Angora

Przygotowa­nia do zimy

Tydzień na działce

- JOLA PIEKART-BARCZ

Przypomina­m, że zabezpiecz­anie roślin zaczynamy dopiero po pierwszych przymrozka­ch.

Zabezpiecz­anie części nadziemnyc­h wykonujemy w suchy, bezdeszczo­wy dzień. Owijanie mokrych gałązek sprzyja rozwojowi pleśni i gniciu rośliny.

Okrywamy krzewy pozbawione liści sezonowych. Te, które jeszcze nie opadły, obrywamy sami. Chore liście dokładnie wygrabiamy spod krzewów i drzew.

Kolumnowe iglaki owijamy spiralnie sznurkiem. W ten sposób chronimy je przed ciężkim mokrym śniegiem i silnymi wiatrami które mogą połamać gałęzie.

Wokół magnolii i różaneczni­ków – roślin, które mają płytki system korzeniowy – usypujemy grubą warstwę ściółki, np. z kory. Wokół młodych sadzonek usypujemy kopczyk ziemi – szeroko wokół podstawy.

Pustynniki, lewizje, opuncje zabezpiecz­amy przed nadmiarem wilgoci, ustawiając nad nimi daszek, np. ze szkła.

Młode krzewy zimozielon­e przez pierwsze 3 – 4 lata cieniujemy włókniną lub matą słomianą, które najlepiej rozłożyć na odpowiedni­m stelażu z listewek. Dopóki ziemia nie zamarznie, rośliny podlewamy. W ten sposób chronimy je przed suszą fizjologic­zną.

Młode drzewka zabezpiecz­amy przed gryzoniami, zakładając na pnie specjalne osłonki lub siatki.

Do okrywania stosujemy tylko przepuszcz­alne maty i włókniny. Nie wolno używać folii, pod którą rośliny tylko się zaparzają.

Kopczyki wokół drzewek i krzewów usypujemy na wysokość ok. 30 centymetró­w, używając ziemi lub kompostu. Torf bardzo chłonie wodę i nie należy stosować go do tego celu. Mój ognik szkarłatny to spiżarnia dla ptaków. Wiosną lekko podciąłem i tak się odwdzięczy­ł. Marian Dembowy jola.b@angora.com.pl

Byłam pod wrażeniem jednego zdania: „Tutaj nie chodzi o miód, ale o to, żeby pszczoły się roiły” – mówi zwolennicz­ka bartnictwa rodem z XXI w. Bo dzikie pszczoły pracują na własny rachunek.

Latem często prowadzę lekcje dla dzieci. Zaczynam opowieść od tego, że pszczoły kiedyś nie mieszkały w ulach, ale w lasach. Aż człowiek zauważył, że tam w górze coś się dzieje. Może podpatrzył niedźwiedz­ia wspinające­go się po pniu, a potem zrobił to samo? Włożył rękę do dziupli i pewnie pszczoły go pożądliły, ale przekonał się też, że na palcach zostało mu coś lepkiego i smacznego – mówi dr Beata Panasiuk z Zakładu Pszczelnic­twa w puławskim Instytucie Ogrodnictw­a.

Żeby dostać się do miodu, bartnik, za każdym razem ryzykując upadek, wchodził na drzewo. Nieodłączn­ym elementem jego pracy były też wędrówki w poszukiwan­iu kolejnych rojów leśnych pszczół.

Nic dziwnego, że w końcu jakiś przedstawi­ciel tej profesji chciał sobie trochę ułatwić życie i wyniósł z lasu pień z dziuplą zasiedloną przez owady (może z drzewa, które samo się przewrócił­o na ziemię), żeby było bliżej domu. Tak zaczęła się historia pszczelars­twa, dla której ideałem zawsze była pszczoła spokojna i dająca człowiekow­i jak najwięcej drogocenne­go miodu. Ale też łatwe w obsłudze ule, które jednocześn­ie można przewozić z miejsca na miejsce. Tam, gdzie akurat jest najwięcej kwitnących roślin.

– Pszczoła to najmniej udomowione zwierzę hodowlane – zauważa dr Beata Panasiuk.

Producenci miodu sprowadzaj­ą dziś matki pszczele z różnych krajów, nawet ze Stanów czy z Kanady.

– W tej chwili w Polsce mamy w większości pszczele mieszańce. Rodzime środkowoeu­ropejskie pszczoły w czystej postaci są podgatunki­em zagrożonym. Może spotkamy je jeszcze w Puszczy Augustowsk­iej, czyli na nieco wyizolowan­ym, bo objętym ochroną, terenie. Dodajmy jednak, że nie było kompleksow­ych badań w skali kraju na ten temat – wyjaśnia prof. Andrzej Oleksa z Katedry Genetyki Uniwersyte­tu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.

Z roku na rok przybywa osób, które chcą przywrócić te pożyteczne owady lasom. Działa tu zasada kropli drążącej skałę. Pojedyncze akcje zamiast masowych działań, często prowadzone przez pasjonatów i animatorów kultury zainspirow­anych wizją odrodzenia tradycji bartniczyc­h w Polsce. Robiących ukłon w stronę tradycyjny­ch technik i narzędzi.

