Jeden mąż i dwóch kochanków (Angora)
Do tej pory nie znaleziono ciała ofiary, ale oskarżony o zbrodnię został skazany na 15 lat pozbawienia wolności
Do tej pory nie znaleziono ciała ofiary.
To było wyjątkowo patologiczne małżeństwo, bo Violetta i Wiesław S. spędzali czas głównie na piciu alkoholu. Mało tego, w jednopokojowym mieszkaniu od kilku lat mieszkał też bezdomny Krzysztof J., który regularnie na oczach małżonka sypiał z jego żoną.
We wsi traktowano go jako konkubenta Violetty S., choć wszyscy wiedzieli, że jest mężatką. Do domu w Byszkowie pod Czaplinkiem przyjeżdżał też na alkoholowe libacje Stanisław K., mieszkaniec sąsiedniej wsi. On również wówczas współżył z panią Violettą. Jego syn zezna później:
– Ojciec czasami zwierzał mi się ze spraw, o których nie mówi się żonie. Dlatego wiem, że odwiedzał Violettę S., żeby sobie trochę pobzykać.
Zazdrość przyczyną ataku?
Gdy Stanisław K. przyjeżdżał w odwiedziny, pierwszy kochanek pani Violetty chował się w szopie, bo z powodu zazdrości nieraz już oberwał od konkurenta. Tak miało być i tym razem, gdy gość odwiedził późnym wieczorem mieszkanie małżeństwa S. Jak ustalono później w śledztwie, Krzysztof J. zmarł na skutek ciężkiego pobicia, a jego ciało zostało wywiezione. Świadkiem ukrycia zwłok miała być Violetta S., która – straszona przez Stanisława K. – miała z nim jechać samochodem.
Przez tydzień jednak nie zgłosiła tego policji. Mało tego, chodziła po wsi i rozpytywała o Krzysztofa J. Dopiero później zgłosiła jego zaginięcie w komisariacie. Jej pierwsza wersja była taka:
– Stasiek był o mnie zazdrosny i już wcześniej bił Krzysztofa J. On się go bał i dlatego – jak Stasiek do mnie przyjechał – wziął ode mnie klucze od szopki i tam się schował. Jak piliśmy wódkę, to poskarżyłam się Staśkowi na Krzyśka i on powiedział, że go załatwi. A później, jak wychodził od nas z domu w nocy, usłyszałam na podwórku krzyki. Wyszłam na zewnątrz i zobaczyłam, jak Stasiek bije Krzyśka po głowie. Krzyczałam, żeby go zostawił, ale kazał mi wracać do mieszkania. Wyszłam znowu po 15 minutach, ale nikogo na podwórku już nie było. Krzysiek tej nocy nie wrócił do domu i od tej pory go nie widziałam.
Na kolejnym przesłuchaniu Violetta S. zmieniła zeznania. Potwierdziła, że Stanisław K. pobił Krzysztofa J., ale tym razem się przyznała, że pomagała mu wywieźć ciało.
– Jak Krzysztof leżał na ziemi i nie dawał znaków życia, to Stasiek kazał mo- jemu mężowi pomóc go zaciągnąć pod samochód.
Zgubiony klapek i kaczka w bagażniku
Kobieta mówiła śledczym, że zarówno ona, jak i jej mąż byli zastraszani przez Stanisława K.
– Mnie zmusił, żebym pojechała z nim samochodem, jak już do środka wrzucił Krzysztofa na tylną kanapę. Jechaliśmy polną drogą w stronę lotniska.
Po drodze auto miało awarię i Violetta S. musiała pomagać pchać samochód. Wówczas zgubiła różowy klapek, który później znaleźli policjanci. Podjechali do domu Stanisława K., bo miał wymienić akumulator. Przy okazji wrzucił do bagażnika żywą kaczkę.
– Znowu pojechaliśmy w stronę lotniska i tam Stasiek wjechał na wąską dróżkę i zatrzymał samochód. Kazał mi iść do domu, a sam wyciągnął ciało Krzyśka i zaciągnął je w zarośla. Parę minut później dogonił mnie i zawiózł do domu, a na miejscu wręczył mi tę kaczkę. Była godzina 1 w nocy.
