Na Bliskim Wschodzie może się rozpętać wielka wojna
W Arabii Saudyjskiej dochodzi do historycznych wydarzeń. 32-letni Muhammad ibn Salman, następca tronu, chce stworzyć całkowicie nowe państwo. Pod zarzutem korupcji aresztowano około 500 dygnitarzy i biznesmenów, w tym co najmniej 11 książąt z rodziny królewskiej.
„Jastrzębia” polityka zagraniczna ibn Salmana może doprowadzić do wojny z Iranem i pożogi na całym Bliskim Wschodzie.
Arabia Saudyjska to rozległe pustynne, bogate w ropę królestwo, którym rządzi absolutnie rodzina Saudów. Wspierają ją duchowni wahabiccy (wahabizm to radykalna odmiana sunnickiego islamu).
Ambitny następca tronu dostrzegł potrzebę odnowy. Dwie trzecie Saudyjczyków nie ukończyło jeszcze 30.roku życia. Wśród młodych ludzi szerzy się bezrobocie, a niezadowoleni z powszechnego marazmu obywatele domagają się zmian. Muhammad zamierza przeprowadzić reformy społeczne i gospodarcze, chce zmodernizować swój kraj. Wątpliwe jednak, aby zechciał przyznać poddanym znaczące prawa polityczne.
81-letni monarcha Salman w pełni popiera swego syna. 4 listopada sędziwy król wydał dekrety powołujące najwyższy komitet do walki z korupcją. Następca tronu stanął na jego czele. Kilka godzin później rozpoczęła się fala aresztowań. Zatrzymano setki osób, w tym 11 książąt i czterech urzędujących ministrów. Niektórych aresztowanych osadzono w hotelu Ritz-Carlton w Rijadzie, szybko uznanym za najbardziej luksusowe więzienie świata.
Zdaniem komentatorów celem księcia Muhammada jest nie tylko walka z korupcją, ale przede wszystkim wzmocnienie swej władzy i pozbycie się politycznych konkurentów. W państwie Saudów korupcja jest zjawiskiem powszechnym, nie ma rozgraniczenia między budżetem publicznym a osobistym majątkiem członków rodziny królewskiej. Trudno wskazać księcia, który miałby czyste ręce. Sam następca tronu kupił jacht od rosyjskiego biznesmena za ponad pół miliarda dolarów i nie wiadomo, skąd wziął na to pieniądze.
Robert Jordan, były ambasador Stanów Zjednoczonych w tym kraju, powiedział, że komitet antykorupcyjny może aresztować każdego i za wszystko. Znamienne, że zatrzymani zostali nie tylko książęta, mini- strowie, konserwatywni duchowni, ale także liberalni dziennikarze i obrońcy praw człowieka. Istnieją obawy, że seria aresztowań i niepewność w Rijadzie odstraszy zagranicznych inwestorów.
Poważniejsze niepokoje wywołuje polityka zagraniczna ibn Salmana, który jest też ministrem obrony. Następca tronu zamierza przeciwstawić się rosnącym wpływom Iranu. Na Bliskim i Środkowym Wschodzie trwają zmagania między szyitami i sunnitami o supremację w społeczności muzułmańskiej. Szyitom przewodzi Iran, a Arabia Saudyjska jest bastionem sunnizmu. Teheran wciąż zwiększa swoje wpływy. Szyickie Oddziały Mobilizacji Ludowej są podporą zdominowanych przez szyitów władz Iraku. W Syrii interwencja Iranu oraz proirańskiej milicji Hezbollah (Partia Boga) z Libanu ocaliły prezydenta tego kraju, Baszara al-Asada, któremu udzieliła pomocy także Rosja. Dzięki Oddziałom Mobilizacji Ludowej, walczącym ramię w ramię z hezbollahami i rządową armią syryjską przeciwko Państwu Islamskiemu, Iran uzyskał 8 listopada strategiczny korytarz do Morza Śródziemnego.
Od 2015 roku w Jemenie trwa rebelia szyickich Huti, którzy zdobyli stolicę kraju Sanę oraz rozległe terytoria. Arabia Saudyjska zmontowała przeciw Huti sunnicką koalicję, która jednak nie potrafi zwyciężać. W Jemenie toczy się okrutna wojna, w której zginęło już 8700 osób, a prawie 59 tysięcy zostało rannych. Ludność cywilną, także na skutek wprowadzonej przez Saudyjczyków blokady, dziesiątkują choroby i głód.