– Pszczoły w lesie nie mają być producente­m miodu dla człowieka. Ich głównym celem jest zapylenie rosnących tam drzew i roślin, czyli pomoc istniejące­mu ekosystemo­wi – tłumaczy Marcin Sudziński, fotograf i pszczelarz, który prowadzi dwie pasieki: prywatną i miejską. Ta druga znajduje się na dachu Centrum Spotkania Kultur w Lublinie.

Jesienią ubiegłego roku Marcin Sudziński zorganizow­ał warsztaty bartnicze w prawosławn­ym klasztorze w Jabłecznej. Efektem tego spotkania z tradycją bartniczą było zawieszeni­e kłody na wiekowym dębie rosnącym przy wjeździe do monasteru św. Onufrego. Drzewie, którego pień jest też obwieszony wotami.

– Kiedyś miód leśnych pszczół pochodził głównie z lip, które rosły w lasach. Tamte pszczoły również były zupełnie inne niż owady, jakie mieszkają we współczesn­ych pasiekach. Na pewno bardziej waleczne – wyjaśnia Marcin Sudziński.

– Kłodę w Jabłecznej chcielibyś­my zasiedlić w przyszłym roku. Miejmy nadzieję, że się uda – dodaje.

Nasz rozmówca w swojej pasiece ma trzy bartne kłody, które stoją na ścieżce edukacyjne­j. – Pszczoły od dwóch lat mają się w nich świetnie. Nie zabieram im miodu, ale też nie rezygnuję z zabiegów leczniczyc­h, m.in. przeciw bardzo groźnej warrozie – wyjaśnia Marcin Sudziński.

Muszą sobie radzić same

Poleski Park Narodowy jesienią 2016 roku umieścił na drzewach dziewięć kłód bartnych dla pszczoły miodnej. Wiszą na różnej wysokości – od 3 do 5 metrów od ziemi. Dziesiąta kłoda stoi na ziemi. Pszczoły na początku zdecydował­y się zająć połowę kłód. Obecnie zasiedlone są cztery, bo jedna z pszczelich rodzin w międzyczas­ie się wyroiła.

– Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się stało, wcale nie jest prosta. Pszczoła to dosyć skomplikow­any organizm. Może miały zbyt mało pożytków do wykorzysta­nia albo w rodzinie trafiła się więcej niż jedna matka, więc owady postanowił­y znaleźć dla siebie nowe miejsce – zastanawia się Grzegorz Łukaszuk z Poleskiego Parku Narodowego, który prywatnie prowadzi z siostrą rodzinną pasiekę założoną przez ich dziadka w latach 50. XX wieku.

Idea jest taka, że pszczoły w kłodach z Poleskiego Parku Narodowego mają sobie radzić same. Nikt ich nie przynęcał do pni rozwieszon­ych przez człowieka na drzewach. Nie ma też mowy o dokarmiani­u pszczelich rodzin przed zimą. Mają gospodarow­ać takimi zapasami miodu, jakie wytworzyły w ciągu sezonu.

Z drugiej strony, pracownicy Poleskiego Parku Narodowego zrobili tyle, ile mogli, aby pszczoły poczuły się w „sosnowym domku” na drzewie naprawdę dobrze. Kłody zazwyczaj były wieszane w nasłoneczn­ionych miejscach i w taki sposób, aby wylot dla owadów był zlokalizow­any z południowe­j strony.

– Nie jest tak, że w ogóle do tych kłód bartnych nie zaglądamy, chociażby z ciekawości, ale też nie pomagamy w taki sposób, jak robi to w swojej pasiece pszczelarz – podkreśla Grzegorz Łukaszuk.

Wiosną przekonamy się, ile z poleskich pszczół przetrwało zimę w dobrej formie.

– Jedna rodzina, aby przeżyć chłody, potrzebuje zmagazynow­ać od 70 do 90 kilogramów miodu oraz około 30 kilogramów pyłku kwiatowego – wylicza Łukaszuk.

Lubelski przyrodnik przyznaje jednocześn­ie: – Z naszych obserwacji wynika, że dwie z tych czterech rodzin mogły zebrać za mało zapasów.

Owady zapylające żyjące w lasach przyciągaj­ą m.in. dzikie jabłonie i grusze, ale też akacje, wierzby, czeremchy czy kwitnący jarząb pospolity. „Pszczoły pełnią bardzo ważną rolę w ekosystema­ch leśnych. Zapylają wiele gatunków drzew, krzewów i roślin runa leśnego. Obecność pszczół w lesie jest bardzo korzystna dla różnorodno­ści biologiczn­ej tych obszarów. Montaż barci jest skuteczną metodą przeciwdzi­ałania zanikaniu owadów zapylający­ch. Na terenie Poleskiego Parku Narodowego brakuje drzew, w których naturalnie mogłyby zamieszkać rodziny pszczele. Wykonanie kłód bartnych stworzy im odpowiedni­e warunki do bytowania” – czytamy na stronie internetow­ej Poleskiego Parku Narodowego.

 ?? Fot. Piotr Kamionka/ANGORA ??
Fot. Piotr Kamionka/ANGORA
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland