20 lat więzienia dla byłego studenta chemii
Wrocławski sąd nie miał wątpliwości. Mimo tłumaczeń i wyjaśnień oskarżonego uznał, że jest on winny zarzucanych mu czynów.
Za podłożenie bomby w autobusie, czyli czyn o charakterze terrorystycznym, oraz usiłowanie zabójstwa wielu osób skazał go na 15 lat pozbawienia wolności. Natomiast za próbę wymuszenia złota w zamian za odstąpienie od zamachu – na 5 lat. Wyrok łączny to 20 lat pozbawienia wolności.
– Sąd doszedł do przekonania, że wyjaśnienia oskarżonego, jakoby nie chciał nikogo skrzywdzić, są niewiarygodne i sprzeczne z faktami. Dlatego sąd uznał, że oskarżony miał na celu zabójstwo wielu osób. Chciał dokonać tego czynu i chciał, aby doszło do eksplozji. Długo przygotowywał materiały, kupował potrzebny sprzęt, śledził strony internetowe o tematyce terrorystycznej. O jego zamiarze świadczy też przygotowanie stroju i ubrania, a także zasłonięcie twarzy i zacieranie śladów. Poza tym uciekł z miejsca zdarzenia i się ukrył. Czy tak postępuje osoba, która nie chce czegoś zrobić? – retorycznie pytał sędzia Marcin Sosiński, uzasadniając wyrok.
Pawłowi R. groziło dożywocie. Sąd dostrzegł jednak okoliczności łagodzące. Po pierwsze – młody wiek oskarżonego, po drugie – opinia biegłych psychologów i psychiatrów. Co prawda uznali, że jest poczytalny, ale w czasie popełniania zarzucanych mu czynów Paweł R. miał w stopniu znacznym ograniczoną zdolność do rozpoznania ich znaczenia i ograniczoną zdolność pokierowania swoim postępowaniem.
Prokurator Tomasz Krzesiewicz żądał dla oskarżonego 25 lat pozbawienia wolności: – To był bardzo dobrze zaplanowany zamach terrorystyczny, nastawiony na zabicie wielu ludzi.
Obrona z kolei przekonywała, że Paweł R. nie chciał nikogo zabić.
– Chciał wywołać strach. Taki był jego zamiar. Natomiast nigdy nie chciał nikogo zabić – tłumaczył w mowie końcowej Paweł Wójcik, jeden z obrońców, i prosił w związku z tym sąd o wymierzenie Pawłowi R. jak najniższej kary.
W połowie maja 2016 roku Paweł R. około godziny 6 rano zadzwonił pod numer alarmowy 112. Z przygotowanego wcześniej dyktafonu puścił nagranie. Groził w nim eksplozją ładunków wybuchowych. Twierdził, że może je rozbroić za cenę 120 kilogramów złota. Chciał, aby złoto było w sztabkach, koniecznie o wadze 1 kilograma każda. Kilka godzin później w jednym z wrocławskich autobusów MPK Paweł R. zostawił reklamówkę, w której umieścił ładunek wybuchowy. Przypadkowa pasażerka wykazała się jednak niezwykłą czujnością i powiadomiła kierowcę autobusu o dziwnym pakunku. Ten po obejrzeniu reklamówki wyniósł ją z autobusu na chodnik. Niedługo potem nastąpił wybuch. W trakcie śledztwa przeprowadzono eksperymenty, po których nie było wątpliwości, że ładunek skonstruowany przez Pawła R. mógł pozbawić życia wiele osób. W czasie gdy zostawił go w autobusie, było tam ponad 40 pasażerów.
Po pięciu dniach od wybuchu policja zatrzymała Pawła R. Znaleźli go w jego rodzinnym domu w Szprotawie. W tamtym czasie mężczyzna był studentem chemii na Politechnice Wrocławskiej.
Przed sądem oskarżony przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów, ale stwierdził jednocześnie:
– Do tak opisanego zarzutu nie przyznaję się.
Po chwili rozumowania:
– Nie jestem żadnym terrorystą, tak jak przedstawiają mnie media. To był idiotyczny pomysł, co zrobiłem, ale w tamtym czasie nasilała się u mnie depresja. Cały czas czułem odrzucenie od rówieśników. Doszedłem do wniosku, że gdybym miał pieniądze, byłbym lepiej postrzegany. Czytałem strony internetowe i oglądałem filmy na temat montażu urządzeń wybuchowych. Byłem świadomy, że wybuch zrobi dużo huku i wystraszy ludzi, ale nie chciałem nikomu zrobić krzywdy. Przyznaję, że chciałem spowodować u wszystkich myślenie, że zagrożenie jest prawdziwe. Zdaję sobie sprawę, że postawiłem wszystkie służby w gotowości, ale w tamtym stanie naprawdę uwierzyłem w ten absurdalny plan i nie obchodziło mnie, czy pójdę do więzienia, czy nie. Na wolności czułem się tak naprawdę gorzej niż w więzieniu.
Wyrok jest nieprawomocny. Obrońcy Pawła R. już zapowiedzieli wniesienie apelacji. wyjaśnił swój tok