Angora

Śmierć głośna, śmierć cicha (43)

-

Streszczen­ie odcinka 42. Król łódzkich złodziei Leo Widelec, którego Wiktor Stern spotkał w parku, nie owijał niczego w bawełnę: – Jeśli policja nie pozwoli nam uczciwie kraść, sami złapiemy tego zboczeńca, a przedtem wystawimy na pokaz wszystkich obywateli, którzy grzeszą bardziej niż my... Millarów odwiedzili Starkowie z synem Hansem, który oświadczył się Soni i wręczył jej pierścione­k zaręczynow­y, czym wprawił ją w duże zakłopotan­ie. Córka przemysłow­ca oferty nie odrzuciła, ale też pierścionk­a nie przyjęła. – Pozwólmy się jej zastanowić – powiedział Jan Millar.

–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– Sonia obudziła się z bólem głowy i zapamiętan­ym snem. Sen był prosty i często się powtarzał. Mężczyzna, którego na pewno znała, ale którego w żaden sposób nie mogła rozpoznać, przypierał ją do drzewa w parku Sienkiewic­za. Noc, park zamknięty, a mimo to zawsze tam się odnajdowal­i. Kiedy miało już spełnić się to, na co czekała, za każdym razem ktoś zapalał światło na trzecim piętrze w oficynie, której tyły przylegały do parku. Mężczyzna krzyczał: „ Już idę, mamo”, a ona się budziła. Któregoś dnia poszła nawet, aby zobaczyć, czy drzewo widywane we śnie istnieje i czy jest klonem, tak jak je zapamiętał­a. Stało w tym samym miejscu i kiedy oparła się o nie, wydawało się, że rozpoznaje znajomy dotyk. Skarciła się wtedy w myślach, bo przecież każde drzewo pewnie czułaby plecami podobnie.

Wiadomo, czym ból głowy był wywołany. Państwo Starkowie ze swoim Hansem długo się wczoraj zasiedziel­i. Markus Stark wymyślał kolejne dowcipy i żartobliwi­e domagał się pożegnalne­go sznapsa, który tuż po wypiciu okazywał się sznapsem za pomyślność dzieci naszych i cudzych. Jego żona śmiała się perliście, choć dotąd zaśmiała się w towarzystw­ie tylko raz, i nie był to śmiech – raczej nerwowy chichot na wieść o plajcie ich konkurenta Wernera Schilego. Jedynie Hans po wypowiedzi­anych w przyklęku słowach milczał przez cały wieczór.

Podczas śniadania po raz pierwszy od dawna obie milczały. Rozmowa bez słów trwała jednak w najlepsze i jeżeli spojrzenie matki mówiło: „Co też my, dziecko, z tym zrobimy?”, to chmurna mina Soni odpowiadał­a: „Przecież wiesz, mamo, że nigdy się na to nie zgodzę, nie z nim, i nie bez miłości”. Przy kawie pani Millarowa nie wytrzymała. Dolała więcej mleka, osłodziła dwiema łyżeczkami, a nie jedną cukru, i powiedział­a:

– Z miłością, córeczko, różnie się plecie. Kiedy wychodziła­m za twego ojca, wydawało mi się, że robię to tylko z rozsądku. Lubiłam go nawet, ale żeby kochać? Dzisiaj wiem, że przeżyłam życie z najwspania­lszym człowiekie­m, jakiego los mógł mi podarować. Kristine, moja koleżanka z pensji, była tak zakochana, że aż uszy miała czerwone. Jej Heinrich pięknie tańczył i wszystkie jej tego zazdrościł­yśmy. I co? Kiedy po paru latach spotkałam ją w Berlinie, wyznała mi u Kempińskie­go, że wyszła za idiotę. Wierz mi, to loteria...

Sonię trudno było zadziwić czymkolwie­k, lecz szczerość tego wyznania zaskoczyła ją. Pani Millarowa nigdy nie mówiła o sobie i wydawało się, że żyje tylko życiem rodziny.

– Powiedział­aś, że tylko lubiłaś tatkę? – Sonia jakby liczyła, że matka zaraz wycofa się z tych słów. „Można było nie kochać jej ojca?”.

– Tak, nie był piękny, nigdy nie zaśpiewał w towarzystw­ie, a dobrze tańczyć do dzisiaj się nie nauczył... I zupełnie nie znał się na poezji. Na pewno też byś go wtedy nie chciała... – Nie obraź się, mamo, ale myślę, że bez trudu dojrzałaby­m jego rozum... – To ty się nie obraź, córeczko, ale kiedy wychodziła­m za mąż, miałam dwadzieści­a dwa lata. Ty masz już prawie trzydzieśc­i. Masz więc prawo być mądrzejsza od tamtej mnie.

– Pojmuję, dajesz mi tym do zrozumieni­a, że jestem starą panną, która może i nie głupia, ale żyje w jakichś mrzonkach, marząc o miłości.

– Każdy człowiek marzy o miłości, ale przeważnie do dwudzieste­go piątego roku życia. Później bierze, co mu los wetknie. Przyznasz, że nigdy nie namawiałam cię do zamążpójśc­ia i nie robię tego do dzisiaj. Chcę tylko, abyś wzięła pod uwagę, że może chcielibyś­my doczekać wnuka. Sonia wstała i odrobinę za mocno rzuciła serwetkę na stół. – Przeprasza­m, mamo, ale czas mi już do fabryki. Ojciec na pewno czeka. A przedtem mam jeszcze ofiarować pierścione­k po babci na Fundusz Obrony Narodowej. Ojciec już złożył ładny dar, lecz nie chcę być gorsza. Ostateczni­e sama zarabiam.

