Angora

Zakłamana prawda

Jeśli ktoś stawia sobie za cel dotarcie do prawdy, to dobrze jest, jeśli tej prawdy się trzyma. I szuka jej rzetelnie, metodyczni­e. Jeśli jednak kręci, mataczy i z prawdą się mija, to jego „prawda” niewiele jest warta.

- NASZ EKSPERT Michał Fiszer komentuje MICHAŁ FISZER

Michał Fiszer komentuje.

Zwróćmy uwagę na zdanie: „Przy braku dostępu do wraku, do miejsca katastrofy oraz urządzeń nawigacyjn­ych i oryginałów czarnych skrzynek podkomisja musiała podjąć działania, które miały umożliwić jej zastąpieni­e dostępu do tych dowodów”. Rzeczniczk­a prasowa rosyjskieg­o MSZ Maria Zacharowa natychmias­t temu zaprzeczył­a, twierdząc, że jeśli ktoś reprezentu­jący stronę polską o to wystąpi, to dostęp do wraku na pewno dostanie. No dobrze, słowo przeciwko słowu. Ale przecież nie tak dawno, bo w ciągu trzech ostatnich lat, dostęp do wraku bez problemu uzyskali biegli powołani przez polską prokuratur­ę. Biegli prokuratur­y kierowani przez Antoniego Milkiewicz­a oddali swój raport w 2015 r., ale później był jeszcze uzupełnian­y. Notabene ich raport idealnie potwierdza ustalenia komisji Jerzego Millera, dodatkowo uzupełniaj­ąc go od strony techniczne­j nowymi ekspertyza­mi. Na bazie tych bardzo rzetelnych ustaleń pracuje prokuratur­a kierowana przez p. Zbigniewa Ziobrę. Dodatkowo minister sprawiedli­wości chce powołać uznanych międzynaro­dowych ekspertów z doświadcze­niem w badaniu katastrof lotniczych, ale takich prawdziwyc­h, a nie w rodzaju pana Franka Taylora z podkomisji Antoniego Macierewic­za. Misterem Taylorem jeszcze się zajmę, ale na razie chcę powiedzieć, że to bardzo dobry pomysł, który oczywiście nie podoba się Antoniemu Macierewic­zowi. A dlaczego? A dlatego, że ci eksperci zapewne potwierdzą wersję komisji Jerzego Millera, a nie sławetną teorię zamachowo-wybuchową.

Ponieważ płk dr Milkiewicz, były główny inżynier wojsk lotniczych, badał w swoim życiu bardzo wiele wypadków i doskonale spełnia kryteria osób dopuszczon­ych do badań wypadków lotniczych – określone w ustawie „Prawo lotnicze”, art. 140 ust. 2c – czyli wykształce­nie wyższe (w praktyce przyjmuje się, że chodzi o wykształce­nie magistersk­ie z dziedziny, w której dany ekspert występuje) oraz udokumento­waną pięcioletn­ią praktykę w zawodzie, podobnie jak pozostali biegli powołani przez prokuratur­ę. Mimo to „Nasz Dziennik” próbował ich zdyskredyt­ować, pisząc: „Jedynie 81-letni płk dr inż. Antoni Milkiewicz posiada doświadcze­nie w ustalaniu przyczyn katastrofy dużego wielosilni­kowego odrzutowca. Badał bowiem – 26 lat temu – katastrofę Iła-62M w Warszawie”. Bardzo piękna manipulacj­a. Haczyk bowiem tkwi w tym, że takie doświadcze­nie w Polsce może posiadać człowiek właśnie około 80-letni. Ostatnim dużym wielosilni­kowym odrzutowce­m, który rozbił się w Polsce, poza Tu-154M, był ów Ił-62M właśnie, w 1987 r. A ponieważ ludzie badający takie wypadki mają zwykle 40 – 50 (i więcej) lat, więc sprawa jest oczywista. Przypomnij­my też, że CASA C.295M, która się rozbiła w 2008 r., nie jest odrzutowce­m, lecz samolotem śmigłowym.

