Matka, aktorka, żona
Wystąpiła w kilkudziesięciu filmach, serialach i spektaklach Teatru Telewizji. Przed laty bardzo lubiana i popularna. Przez pewien czas mniej widoczna, bowiem skupiła się na wychowywaniu synów. Prywatnie żona Przemysława Sadowskiego. Agnieszka Warchulska
Teraz pracuje przy filmie Magdaleny Łazarkiewicz „Powrót”. – Główne zdjęcia były kręcone na wiosnę. Teraz mamy dokrętki. To bardzo ciekawy film. O toksycznej relacji rodzinnej. Gram matkę nastolatki, która ma poważne problemy życiowe i nikt za bardzo nie wie, jak sobie z tym poradzić. Ta sytuacja obnaża rodzinne piekiełko. Gram jedną z głównych postaci. To ciekawa i złożona rola. I kompletnie inna niż te, które do tej pory grałam. I jak byłam postrzegana. Poza tym ciekawe doświadczenie.
Dodaje, że to trudna rola. – Nie jest wyraźnie negatywna. Pokazuje w sposób niejednoznaczny macierzyństwo, jak matka radzi sobie z dziećmi. Aktorsko jest to bardzo duże wyzwanie. Świetny scenariusz napisany przez Magdalenę Łazarkiewicz i Katarzynę Terechowicz i świetne zdjęcia autorstwa Wojciecha Todorowa.
Jak mówi, film jest w tej chwili na etapie montażu. – Zdjęcia trwały trochę czasu. Jeździliśmy po Polsce, byliśmy m.in. na Dolnym Śląsku. Było ciekawie. Świetna robota. Dawno mi się tak dobrze nie pracowało.
Podkreśla, iż przy realizacji filmu zwracano dużą uwagę na człowieka. – I w samej pracy, skupiając się na postaciach, ale i w relacjach między aktorami i całą ekipą. To była naprawdę przyjemna robota filmowa. Jak kiedyś. Bo dziś przecież komfort pracy na planie psują seriale. Wszak to fabryki. Tam nie ma raczej czasu na kreacje aktorskie i tworzenie dzieła.
Wyjaśnia, że dziś jest takie określenie – serialowe granie, serialowe kadrowanie. – Zachwycamy się na Nefrixie, czy na HBO różnymi serialami, ale tam jest pełen profesjonalizm. Każdy odcinek wygląda jak odrębny film. Czyli można dobrze zrobić, ale potrzebny jest czas. I pieniądze.
Ostatni okres ma bardzo pracowity, ale nie tylko ze względu na pracę na planie nowego filmu, ale także zajęcia w teatrze, który jest, jak podkreśla, podstawą jej pracy. – W ciągu pięciu sezonów było sześć premier. Na deskach różnych teatrów, a głównie w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Chciałabym grać więcej w filmach czy w dobrych serialach, lecz tak się akurat złożyło, że jest teatr. I podoba mi się to, ale nie chciałabym zamykać się artystycznie. Zawsze byłam otwarta na różne formy. Nie uznaję podziału na aktorstwo filmowe i teatralne. Interesuje mnie sztuka aktorska.
Urodziła się w Ostrowcu Świętokrzyskim, ale wychowywała się na Śląsku. – Rodzice się tam przenieśli. Tata studiował na Politechnice Śląskiej w Gliwicach.
Skończyła liceum językowe – angielskie. – Mam słuch do języków. Najbardziej mi to szło.
Tłumaczy, że nie miała żadnych zakusów aktorskich. – W naturalny sposób poszłam zatem po maturze na anglistykę. Ale nie na UŚ, lecz na Uniwersytet Jagielloński. Przeniosłam się do Krakowa. Chciałam wyrwać się już z domu.
Przyznaje, że wcześniej pasjonowała się teatrem, ale raczej w charakterze widza. – Zaszczepił to we mnie mój nauczyciel od języka polskiego, prof. Mikołajczyk, który „woził” nas na spektakle właśnie do Krakowa, do teatrów – Starego i Słowackiego. I mogłam podziwiać przedstawienia w reżyserii Jerzego Jarockiego, Krystiana Lupy itd. Działało to na mnie, zwłaszcza spektakle Lupy. Oglądałam je po kilkanaście razy. Pokochałam teatr.
Zrezygnowała ze studiów na anglistyce. – Myślałam, że będę analizowała Szekspira, a musiałam uczyć się gramatyki staroangielskiej. Dotarło do mnie, iż nie jest to na pewno to, co chciałabym robić.
