Idzie nowe
15 listopada miało miejsce uroczyste przyjęcie pierwszego rządowego boeinga 737-800 na wojskowej części Portu Lotniczego Warszawa Okęcie. Było to okazją do odtrąbienia sukcesów MON, których, niestety, jakoś nie widać.
Zakup samolotów dla VIP-ów – najpierw gulfstreamów, a teraz boeingów – to oczywiście dobra wiadomość. Ale choć samoloty te będą pełnić pożyteczne funkcje, to jednak obronić nas nie obronią. Nie za bardzo też obroni nas Obrona Terytorialna, którą pan minister Antoni Macierewicz wymienił jako jeden ze swoich największych sukcesów. Padło stwierdzenie, że niektóre brygady OT są już na granicy wschodniej, jakby stanowiły zaporę nie do przebycia dla rosyjskiego pancernego tarana. I choć swego czasu pewien oburzony czytelnik, zapewne związany zawodowo z Obroną Terytorialną, zapewniał mnie, że formacje OT „nie są od tego”, to jednak ze słów ministra wynika, że właśnie od tego są. Od tego, by stanowić pierwszorzutowe formacje wojskowe „już strzegące naszej wschodniej granicy”. Oczywiście obok wojsk operacyjnych, ale nie jako jednostki pomocnicze, strzegące ich tyłów i szlaków zaopatrzenia, ale jako ich równorzędne zamienniki. Tak przynajmniej można było odebrać słowa pana ministra.
Nie chce mi się komentować innego stwierdzenia Antoniego Macierewicza, że na granicę wschodnią są też przenoszone jednostki RAJCZYK Opalenizna generałowej. Maria Kiszczak wspomina, że w latach 70. spędzali z Jaruzelskimi wakacje na Mazurach. Wojskowy domek myśliwski, jezioro, spokój, ochrona. Barbara Jaruzelska lubiła opalać się nago. By nie robić niepotrzebnej sensacji, generałowa korzystała z kąpieli słonecznych na specjalnej wysepce. Wozili ją tam kajakiem żołnierze z ochrony, zostawiali, a sami odpływali. Gdy ktokolwiek nieuprawniony podpływał do wysepki, pani Jaruzelska już z daleka krzyczała, żeby śmiałek się wynosił. pancerne. Klasyczny przykład manipulacji. Bo nie jednostki pancerne są przenoszone, a same czołgi, w dodatku za inne czołgi, które powędrowały w przeciwnym kierunku. Chwalenie się wymieszaniem czołgów w dywizjach, co z pewnością je osłabiło, można naprawdę zakwalifikować jako niezły tupet. Podobnie jak usunięcie całej rzeszy doświadczonych generałów z wojska, co też niby ma być osiągnięciem. Bo podobno nie podołali wyzwaniom związanym z reformowaniem wojska. Muszę przyznać, że takim wyzwaniom, to niejeden człowiek na co dzień używający mózgu by nie podołał.
Jeśli ruchy wojsk mają wzmocnić naszą obronę na wschodzie, to dlaczego faktycznie nie przeniesiono żagańskiej dywizji na wschód, choćby do garnizonów opuszczonych kilka lat temu przez rozwiązane jednostki (Ciechanów czy Lublin na przykład), jeśli uważamy, że na zachodzie nie ma ona nic do roboty? Dlaczego nie cofnięto jednostek rozmieszczonych nad samą granicą polsko-rosyjską, gdzie dziś są skazane na zagładę w pierwszych godzinach ewentualnej wojny? Chodzi o takie garnizony jak Braniewo, Węgorzewo, Gołdap czy lotnisko w Malborku. To ostatnie od granicy leży niemal 50 km, ale pozostałe garnizony są w zasięgu ognia rosyjskiej artylerii: 5 – 10 km od terytorium obwodu kaliningradzkiego.
Manipulację zarzuca się natomiast Państwowej Komisji Badań Wypadków Lotniczych, która pod przewodnictwem ministra Jerzego Millera badała katastrofę smoleńską. Chodzi o rzekomą obecność gen. broni Andrzeja Błasika w kabinie pilotów Tu-154M w feralnym locie. Ponieważ jest to klasyczny przypadek okrzyku „łapać złodzieja” z ust złodzieja, to poświęcę tej sprawie nieco więcej miejsca.
Pojawiły się „taśmy prawdy”, na których można usłyszeć, jak komisja Millera ustala zapisy raportu w kwestii „był czy nie był”. W końcu jej członkowie doszli do wniosku, że chyba jednak słychać jego głos, więc chyba był. Ale że nacisków bezpośrednich na lądowanie nie wywierał. Padło natomiast stwierdzenie, że sama jego obecność była formą nacisku pośredniego.
A ja pytam – no i co z tego wynika? Przecież zgodnie z ustaleniami komisji Millera załoga nie zamierzała lądować, czyli naciskom na lądowanie nie uległa ani nawet nie zamierzała ulec. Więc jakie znaczenie mają naciski, którym nikt nie uległ? I że nie one były przyczyną katastrofy, nawet pośrednio? Przypomnijmy, że według znienawidzonej dziś komisji Jerzego Millera przyczyną wypadku było nieudolne iw związku z tym nieudane odejście na drugi krąg. Załoga wykonała je z opóźnieniem nie dlatego, że do końca miała nadzieję na lądowanie, ale z powodu błędnego odczytania wysokości lotu. Ile razy to trzeba powtarzać? To było napisane w raporcie komisji tak jasno i tak wyraźnie, że nawet kompletny głupek powinien to zrozumieć. Jeśli ktoś twierdzi, że komisja Millera sugerowała próbę lądowania na siłę, co notabene „ustaliła” nieszczęsna komisja MAK, to albo jest kompletnym głupkiem, albo bezczelnym i cynicznym kłamcą. Po co niby była ta rzekoma manipulacja komisji Millera z naciskami gen. Błasika, skoro nie zbudowano na tej manipulacji żadnej teorii?
