Słoneczko...
chorych odzyskuje zdrowie, proszę o tym pamiętać.
Elżbieta Budny: – Rodzice są bardzo często mniej odporni psychicznie od dzieci. Dlatego na początku to oni potrzebują największego wsparcia. Cudownie jest widzieć potem takich rodziców na naszych spotkaniach, kiedy organizujemy tzw. zjazdy pacjentów. Przyjeżdżają nasi wyleczeni, często już 20-letni młodzieńcy i dziewczęta, przyjeżdżają też nasi obecni pacjenci. Takie spotkania to potężna dawka optymizmu i nowej siły do walki. Tych rzeczy nie można przecenić. Są też, jedyne w Polsce, dwutygodniowe turnusy wypoczynkowe w trakcie leczenia, gdzie razem z reżyserem Robertem Glińskim dzieci tworzą i filmują własne interpretacje znanych bajek, jest radosne świętowanie każdej okazji, choćby Dnia Misia, są zajęcia z cudowną i zawsze pomocną panią florystką, i, co najważniejsze, są dziesiątki wolontariuszy – młodych ludzi, którzy po odpowiednim szkoleniu wiedzą, jak rozmawiać z chorymi dziećmi, i którzy wnoszą na oddział powiew zewnętrznego świata. – Jak pan widzi, u nas nie można się nudzić. Odrywamy dzieciaki od myślenia o chorobie na przeróżne sposoby – mówi Elżbieta Budny z Fundacji „Krwinka”.
Jeszcze raz Gabrysia
Zanim wykryto nowotwór, Gabrysia zdążyła pójść do szkoły. Miała szczęście, bo naukę rozpoczęła w wieku sześciu lat. Zdążyła nawet nawiązać swe szkolne przyjaźnie: – Proszę się nie obawiać o pamięć tych dzieciaków. Są cudowne, przy każdej okazji przekazują jakieś laurki. Na urodziny zrobiły prezenty i dzwonią do szpitala albo przysyłają SMS-y – mówi mama Weronika Chojecka. Jak się okazuje, laurki działają w obie strony. Stolik Gabrysi zarzucony jest malowanymi prezentami dla szkolnych przyjaciół i całej rodziny. Podaruje je na święta. Dziewczynka ma prawdziwy talent do starannych rysunków, wycinanek i wyklejanek. Nam wręczyła taką z napisem: Dla tygodnika „Angora” – Gabrysia. Wpłaty prosimy przekazywać na konto Fundacji „Krwinka”: PKO BP nr: 33 1440 1231 0000 0000 0184 1262 Z dopiskiem: dla Gabrysi Chojeckiej. 100 procent sumy trafi na konto dziecka.
Ze smogiem zmagali się już starożytni. W Rzymie w II wieku żyło ponad 1,2 mln osób stłoczonych w 46 tysiącach wielopiętrowych insulach, odpowiadających dzisiejszym czynszowym i komunalnym kamienicom (największa z nich, insula Felikuli, miała 30 metrów wysokości). W pomieszczeniach (często bez okien) w piecach z brązu palono drewnem, węglem drzewnym, chrustem i suchą trawą. Pokoje oświetlano lampkami oliwnymi, a nawet pochodniami. Do tego dochodziła ogromna ilość pożarów, które także zanieczyszczały powietrze.
Mijały wieki i na całym świecie problem smogu narastał. Od 5 do 9 grudnia 1952 roku pojawił się „wielki smog londyński”, który w ciągu kilku tygodni spowodował śmierć 12 tysięcy osób (większość zmarła na skutek niewydolności oddechowej), co zdecydowało o przyjęciu ustawy o czystości powietrza.
W PRL-u oficjalnie smogu nie było. Przez wiele lat nie badano stężenia pyłów w powietrzu, a na pylicę według władz umierali jedynie górnicy i hutnicy.
Na wyemitowanym w 1948 roku stuzłotowym banknocie widnieje obraz przedstawiający las dymiących kominów, a niebo jest spowite prawdziwym smogiem, z czego ówcześni przywódcy zapewne nawet nie zdawali sobie sprawy, może nawet uważali to za powód do dumy.
Budowano zakłady przemysłowe, które zabiły dziesiątki tysięcy ludzi. Ilu? Nie wiadomo, gdyż nikt nie prowadził takiej statystyki.
Jeleniogórska Celwiskoza przez 26 lat odprowadziła do Bobru 185 mln m³ zanieczyszczeń.
Po zakładach w Szczucinie pozostało półtora miliona ton niezabezpieczonego azbestu.
Huta aluminium w Skawinie zatruła powietrze, wodę, pola i lasy w całej okolicy. Liczba chorych, w tym deformacji u dzieci, była tak duża, że w 1981 roku władze zdecydowały się na jej zamknięcie.
Mimo że najwięksi truciciele zniknęli, to nasze powietrze jest najgorsze w Europie. Według Państwowego Monitoringu Środowiska jedynym polskim miastem spełniającym normy jakości powietrza jest Słupsk. jest lepiej niż przed laty. Czy to nie jest przypadkiem propaganda „szalonych” ekologów?
– Rzeczywiście stężenia pyłów są dziś dużo niższe niż 30 lat temu. Ale nie porównujmy się do czasów PRL-u. „Szaleni” ekolodzy nie byliby w stanie rozpętać tak wielkiej wrzawy, gdyby zwykli ludzie mieszkający w naszych miastach i wsiach nie mieli już tego dość. Przekroczyliśmy linię graniczną i społeczeństwo uświadomiło sobie, że zanieczyszczenie powietrza wpływa nie tylko na nasze zdrowie, ale i życie.
– Kiedyś największym trucicielem był przemysł, ale teraz to już przeszłość.
– Po 1989 roku, wprowadzając odpowiednie regulacje prawne, sprawiliśmy, że emitowana przez przemysł ilość pyłów w ostatnim ćwierćwieczu spadła blisko dziesięciokrotnie. Dziś największym trucicielem jest tzw. niska emisja, czyli kominy gospodarstw domowych, które odpowiadają za około 52 proc. emisji wszystkich pyłów zawieszonych w kraju (dane sprzed dwóch lat), przemysł za 17 proc., transport drogowy za 10, energetyka 9, a rolnictwo za 4 proc.
– Bruksela zarzuca nam, że nie likwidujemy opartej na węglu energetyki. Ale nawet jeżeli Bełchatów, druga największa na świecie elektrownia węglowa, emituje najwięcej w Unii Europejskiej dwutlenku węgla, to przecież wysokie jak wieża Eiffla jej 300-metrowe kominy zaopatrzone w nowoczesne filtry nie robią już tak strasznego spustoszenia jak dawne elektrownie.
– Elektrownie w Bełchatowie czy Kozienicach oczywiście emitują potężne ilości pyłów, które jednak rozwiewają się na dużym obszarze i ich największe stężenia występują w odległości kilkudziesięciu kilometrów. Nie bagatelizuję zanieczyszczeń energetyki, ale istotna jest nie tylko ilość emitowanego pyłu, ale także odległość źródła emisji od naszych płuc. W przypadku kominów sąsiadów czy naszego własnego ta odległość jest