczę – że oni nie są wierni sobie. Duże pieniądze zapłaciłbym komuś, kto byłby w stanie udowodnić,