Rzecz w tym, że członkowie komisji wierzyli w to, że gen. broni Błasik mógł być w kabinie. Ale mimo to napisali raport, z którego nie wynika, by miało to jakiekolwiek znaczenie dla zaistniałego wypadku. Wszak nie generał wprowadził ich w błąd co do wysokości i nie generał kazał im przejść na drugie zajście w trybie automatycznym, kiedy Instrukcja Eksploatacji Samolotu nie gwarantuje działania trybu automatycznego odejścia przy braku sygnału od systemu ILS, którego w Smoleńsku nie było. A to według komisji Millera były owe fundamentalne przyczyny zderzenia się samolotu z ziemią. Typowy Controlled Flight into Terrain (CFT), jaki się zdarza z winy załogi, czyli przywalenie sprawnym samolotem w przeszkody terenowe. Zdarza się to w lotnictwie na tyle często, że doczekało się właśnie owej klasyfikacji jako CFT.
Dla porządku dodam, że nikt obecności gen. Błasika w kabinie pilotów nie udowodnił. I ja osobiście wierzę, że go tam nie było. Bo gdyby był, to paradoksalnie mogłoby do katastrofy nie dojść. Bo Andrzej z całą pewnością by zauważył, że nieświadomie zniżają się zbyt nisko, patrząc na przyrządy, na które nikt nie spojrzał w krytycznym momencie.
Prawdziwą manipulacją jest wmawianie nam, że komisja Millera dokonała skandalicznej manipulacji. Zastanawiam się tylko, czemu to ma służyć? Odpowiedź nasuwa się sama. Skoro obecna podkomisja smoleńska nic sensownego wymyślić nie może, skoro każda kolejna teoria wali się jak domek z kart z powodu braku elementarnej logiki, to trzeba zdyskredytować i tamtą komisję. To jak z nieudolnym pracownikiem, który coraz bardziej traci w oczach szefa i próbuje się ratować dyskredytowaniem innego pracownika. Że niby tamten jest jeszcze bardziej nieudolny, a do tego nieuczciwy.
A tymczasem nasze zdolności obronne coraz bardziej się degenerują. Nie ma ani zapowiadanych śmigłowców, ani aparatów bezpilotowych, nie ma nowych okrętów wojennych, wciąż jeszcze nie ma nowych systemów przeciwlotniczych i przeciwrakietowych (choć niby mają być, czekamy na zapowiadane na grudzień podpisanie umowy). Nasze Su-22 i MiG-29 też pilnie wymagają wymiany, choćby na używane, ale gruntownie zmodernizowane F-16. Taki całkiem niegłupi pomysł pojawił się i gdzieś przepadł. Nie ma też umowy na nowe artyleryjskie systemy rakietowe Homar, tak bardzo nam potrzebne. Dobrze, że choć haubice Krab i moździerze Rak kupujemy.
A społeczeństwo wierzy, że w wojsku jest coraz lepiej. Do wszystkich przemawia zwiększenie stanów ilościowych, co jest oceniane jednoznacznie – rośniemy w siłę. Przypominam więc, że dziś już nie liczy się siły miarą bagnetów i szabel, jak to robiono sto lat temu, czyli liczbą piechurów i kawalerzystów. Dzisiejsza cyfrowa armia z precyzyjnymi środkami rażenia działa inaczej. Jeśli staniemy naprzeciwko nowoczesnej armii, mając przede wszystkim rozbudowane Wojska Obrony Terytorialnej, to będzie to coś w rodzaju powstania uzbrojonych w dzidy Zulusów przeciwko uzbrojonym w broń palną Brytyjczykom.
Czym w tej niewesołej sytuacji zajmuje się MON? Ano czymś niezwykle wesołym, czyli przywróceniem przedwojennych stopni. Jeszcze lepszy pomysł od sławnego pociągu wojskowego. Będziemy mieć rotmistrzów i ułanów, a także znanych również za komuny kanonierów i bombardierów. Nic nie słychać o wachmistrzach, ale rotmistrz, który wywodzi się od niemieckiego Rittmeistera, brzmi fajnie. A ja sobie myślę, że może ta zmiana stopni ma ukryty sens. No bo jeśli pan prezydent nie chce mianować nowych generałów zgodnie z uprawnieniami, jakie daje mu artykuł 134 naszej Konstytucji w połączeniu z odpowiednią ustawą, to może można to obejść? W odnośnej ustawie nie ma bowiem mowy o mianowaniu jenerałów i hetmanów. A gdyby tak zamiast stopni generalskich wprowadzić właśnie te? Może sam MON mógłby mianować na stopień jenerała i hetmana, a wówczas sprawa załatwiona.
A ja sobie podśpiewuję pod nosem: Stoi ułan na widecie, a siodło go...