Policjanci sprawdzili miejsce, które wskazała Violetta S. Ciała ofiary już tam nie było. Prawdopodobnie zostało przeniesione w inne miejsce.
Podczas eksperymentu procesowego Violetta pokazała trasę, którą przemierzała ze Stanisławem K. Była skupiona, żeby przedstawić ją jak najdokładniej.
Wersję o pobiciu Krzysztofa J. przez Stanisława K. potwierdził też jej mąż.
– Powodem tego było to, że on nie akceptował, że Krzysiek sypia z Violettą – zeznał Wiesław S.
– A pan akceptował? – pytał prokurator.
– Ja się z tym pogodziłem, bo te stosunki odbywały się za zgodą mojej żony i w żaden sposób nie mogłem temu zapobiec. Bałem się też pobicia.
Małżeństwo S. przebadali psychiatrzy i psycholog. Napisali później w swojej opinii, że w chwili badania Violetta i Wiesław S. nie byli całkowicie trzeźwi. Sporządzono więc kolejną opinię. Tym razem biegła stwierdziła u Violetty S. „istotny deficyt myślenia w kategoriach przyczynowo-skutkowych, porządkowania zdarzeń i ich przewidywania”. Ale – zdaniem psychologa – ten poziom deficytu „nie skutkuje nasileniem ograniczeń w zakresie zdolności postrzegania, zapamiętywania i odtwarzania, żeby uniemożliwić odtworzenie elementów zdarzeń, w których uczestniczyła”.
Z kolei o Wiesławie S. biegła napisała: „Zdolności percepcyjne ograniczają jego możliwość zdania pełnej relacji z wydarzeń, w których uczestniczył, pozostawiając jednak możliwość odtworzenia fragmentarycznie tej sytuacji”.
Zemsta kluczowego świadka i nagonka policji?
Stanisław K., podejrzany o zabójstwo, został zatrzymany. Od samego początku nie przyznawał się jednak do stawianego mu zarzutu. Zaprzeczył też, że kiedykolwiek pił alkohol z małżeństwem S. i odbywał stosunki seksualne z Violettą S. Nigdy też nie miała jechać z nim samochodem, żeby ukryć ciało ofiary.
– Oni mnie wrabiają w to zabójstwo, bo pewnie sami to zrobili. Wiesiek miał motyw, bo był zazdrosny, że jego żona współżyła od lat z Krzysztofem J. Bardzo często w ich mieszkaniu dochodziło do awantur na ten temat. Pamiętam też, że rok temu Wiesiek przyjechał do mnie do domu i skarżył się, że go biją, bo nie akceptuje tego seksu żony z Krzysztofem J.
Na kolejnych przesłuchaniach konsekwentnie przedstawiał taką samą wersję wydarzeń.
– Przyjechałem do Byszkowa około godziny 23, bo chciałem spotkać się ze znajomym i w domu małżeństwa S. byłem przez przypadek. Byłem świadkiem, jak Violetta i Wiesiek kłócili się o tego Krzysztofa, bo „wcinał się w ich życie”. Wyszedłem od nich tuż po północy i pojechałem do Czaplinka. Przy sklepie Polo spotkałem się z synem, bo byłem z nim tam umówiony. Byli z nim koledzy i razem poszliśmy nad jezioro. Rozpaliliśmy tam ognisko, piliśmy piwo i siedzieliśmy tam do piątej, szóstej rano. A później okazją wróciłem do domu.
Zdaniem Stanisława K. pomawianie go przez Violettę S. o zabójstwo wynika z zemsty, bo dwa lata wcześniej nakrył jej brata na... kradzieży kur. A policja za wszelką cenę chce teraz go obciążyć, bo to jest element nagonki ciągnącej się od 35 lat! Pytany o szczegóły, odpowiedział: – Chodzi o czasy, kiedy byłem aktywnym działaczem „Solidarności” i dochodziło do scysji między mną a milicją. I to się teraz ciągnie za mną...
