Trzy... dwa... jeden... Poszły!
USA z Wielką Brytanią i Francją zaatakowały reżim w Syrii. Operacja wojskowa odbyła się w nocy z piątku na sobotę. Według komunikatu Pentagonu, z morza i powietrza wystrzelono około 120 rakiet samosterujących Tomahawk, które uderzyły w ośrodek badań naukowych niedaleko Damaszku oraz ważne centrum dowodzenia i magazyny broni chemicznej w pobliżu Homs.
Obserwatorzy w Syrii twierdzą, że trafionych zostało także kilka obiektów wojskowych, w tym lotnisko al-Szirai przy granicy z Libanem oraz baza 4. dywizji armii rządowej. W akcji wzięły udział amerykańskie bombowce B-1, cztery samoloty brytyjskie Tornado GR4, a także okręty wojenne USA, w tym jeden operujący na Morzu Czerwonym. Tomahawki wystrzelono także z brytyjskiego okrętu podwodnego.
Państwowa telewizja w Damaszku poinformowała, że obrona przeciwlotnicza strąciła 13 rakiet, atak nie spowodował ofiar śmiertelnych, są natomiast ranni. Mieszkaniec syryjskiej stolicy opowiedział reporterowi BBC: – Na niebie zapanował chaos. Widziałem ponad 20 rakiet przeciwlotniczych, które wzbiły się wysoko, a potem zaczęły manewrować, jakby ścigając swe cele. Nie widziałem pocisków samosterujących, ale spostrzegłem w pobliżu spadające szczątki.
Operacja wojskowa aliantów była odwetem za użycie przez reżim Asada broni chemicznej w kontrolowanym przez rebeliantów mieście Duma w regionie Wschodnia Guta. Według ochotniczej formacji syryjskiej obrony cywilnej Białe Hełmy, w atakach chemicznych zginęły co najmniej 42 osoby, a ponad 500 poszkodowanych – w większości kobiety i dzieci – trafiło do szpitali. Z niektórych raportów wynika, że ofiar śmiertelnych było ponad 70.
Prezydent Donald Trump wystąpił w telewizji w sobotę o godzinie 3 cza- su polskiego. Oświadczył, że celem operacji militarnej jest uniemożliwienie użycia broni chemicznej przez wojska Baszara al-Asada. – Jaki kraj może chcieć być związany z masowym mordowaniem niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci? Rosja deklarowała, że Syria nie będzie mieć broni chemicznej. Naszego ataku nie byłoby, gdyby Rosja nie poniosła porażki w swych planach powstrzymania Baszara al-Asada przed sięgnięciem po broń chemiczną – wyjaśniał amerykański przywódca. Wkrótce potem Damaszkiem wstrząsnęły eksplozje.
Rozsierdzony ambasador Moskwy w Waszyngtonie Anatolij Antonow napisał na Twitterze, że atak spotka się z „konsekwencjami”, za które odpowiedzialność poniosą Waszyngton, Londyn i Paryż. – Obrażanie prezydenta Rosji jest niedopuszczalne. Stany Zjednoczone – posiadacz największego arsenału broni chemicznej
– nie mają moralnego prawa obwiniać innych krajów – stwierdził dyplomata. Wiceprzewodniczący komitetu ds. obrony rosyjskiej Dumy Aleksander Szerin nazwał Donalda Trumpa „Hitlerem numer 2”.
Niektórzy eksperci, jak izraelski analityk wojskowy Reuven Ben-Szalom, mający za sobą 25 lat służby w siłach zbrojnych, alarmowali wcześniej, że amerykańska akcja zbrojna może rozpalić trzecię wojnę światową. Dziennik „Moskowskij Komsomolec” opublikował artykuł „Jeśli jutro będzie wojna”. Państwowy kanał telewizyjny Rossija24 doradził obywatelom, jakie produkty żywnościowe powinni zabrać ze sobą do bunkra. Sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres przestrzegł członków Rady Bezpieczeństwa ONZ przed utratą kontroli nad sytuacją w Syrii. Niemiecki magazyn „Der Spiegel” nazwał prezydenta Trumpa „szaleńcem z bombą”.
Wschodnia Guta to region na wschód od Damaszku, będący bastionem przeciwników Asada. W marcu siły rządowe, wspierane przez lotnictwo rosyjskie, rozcięły enklawę na trzy części. W dwóch rebelianci uznali swą klęskę i ewakuowali się do północnej części kraju. W trzeciej enklawie wokół miasta Duma bronili się jeszcze bojownicy z ugrupowania Dżajsz al-Islam (Armia Islamska). Według relacji Syrian American Medical Society i innych organizacji, do tragedii doszło 7 kwietnia. Lotnictwo syryjskie zrzuciło na Dumę bomby odłamkowe. Pierwszy atak chemiczny nastąpił około godziny 16 w pobliżu piekarni w północno-zachodniej części miasta, drugi – około 19.30 na placu Męczenników. Podobno bomby – żółte cylindry z gazem – zrzucono ze śmigłowców. Zginęło wielu ludzi ukrywających się w piwnicach. Świadkowie opowiadali, że ofiary miały trudności z oddychaniem, drgawki, sine wargi. Student medycyny, który usiłował pomóc umierającemu mężczyźnie, relacjonował: – Jego źrenice były rozszerzone, miał pianę na ustach, serce biło bardzo wolno, potem z ust wypłynęła krew. Zdaniem ekspertów, w pierwszym ataku użyto zapewne chloru – w drugim środka paralityczno-drgawkowego sarin. Kilkanaście godzin po nalocie przerażeni bojownicy Dżajsz al-Islam zgodzili się na opuszczenie miasta Duma.