Opowiada, że przez przypadek trafiła na ogłoszenie o naborze do Lart StudiO, czyli Policealnego Studium Aktorskiego w Krakowie. – Zainteresowało mnie to, poznałam Dorotę Pomykałę. I to ona namówiła mnie, abym startowała na studia w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej.
Nie wybrała jednak uczelni w Krakowie, ale w Warszawie. – Dostałam się od razu. Nauka w Lart StudO uzmysłowiła mi z pewnością, jak bardzo chcę to robić.
Naukę aktorstwa w stołecznej PWST wspomina jako cztery lata ciężkiej pracy. – Byłam zajęta siedem dni w tygodniu. Zarówno na studiach, jak i potem, już w zawodzie.
Opiekunem jej roku była Aleksandra Górska. A dyplom broniła w przedstawieniu Wiesława Komasy i Zofii Kucówny. Już pod koniec studiów otrzymała propozycję od Janusza Warmińskiego, dyrektora Teatru Ate- neum im. Stefana Jaracza. – Miałam już pewne doświadczenie, zwłaszcza w filmie. Zagrałam m.in. w filmie Krzysztofa Zanussiego „Cwał”. To był mój debiut na planie. Rola drugoplanowa, ale ważna. I w spektaklach Teatru Telewizji – m.in. u Jana Englerta w „Iwanowie” Antoniego Czechowa. Autorem zdjęć był Witold Adamek. Wtedy spotkałam Władysława Kowalskiego, który grał mojego ojca, a także Danutę Stenkę, Jana Frycza. To była znakomita szkoła i doświadczenie.
Jak trafiła do „Cwału” Krzysztofa Zanussiego? – Stało się to dzięki Mai Komorowskiej, która nigdy nie była moim profesorem, ale kibicowała moim studiom od czasu egzaminów wstępnych. I to ona poleciła mnie Zanussiemu. Było to dla mnie nie tylko wielkie wyróżnienie, ale i przeżycie.
Po studiach rozpoczęła pracę w Teatrze Ateneum w Warszawie. Zadebiutowała w „Korowodzie” Arthura Schnitzlera w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Zagrała dziwkę. Występowała przez pięć sezonów. Główną rolę zagrała w przedstawieniu „Cyrano de Bergerac” Edmonda Rostanda w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego. – To było ważne i piękne doświadczenie. Wystąpiłam w tym spektaklu z Piotrem Fronczewskim.
Odeszła z Teatru Ateneum, gdyż, jak mówi, czuła, że już się nie rozwija. – Nie przepadam za byciem na etacie. Miałam różne propozycje. Grałam np. w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu. I tam tak naprawdę zaczął się dla mnie teatr. Bo to był taki teatr, jaki ja chciałam robić. Odważny, wyzywający, prowokujący.
Wystąpiła w spektaklu wyreżyserowanym przez Maję Kleczewską „Czyż nie dobija się koni” – na motywach powieści Horacego McCoya. W Wałbrzychu grała przez dwa sezony, ale w tym czasie występowała także na deskach innych teatrów. Na przykład w stołecznym Teatrze Współczesnym grała w spektaklu „Wielkanoc” Augusta Strindberga, w reżyserii Erwina Axera, jak również w Teatrze na Woli, w Komedii, w różnym repertuarze. Zarówno komediowym, jak i poważnym. Nie narzekała na brak propozycji. – Jak się wpada już w ten obieg, to człowiek jest już „zawalony” robotą.
Mówi, że było to dziesięć lat intensywnej pracy teatralnej. – Były też filmy i seriale. Na przykład „Pierwszy milion” Waldemara Dzikiego, „Dług” Krzysztofa Krauzego, „Teraz ja” Anny Jadowskiej, „Trick” Jana Hryniaka. I seriale – „M jak miłość”, „Pogoda na piątek”, „Miasteczko”, a ostatnio „Na krawędzi” i „Druga szansa”.
Prywatnie był to także bardzo pracowity okres. Na planie filmu „Pierwszy milion” poznała Przemysława Sadowskiego. – Ale zaczęliśmy się spotykać i tworzyć parę dopiero po trzech latach. Po kolejnych trzech wzięliśmy ślub. Na świat przyszło dwóch synów. I to dopiero jest wyzwanie.
Dziś Janek ma 12 lat, zaś Franek 6. – Małżeństwo dwójki aktorów jest bardzo trudne. Ale dalej się kochamy i razem ciągniemy ten rodzinny wózek.
Podkreśla, że sporo czasu poświęciła na wychowywanie synów. – Starałam się jednak pracować zawodowo. Grałam. Zwłaszcza w teatrze. A sześć lat temu otrzymałam od Tadeusza Słobodzianka, dyrektora Teatru Dramatycznego w Warszawie, ofertę pracy na etacie.