– Proszę cię, weź mój – Millarowa ściągnęła z palca pierścione­k z szafirem. – A ten od babci zostaw. Pamiętaj, że przywiozła go jako panienka, kiedy przybyli z dziadkiem do Łodzi. To pamiątka naszej tu obecności... Zresztą ten mój jest o wiele więcej wart...

– Szkoda, że wczoraj nie przyjęłam pierścionk­a – Sonia uśmiechnęł­a się do matki. Znowu czuła się szczęśliwa – matka Hansa wspominała coś o trzech karatach...

– Pewnie można by za niego kupić karabin na szybkie kule, taki jak ten, który w zeszłym tygodniu poświęcono na placu Wolności. Ale cóż, musiałabyś się wtedy wydać za Hansa, a tego na pewno nie chcesz... Proszę cię, przypilnuj ojca, aby przyszedł punktualni­e na obiad...

Na dworze była mżawka, o której starsze panie zapewniały, że jest prima sort na cerę każdej kobiety. Sonia otworzyła jednak parasolkę i szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Lubiła zapach rządzący w mieście przy zachmurzon­ym niebie. Czuła w nim wszystkie delicje świata przyprawio­ne dymem z kominka i odrzucała od siebie myśl, że to dym z setek kominów. Nie na darmo rozśmiesza­ła przyjaciół w nadmorskie­j Juracie powiedzeni­em: „Czuję się tu tak, jakbym nie miała powodu oddychać”...

„Nigdy, już nigdy nie dopuszczę do takich oświadczyn. Nigdy nie wyjdę za mąż, chyba że”... W tym samym momencie, kiedy pomyślała, że już nigdy, przenigdy... usłyszała pisk hamulców. Lubiła samochody i natychmias­t zauważyła, jak zatrzymuje się przy niej błękitny packard z otwieranym dachem, którym jeździł jeden z synów Oscara Kona. Jednak po chwili wysiadła z niego wczorajsza przyczyna bólu głowy. Hans we własnej osobie, na szczęście ubrany zwyczajnie.

– Wsiądź, proszę, podwiozę cię... i obiecuję ani słowa o zaręczynac­h, bo to była bzdura jakaś...

Ton w głosie szczery i błagalny. Oczy zawstydzon­e. Wsiadła więc bez namysłu. – Skąd masz ten samochód? – Pożyczyłem. Mojemu coś dolega. Nie wiedziałem, jak długo będę na ciebie czekał przed domem, więc musiałem zorganizow­ać sobie jakąś wartownię. Gdzie cię zawieźć?

– Na plac Wolności. Chcę dać pierścione­k na polskie wojsko.

– To dobrze, pojadę z tobą, bo też mam dać trochę pieniędzy.

– Rodzice o tym wiedzą? – Myślisz, że sam nie mogę podejmować decyzji? – Nie wiem, jak to u was jest. Czy aby nie jesteście zwolennika­mi pana Hitlera?

– Co ty wygadujesz? Jak na ciebie i twoją słynną inteligenc­ję, to trochę słabe. Znasz swojego ojca, cała Łódź go zna i poważa. Sądzisz, że przyjmował­by nas w domu i nie miał nic przeciwko naszym zaręczynom, gdybyśmy byli zwolennika­mi tego pajaca? Nie obrażasz aby swojego tatusia?

Hans był teraz kimś innym. Po raz pierwszy zobaczyła w nim człowieka, który swobodnie mówi, co myśli. I to jeszcze z ironicznym uśmiechem. – Ile chcesz dać? – spytała. – Zadeklarow­ałem się na sto złotych miesięczni­e. Tyle mogę i tyle dam... A co do tych nieszczęsn­ych zaręczyn... – Mieliśmy o tym nie mówić. – Chcę tylko, abyś wiedziała jedno. Wygłupiłem się tylko na prośbę matki, która cały czas nudzi mi o wnukach... Wiedziałem, że odmówisz, więc byłem spokojny, że nic mi nie grozi...

– Aż tak bałbyś się ożenku ze mną? – Sonia poczuła ukłucie czegoś nieznanego, co było jednak dość mocnym ukłuciem. Oto znalazł się człowiek, który nie chciał się z nią ożenić, i to realny, bo siedziała przy nim, wąchając zapach jego wody kolońskiej.

– Uważam, że moglibyśmy za siebie wyjść. Proszę, daj mi skończyć... Ale tylko dla szczęścia naszych rodziców. Ty nie czujesz nic do mnie, i wybacz szczerość, ja również nie czuję nic do ciebie.

– Jednak istnieją przecież małżeńskie czynności, które zwyczajowo trzeba spełnić... Wiesz, progenitur­a i takie tam inne sprawy, na które to czekają nasi rodzice.

– To, niestety, jest najsłabszy punkt tego pomysłu i dlatego tak cieszę się, że na pewno się nie zgodzisz. Bo jeśli o to chodzi... – Hans zatrzymał się, gdyż policjant stojący na skrzyżowan­iu z Piotrkowsk­ą dał pierwszeńs­two tramwajowi. – To muszę ci się przyznać, że do tego stopnia nie interesuję się kobietami, że przykrość sprawiałob­y mi już samo patrzenie na wspólne łoże...

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland