Tego, co przeżyłem, nie życzę najgorszemu wrogowi
– Pamięta pan wypadek? – Nie pamiętam nic. Doszedłem do siebie dopiero tydzień po wypadku. Nie mogłem od razu funkcjonować na normalnych obrotach. Profesor Marek Harat powiedział mi: „Tomku, trzeba to umieć zrozumieć”. Te słowa były mądre. Jak się inaczej do tego podejdzie, to można narobić sobie dużo kłopotów. Jestem wdzięczny za otoczenie tak profesjonalnymi lekarzami. Znalazłem się w tej nowej rzeczywistości, a ich rola jest taka, żeby pomogli mi to zrozumieć.
– Miał pan wiele planów na przyszłość, które legły w gruzach.
– Było ich wiele. To, co się wydarzyło, zamknęło mi możliwość rywalizacji w jakimkolwiek sporcie. Szkoda, bo chciałem coś jeszcze zrobić. Chciałem wystąpić w Dakarze. Najśmieszniejsze jest to, że z tym Dakarem wszystko było już dograne.
– Dopuszcza pan do siebie myśl, że nie stanie na nogi, że będzie inwalidą do końca życia?
– Nie mam takich myśli. A jak będzie za 2, 3 czy 5 lat, to zobaczymy. Ja wiem, że czas jest potrzebny, bo te wszystkie rzeczy wolno się regenerują.
– Cieszy się pan na zbliżające się święta, które spędzi pan w domu z rodziną?
– Każdy, kto spędziłby siedem miesięcy w szpitalu, miałby trochę tęsknoty. Cieszę się, że spędzę święta w domu. Ale jak będzie taka potrzeba i może mi to pomóc, na pewno wrócę na szpitalny oddział.
– Mówiło się przez lata, że Tomasz Gollob to człowiek niezniszczalny i z żelaza. Jednak i panu przydarzyła się poważna kontuzja.
– Ale staram się nie poddawać. Zobaczymy, czy teraz też mi się uda pokonać przeciwności. Kontuzja to mój najtrudniejszy i najpoważniejszy rywal w życiu. Mam nadzieję, że z nim też wygram.
– Jest pan gotowy na ze szpitala?
– Nie będę na pewno się kryć. Będziecie mnie mogli spotkać w różnych miejscach. Będę chciał pracować nad sobą, żeby maksymalnie być zdrowym. Jest szansa, że pojawię się na Grand Prix w Warszawie w przyszłym roku. wyjście