Reżim w Damaszku stanowczo odrzuca zarzuty o uderzenie bronią chemiczną i oskarża rebeliantów o urządzenie prowokacji. Podobnego zdania jest protektorka Asada – Rosja. Ambasador Moskwy przy Narodach Zjednoczonych Wasilij Niebenzja wywodził, że wydarzenia w Dumie zostały wyreżyserowane. Zapewnił, że syryjskie siły rządowe nie miały żadnego interesu, by atakować cywilów. Rzeczywiście można postawić pytanie, dlaczego Asad miałby atakować bronią chemiczną, ściągając na siebie odwet Zachodu, skoro i tak odnosi zwycięstwa?
Władze w Damaszku oświadczyły, że gotowe są umożliwić dostęp do miejsca rzekomego ataku inspektorom Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej. Inspektorzy rzeczywiście przybyli do Syrii.
Donald Trump wybrał wszakże opcję militarną. Odbył narady z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem i premier Wielkiej Brytanii Theresą May i odwołał podróż do Ameryki Południowej.
Stany Zjednoczone atakowały w Syrii już wcześniej. 7 kwietnia 2017 okręty wojenne USA wystrzeliły 60 pocisków samosterujących Tomahawk na syryjską bazę lotniczą Al-Szajrat. Był to odwet za atak chemiczny w kontrolowanym przez rebeliantów mieście Chan Szajchun w prowincji Idlib, który spowodował ponad 90 ofiar śmiertelnych. Tomahawki wyrządziły pewne szkody, ale lotnisko zostało szybko naprawione i mogło przyjmować samoloty już 24 godziny po wybuchach rakiet. Analitycy przewidywali, że następne uderzenie będzie potężniejsze. Ambasador Rosji w Libanie Aleksandr Zasypkin ostrzegł, że jeśli nastąpi atak ze strony Amerykanów, to „odpalone przez nich pociski zostaną zestrzelone, a na cel będą również wzięte miejsca, z których [rakiety] wystrzelono”.
W odpowiedzi 11 kwietnia rano prezydent Stanów Zjednoczonych umieścił na Twitterze wpis, który bez wątpienia przejdzie do historii i zatrwożył jego własnych gnerałów: „Rosja przyrzekła, że zestrzeli wszystkie pociski wystrzelone w Syrii. Przygotuj się, Rosjo, bo one nadejdą ładne, nowe i »inteligentne«. Nie powinniście być partnerem dla Zwierzęcia Zabijającego Gazem, którego bawi zabijanie swoich ludzi”. Rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa replikowała na Facebooku, że „inteligentne pociski powinny lecieć w kierunku terrorystów, a nie prawowitego rządu, który od lat walczy z międzynarodowym terroryzmem na swym terytorium”. Następnego dnia Trump nieco złagodził ton i znów w ramach „twitterowej dyplomacji” stwierdził, że atak na Syrię może nastąpić „wkrótce albo wcale nie tak wkrótce”. Było jednak jasne, że po swej wprawiającej w osłupienie twitterowej deklara- cji Donald Trump musi uderzyć, aby nie utracić twarzy.
Moskwa i Waszyngton nie zmierzają do konfrontacji. Atak na Syrię miał na szczęście ograniczony zasięg. Szef połączonych sztabów armii amerykańskiej gen. Joseph Dunford poinformował, że USA „konkretnie zidentyfikowały” cele, aby „zmniejszyć ryzyko angażowania sił rosyjskich”. Z pewnością amerykańscy wojskowi ostrzegli Rosjan, co stanie się celem bombardowań. Komunikat ministerstwa obrony w Moskwie stwierdza, że żadna z wystrzelonych przez aliantów rakiet „nie znalazła się w rosyjskiej strefie odpowiedzialności obrony przeciwlotniczej”.
Według syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka, reżim Asada ewakuował kilka dni przed atakiem broń chemiczną ze składów, które stały się celem bombardowań. Także przedstawiciele władz w Damaszku zapewniają, że z baz, które zostały zaatakowane, wycofano wcześniej sprzęt, a także żołnierzy. Stało się to możliwe dzięki precyzyjnym ostrzeżeniom ze strony Moskwy.
Nie wiadomo, czy atak był jednorazową akcją, czy też Stany Zjednoczone i ich sojusznicy będą dokonywać kolejnych uderzeń. W tej sprawie z Waszyngtonu napływają sprzeczne sygnały.
Sytuacja wokół Syrii jest zapalna. Narasta niebezpieczeństwo zbrojnego starcia między Izraelem a wspierającym reżim Asada Iranem. 8 kwietnia została zaatakowana rakietami syryjska baza lotnicza T4, w której stacjonują irańscy Strażnicy Rewolucji. Śmierć poniosło 14 osób, w tym siedmiu irańskich wojskowych. Według niektórych informacji zginął pułkownik sił zbrojnych Teheranu odpowiedzialny za program samolotów automatycznych. Izrael nie przyznał się do tej akcji, ale nie mógł jej przeprowadzić nikt inny. Ali Akbar Welajati, główny doradca najwyższego przywódcy Iranu, zagroził, że „zbrodnie izraelskie nie pozostaną bez odpowiedzi”. Welajati zadeklarował też, że w razie „zagranicznej agresji” na Syrię Teheran stanie u boku Damaszku, bowiem „Iran wspiera Syrię w jej walce przeciw Ameryce i syjonistycznemu reżimowi”. Siły zbrojne państwa żydowskiego zostały postawione w stan pogotowia.
Mimo spektakularnego ataku Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników wszystko wskazuje na to, że Zachód nie będzie miał wpływu na wynik wojny w Syrii, którą może zakończyć tylko zwycięstwo reżimu Asada, a łupy podzielą Rosja, Turcja i Iran. (KK)