4 listopada z terytorium Jemenu wystrzelono na lotnisko w Rijadzie rakietę balistyczną Burkan H2. Pocisk został zniszczony w locie przez saudyjską obronę, ale jego fragmenty spadły na teren portu lotniczego. Rozgniewany książę bin Salman obciążył odpowiedzialnością za ten atak Hezbollah, który zaopatruje w broń jemeńskich rebeliantów. Sad al-Hariri, premier Libanu uważany za sojusznika Arabii Saudyjskiej, podczas wizyty w Rijadzie niespodziewanie podał się do dymisji. Stwierdził, że lęka się o swe życie. Niewątpliwie jednak zrezygnował z urzędu na żądanie Saudyjczyków, którzy chcą, aby pełną władzę, a więc różne kłopoty związane z rządzeniem wieloreligijnym Libanem, uchodźcami itp., przejął znienawidzony Hezbollah.
7 listopada książę ibn Salman oskarżył także Teheran o „bezpośrednią agresję militarną przeciw królestwu” saudyjskiemu. Nad Bliski Wschód nadciągają chmury wojny. Niektórzy publicyści przewidują, że może dojść do zbrojnego starcia między Iranem i jego szyickimi i syryjskimi aliantami a Arabią Saudyjską sprzymierzoną z Izraelem. Państwo żydowskie toczyło w 2006 roku wojnę z Hezbollahem w Libanie i nie odnio- sło zwycięstwa. Potężna armia izraelska czuje respekt przed zaprawionymi w walce bojownikami Partii Boga i od lat przygotowuje się do kolejnej próby sił. Ale izraelscy politycy uważają, że jeśli już wojować z Hezbollahem, a może także z popierającym go Iranem, to najlepiej w sojuszu z sunnicką i antyirańską Arabią Saudyjską.
Na początku września armia izraelska przeprowadziła na północy kraju największe manewry od 20 lat. Dyplomaci państwa żydowskiego otrzymali polecenie, aby wspierać w świecie Rijad przeciw Teheranowi. Muhammad ibn Salman czuje się pewnie, jego sprzymierzeńcem jest bowiem prezydent Stanów Zjednoczonych. Donald Trump napisał na Twitterze, że król Salman i następca tronu wiedzą, co czynią. Jeśli jednak na Bliskim Wschodzie rozpali się wojna regionalna, może dojść do masakry, której skutki trudno sobie nawet wyobrazić.
Kryzys polityczny w regionie zaostrza się z każdym dniem. 9 listopada władze Arabii Saudyjskiej i Kataru wezwały swych obywateli do szybkiego opuszczenia Libanu. Wcześniej to samo uczynił Bahrajn. Do Rijadu niespodziewanie przybył prezydent Francji Emmanuel Macron, który poprzez rozmowy z następcą tronu usiłował uspokoić sytuację. Na Bliskim Wschodzie rozeszły się pogłoski, że premier Libanu Sad al-Hariri złożył dymisję pod presją Saudyjczyków; przetrzymywany jest w Arabii Saudyjskiej wbrew swej woli i pozostaje w areszcie domowym.
Narasta niepokój o los ludności Jemenu. Koalicja stworzona przez Saudyjczyków ogłosiła 8 listopada zamknięcie wszystkich połączeń komunikacyjnych do tego kraju, aby rebelianci Huti nie mogli otrzymywać dostaw broni. Mark Lowcock, koordynator Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw pomocy humanitarnej, ostrzegł w Nowym Jorku, że milionom Jemeńczyków grozi śmierć głodowa, jeżeli blokada zostanie utrzymana. „To nie będzie klęska głodu taka jak w 2011 roku w Somalii, gdy zmarło 250 tysięcy ludzi. To będzie wielka klęska głodu, jakiej świat jeszcze nie widział, z milionami ofiar” – przedstawiał czarny scenariusz Lowcock. Według danych ONZ, siedmiu milionom mieszkańców Jemenu grozi śmierć głodowa. Prawie 400 tysięcy dzieci jest tak drastycznie niedożywionych, że mogą przeżyć tylko dzięki pomocy medycznej. Wcześniej także Międzynarodowy Czerwony Krzyż alarmował, że sytuacja w tym kraju jest katastrofalna. Na skutek blokady nie można dostarczyć lekarstw przeciwko cholerze, na którą choruje już prawie milion osób. (KK)