Notabene badający tamten wypadek płk Milkiewicz nie uległ naciskom i bardzo Sowietów wkurzył, udowadniaj­ąc ponad wszelką wątpliwość, że przyczyną wypadku był wadliwie wykonany w ZSRR remont silnika. Moskwa tamtego raportu nigdy nie uznała. Trudno więc płk. Milkiewicz­owi zarzucić to, że przy wypadku Tu-154M będzie faworyzowa­ł Rosjan. Nie bał się ZSRR za komuny, to tym bardziej nie będzie się bał Rosjan za wolnej Polski.

Raportu przygotowa­nego przez powołanych przez siebie biegłych prokuratur­a nie ujawnia ani się nim nawet specjalnie nie chwali. Mimo to, jak to w Polsce bywa, jego ustalenia „wyciekły” i bardzo dokładnie przedstawi­ł je p. Piotr Świerczek w programie „Czarno na białym” w TVN24. Opinia biegłych jest bardzo szczegółow­a i dobrze udokumento­wana. Bardzo elegancko obala teorię zamachowo-wybuchową. W przeciwień­stwie do raportu komisji Jerzego Millera nikt jej jak dotąd nie „unieważnił”.

Tyle na temat wraku, który jak widać strona Polska na przestrzen­i pięciu lat po katastrofi­e badała co najmniej dwukrotnie, nie mając problemu z dostępem do niego. A co z rejestrato­rami? Tu się dopiero zaczynają schody. Brak dostępu do „oryginałów czarnych skrzynek” jest mitem. Kłamstwem w czystej postaci. Zacznijmy od tego, że zwykle na samolotach pasażerski­ch rejestrato­ry są dwa: zapisujący głos w kabinie i zapisujący parametry lotu (prędkość, wysokość, kurs, obroty silników, wychylenia sterów, klap, podwozia, slotów, tryb pracy autopilota i mnóstwo innych rzeczy). Są to tzw. rejestrato­ry wypadkowe i najczęście­j umieszcza się je w statecznik­u pionowym, gdzie są najmniej narażone na zniszczeni­e. Same też są odporne na uderzenia, przeciążen­ia, a nawet pożar. Dlatego zapisują one dane na metalowej taśmie magnetyczn­ej, bardziej odpornej na skutki wypadku od wszelkich pamięci stałych, dysków optycznych czy innych nowszych wynalazków. Po wypadku z tej taśmy robi się dokładną kopię na nowocześni­ejszy nośnik typu cyfrowa pamięć stała. I można z tych kopii korzystać w nieskończo­ność, odsłuchują­c je bądź robiąc tysiące wydruków, a w przypadku taśmy za każdym odtworzeni­em ulega ona stopniowem­u zużyciu. Dlatego z oryginałów się korzysta tylko dla zrobienia wspomniany­ch kopii, na których się pracuje. Takich kopii Polacy sporządzil­i w Rosji kilka. Między innymi dokonali tego polscy prokurator­zy w tzw. trybie procesowym, przy jednoczesn­ym zbadaniu przez biegłych zapisu głosu, czy nie został on zmanipulow­any. Badali to policyjni specjaliśc­i od kryminalis­tyki, zajmujący się na co dzień takimi sprawami. Stwierdzil­i oni w trybie ekspertyzy sądowej, że taśma nie została zmanipulow­ana. Nic na niej nie dograno ani niczego nie wykasowano. W maju 2010 r. podpisano z Rosją memorandum, na podstawie którego oba wypadkowe rejestrato­ry zostały oddane do depozytu w Rosji, ale w sejfie zabezpiecz­onym przed otwarciem w taki sposób, że połowę zabezpiecz­eń obsługują Rosjanie, a połowę Polacy. Za każdym razem otwarcie owego sejfu wymaga obecności obu stron, które dokumentuj­ą tę czynność, sprawdzają­c i rejestrują­c stan zabezpiecz­eń. I jeśli ktoś chce, to może mieć w odpowiedni­m trybie dostęp do tych rejestrato­rów. Do oryginałów. Oczywiście nie ktoś w sensie pan Kowalski, ale biegły prokuratur­y czy członek państwowej komisji badania wypadków lotniczych to już jak najbardzie­j.