W jednym z licznych pism rozsyłanych do prokuratury i sądu Stanisław K. wnioskował o przeprowadzenie kompleksowych badań małżeństwa S., a zwłaszcza Violetty.
„Przed 20 laty zaiskrzyło pomiędzy nami i od tego czasu ona robi wszystko, żeby rozbić moją rodzinę” – napisał.
W kolejnym piśmie zasugerował, że jeżeli pokrzywdzony rzeczywiście nie żyje, to mógł paść ofiarą napaści na niego grupy pijanej młodzieży, którą widział koło domu małżeństwa S.
Prokurator, choć dotąd nie znaleziono ciała Krzysztofa J., uznał, że ma mocne dowody na to, że sprawcą zbrodni był Stanisław K. Mężczyznę miały też pogrążyć przechwycone grypsy, które przekazał z aresztu. W jednym z nich miał napisać, że potrzebuje dwóch świadków, którzy zapewniliby mu alibi na noc, kiedy miało dojść do zabójstwa, w drugim – zlecić wysłanie kartek z zagranicy podpisanych przez Krzysztofa J.
Od dozorcy do wychowawcy
Stanisław K. jest żonaty prawie od 40 lat, ma dziewięcioro dzieci, większość już na własnym utrzymaniu. Z zawodu jest stolarzem, przez wiele lat pracował w tartaku i jako pilarz. Przez 12 lat był zatrudniony w Salezjańskim Ośrodku Wychowawczym dla Młodzieży – najpierw jako dozorca, a później jako... wychowawca. Nigdy nie stronił od alkoholu i był kilka razy karany: m.in. za jazdę samochodem po pijanemu, za groźby karalne, kradzieże i pobicie.
Podczas badań psychiatryczno-sądowych był rozdrażniony, gdy pytano go o zabójstwo Krzysztofa J., pożycie małżeńskie i ewentualne zdrady. Płakał natomiast, gdy opowiadał o córkach, bo „bardzo za nimi tęskni”. Zapewniał też, że pije tylko okazjonalnie, jak „każdy normalny człowiek”, oraz że jest człowiekiem myślącym.
– Staram się zawsze przemyśleć swoje rozmowy z innymi ludźmi. Co prawda trwam przy swoim zdaniu, ale jestem spokojny i zrównoważony. Najlepiej prze- bywa mi się w towarzystwie mądrych ludzi, tyle powiem – oświadczył.
Zapewniał też, że został pomówiony przez dwójkę uzależnionych ludzi, czyli małżeństwo S.
– Ja myślę, że to właśnie im policja postawiła zarzut zabójstwa i tak się wystraszyli, że zgonili wszystko na mnie. A później pisałem wiele pism do różnych instytucji, bo prokurator od początku coś mataczył. Przed sądem chcę udowodnić, że świadkowie kłamią, że przesłuchania i konfrontacje przeprowadzono nieprawidłowo – mówił psychologowi.
Biegła psycholog zwróciła uwagę na bardzo wyraźną postawę obronną Stanisława K. – wybielanie siebie i manipulowanie faktami.
Biegli nie rozpoznali jednak u niego choroby psychicznej, zwrócili tylko uwagę na wieloletnie nadużywanie alkoholu i bezkrytyczność wobec tego problemu. Sprawność intelektualną oceniono jako mieszczącą się w granicach normy, choć zaobserwowano cechy osobowości nieprawidłowej. Zdaniem biegłych Stanisława K. charakteryzuje chwiejność i zmienność emocji oraz osłabiona samokontrola i uczuciowość wyższa. Cechuje go też egocentryzm, impulsywność ze skłonnością do konfliktów. Jest nastawiony głównie na zaspokajanie własnych potrzeb, nie licząc się z innymi ludźmi, których traktuje instrumentalnie.
Za tydzień: Stanisław K. zapewniał sąd, że nie brał udziału w żadnym zabójstwie i że został pomówiony przez Violettę i Wiesława S. – To są notoryczni pijacy i wszystko to zmyślili. A zmyślili to, bo sami byli podejrzanymi o to zabójstwo w początkowej fazie śledztwa – wyjaśniał.