Zaginiona Joanna Zawadzka
W tej sprawie przesłuchano przez lata ponad 800 świadków!!! 70 osób przebadano wariografem.
Policja posiada próbki DNA należące najprawdopodobniej do jednego ze sprawców. Z prośbą o powrót do tej sprawy i jej publikację zwrócili się do mnie kryminalni z Komendy Wojewódzkiej Kujawsko-Pomorskiej Policji.
21-letnia Joanna Zawadzka z Kikoła koło Lipna zniknęła 17 lutego 1997 roku. Dziś jest bardzo trudno odtworzyć szczegóły tych wydarzeń. Dziewczyna pochodziła z ubogiej rodziny, mieszkającej w pegeerowskim osiedlu w małej miejscowości Kikół w bloku przy ulicy Zboińskiego. Po skończeniu szkoły średniej pracowała w jednej z firm w pobliskim mieście powiatowym – w Lipnie. W tym czasie miała przelotne kontakty z kilkoma chłopakami, między innymi z miejscowym policjantem – nazwijmy go Konrad. Mając 19 lat, w połowie 1995 roku, zaszła w ciążę... i chyba ta ciąża była początkiem późniejszych tragicznych zdarzeń.
Kiedy urodziła się Klaudia, rodzice namawiali Joannę, aby wystąpiła o alimenty wobec mężczyzny, którego imię – Konrad – wpisała do aktu urodzenia dziecka. Ów mężczyzna – miejscowy policjant – spotykał się oficjalnie z Joanną od 1995 roku. Zaprzeczał jednak, aby łączyły go z dziewczyną stosunki płciowe. Joanna zdecydowała się na dochodzenie ojcostwa swego dziecka przed sądem.
17 lutego 1997 roku po południu Joanna wróciła z pracy z firmy w Lipnie, gdzie była księgową. W domu zajmowała się córeczką. Kiedy pojawił się ojciec Joanny, przyniósł materiał do naprawy zepsutego chodzika dla dziecka. Dziewczyna zabrała te części i sam chodzik i zaniosła go do bloku obok, do bliskiej koleżanki, aby go tam naprawiono.
Dopiero nazajutrz rodzice zorientowali się, że Joanny nie ma w domu. Rano zgłosili sprawę policji w Lipnie.
Aż trudno w to uwierzyć, że wtedy nikt nie widział Joanny na niewielkim osiedlu. Przesłuchano m.in. najbliższych i znajomych zaginionej. Kiedy w komendzie zeznawały dwie przesłuchiwane koleżanki z pracy Joanny, nazwijmy je Marysia i Wiktoria, o dziwo, do pokoju kilkakrotnie wchodził rzekomy ojciec dziecka – policjant Konrad. Robił to niby przypadkowo. Później Marysia tłumaczyła znajomym, że z tego powodu bała się zeznawać. Poprosiła za to o pomoc kolegę – członka bandyckiej grupy działającej na terenie Lipna i Włocławka (wtedy miasta wojewódzkiego), a będącej w bliskich kontaktach ze słynnym w tym czasie „Pruszkowem”. Kiedy poinformowała gangstera, że Joanna zniknęła, on odpowiedział: „Nie zniknęła, tylko nie żyje, bo chciała alimentów”. Od tej pory Marysia nie chciała więcej rozmawiać z policją. Z kolei druga koleżanka z pracy zeznała policji, że dwa dni po zaginięciu odebrała telefon od nieznanej jej osoby, która poinformowała ją, że „Aśka żyje!”. Ostatnio do tej sprawy zabrała się grupa