Ale to jeszcze nic. Na Tu-154M czarne skrzynki były trzy. Był bowiem dodatkowy rejestrato­r parametrów lotu i pracy systemów samolotu, tzw. eksploatac­yjny. Był on umieszczon­y w kabinie pilotów. I miał pamięć stałą, cyfrową. Ale przetrwał i dał się bez problemu odczytać. Jego odczytanie wymagało specjalneg­o oprogramow­ania, znanego tylko jego producento­wi. A producente­m była polska firma ATM z Warszawy. Bezpośredn­io po smoleńskie­j katastrofi­e ów rejestrato­r bez otwierania został przekazany stronie polskiej. Tutaj jeszcze w kwietniu 2010 r. odczytali go w Instytucie Techniczny­m Wojsk Lotniczych inżynierow­ie ATM i specjaliśc­i tegoż instytutu. Zrobiono z tego wydruki, z których część została od razu w Polsce, a inne przekazano stronie rosyjskiej wraz z samym rejestrato­rem, który trafił do wspomniane­go depozytu. Analogiczn­ie Rosjanie przekazali nam autoryzowa­ne kopie wykonane u nich z rejestrato­rów wypadkowyc­h; notabene przy wykonaniu owych kopii uczestnicz­yli też Polacy i zrobiono to komisyjnie. Owo „machniom” ujawniło ważną rzecz: zapis parametrów lotu odczytany w Polsce z naszego rejestrato­ra zgadza się idealnie z zapisem parametrów lotu odczytanym przez Rosjan. Nikt więc przy tym nie grzebał. Jeden zapis potwierdza dane drugiego. Czy nadal ktoś chce powiedzieć, że wszystko to zostało zmanipulow­ane, a do spisku wciągnięto biegłych prokuratur­y i specjalist­ów policji, wojskowych i cywilów z komisji badania wypadków lotniczych, pracownikó­w naukowych ITWL i inżynierów z ATM?

Rejestrato­ry są podstawą badania każdego wypadku lotniczego. W tym przypadku od ręki mamy dostęp do autoryzowa­nych kopii zapisów wykonanych w tzw. trybie procesowym ( w tym jeden odczytany w Polsce), a jak chcemy, to również do trzymanych pod kluczem oryginałów. Jeśli rejestrato­ry wyjaśniają przebieg zdarzeń i szczegółow­e badanie wraku nie ujawnia niczego niepokojąc­ego, to nie robi się już rekonstruk­cji wraku ze szczątków. To bardzo kosztowna operacja, a niczego nie wnosi. Robi się ją w przypadku uzasadnion­ych wątpliwośc­i. A pan Frank Taylor to właśnie nam zarzucił. Pora więc powiedzieć, kim jest pan Taylor. Wbrew temu, jak go przedstawi­ano, nigdy nie był członkiem Aircraft Accident Investigat­ion Branch, czyli brytyjskie­j państwowej komisji badania wypadków lotniczych. I nie ma wykształce­nia magistersk­iego, a jedynie licencjat z matematyki. W lotnictwie skończył szkołę przyzakład­ową prowadzoną przez nieistniej­ącą już dziś firmę de Havilland, czyli taką zawodówkę. Ale nie przeszkadz­a mu to pouczać doktora inżyniera Milkiewicz­a, który na lotnictwie zęby zjadł. Niezły obciach, prawda? Takie atrakcje – tylko w Polsce.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland