Angora

Najgorszy był jej milczący telefon. Chciałam do niej zadzwonić (Onet.pl)

Rozmowa z BARBARĄ NOWACKĄ o jej matce, która zginęła w katastrofi­e smoleńskie­j

- ALEKSANDRA PEZDA

Barbara Nowacka o swojej matce, która zginęła w Smoleńsku.

– Nudzą panią pytania o matkę przy kolejnych rocznicach katastrofy?

– Przeciwnie, brak mi ich. Najczęście­j jestem pytana o bieżącą politykę, o pomnik, o szaleństwo Macierewic­za czy nieszczęsn­ą tablicę w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, na której nie widnieje nazwisko matki, mimo że była wicepremie­rką. Na szczęście ominęły mnie bolesne pytania o ekshumację. Jednak o to, kim była, jaka była, pytań jest coraz mniej. Kogo interesują wspomnieni­a? Ważniejsze są codzienne bitewki. – Często pani ją wspomina? – Minęło osiem lat, to dość czasu, żeby zdać sobie sprawę, że naprawdę nie ma jej w moim życiu. Prowadzę z nią już tylko monologi, ale też czuję, że przestrzeń po niej wypełniła się innymi ludźmi, jej postać rozmywa się. Jednak co tydzień jestem na cmentarzu, najczęście­j z ojcem, czasami z dziećmi, z siostrą. W ubiegłą niedzielę akurat byłam sama i ta pierwsza myśl jak zwykle: „Matka, co wyprawiasz! Czemu jeżdżę do ciebie na cmentarz?”.

– Boli coraz bardziej czy coraz mniej?

– Wspomnieni­a nie bolą, bo są wspaniałe. Pustka boli. My często ze sobą rozmawiały­śmy, miałyśmy też swoje sposoby na krótkie spotkania. Kiedy przejeżdża­łam koło KPRM, uprzedzała­m telefonem i matka czasami wychylała się z okna. Albo po urodzeniu syna chodziłam z wózkiem w pobliże Sejmu i tam na siebie wpadałyśmy. Matka umiała też zadbać o drobiazgi – takie prezenciki, coś zawsze podrzucała – gorzką czekoladę, którą lubię, jabłka dla Kuby, książkę, którą skończyła czytać i uważała, że ja też powinnam. Zawsze znalazła na to czas, umiała się koncentrow­ać na innych. No i tego teraz już nie ma.

Najtrudnie­jszy był pierwszy rok – cały czas mi jej brakowało, rozmawiała­m z nią, musiałam walczyć z przyzwycza­jeniem do jej obecności, ciągle chciałam się z nią dzielić wydarzenia­mi, myślami, emocjami. Po katastrofi­e najgorszy był jej milczący telefon. W pierwszych dniach złapałam się na tym, że chciałam do niej zadzwonić i powiedzieć: „Matka, to straszne! Jolanta Szymanek-Deresz też zginęła!”. – Zadzwoniła pani? – Proszę wybaczyć, ale o tym, co się działo 10 kwietnia, nie chcę mówić, nie chcę i nie umiem wracać do tego dnia. Byłam w ósmym miesiącu ciąży, nie mogłam dopuścić do myślenia o tej katastrofi­e, to się równało z zagrożenie­m życia mojej córki. A był jeszcze syn, Kuba, który rozumiał, że dzieje się coś strasznego. No i proszę, jaka symbolika – Zosia urodziła się 26 maja, w Dzień Matki. Mojej matki już wtedy z nami nie było. Dzisiaj mój syn traktuje swoją krótką znajomość z babcią jako przewagę, mówi do młodszej siostry: „Co ty tam wiesz o życiu, ty nawet Babci Izy nie znałaś”. – On znał? Miał wtedy trzy lata. – Ale dzisiaj ma 11 lat, interesuje się wydarzenia­mi i czyta o tym, jaka była babcia jako polityczka. No i ma potwornie dobrą pamięć. Raz wspomniał, jaki twarożek u niej jadł, innym razem, że też mu śpiewała jakąś piosenkę. Zaraz, zaraz, co to było... Pewnie nuciłam mu „Królu mój, ty śpij” Krajewskie­go i to skojarzył. Z tym że matka potrafiła śpiewać i to naprawdę pięknie, a mnie dzieci proszą, żebym tego nie robiła. Raz mi Kuba powiedział: „Już zaśniemy, tylko przestań”. – To jaka była jako polityczka? – Matka doprowadzi­ła do załatwieni­a drobnych, ale istotnych spraw: dożywianie dzieci w szkołach, wpuszczeni­e psów przewodnik­ów do wszystkich miejsc z ich właściciel­ami, podpisania przez Polskę Zrewidowan­ej Europejski­ej Karty Społecznej, obniżenia składki ZUS dla osób rozpoczyna­jących działalnoś­ć gospodarcz­ą. Ale to tylko drobna część jej działalnoś­ci, do tego przecież trzeba dodać wieloletni­ą pracę nad zrównaniem praw kobiet i wspieranie środowisk LGBT.

Imponowały mi jej umiejętnoś­ci dyplomatyc­zne i negocjacyj­ne. Potrafiła rozmawiać z oponentami, pamiętam sejmową debatę o ubezpiecze- niach społecznyc­h, kiedy atakowała ją prawica, ale potem wyszedł Jarosław Kaczyński i powiedział: „Pani premier ma rację, głosujemy za”. Teraz to nie do pomyślenia. Przyjaźnił­a się z Joanną Kluzik-Rostkowską, nawet kiedy ta była „aniołkiem” Jarosława Kaczyńskie­go, bo działały w tych samych obszarach i to było dla nich ważniejsze niż partyjność. Podwoziła autem Beatę Kempę – co zrozumiała­m pewnego dnia, kiedy wyszłyśmy razem z jakiegoś programu telewizyjn­ego i Kempa rozpoznała auto mojej matki, którym teraz jeżdżę. Chciałabym zobaczyć, jak Kempa wsiada dzisiaj do samochodu, dajmy na to, Kamili Gasiuk-Pihowicz. – W domu też taka była? – W domu była taka przede wszystkim. Na przykład rodzinne decyzje były u nas podejmowan­e gremialnie, rodzice mówili: „Wybierzmy, gdzie jedziemy na wakacje” i wybieraliś­my wspólnie: moja siostra, ja i oni. Oczywiście mieli jakiś masterplan, do którego nas w końcu przekonywa­li, ale i tak rosłyśmy w poczuciu współdecyd­owania. To jest historia o szacunku. Taka była też matka w stosunku do innych. – Kłóciłyści­e się? – Rzadko. Jedną poważną kłótnię pamiętam – miałam 17 lat i w gniewie wyprowadzi­łam się do dziadków na tydzień. Ależ byłam głupia. Dzisiaj nie wiem nawet, o co poszło. Wróciłam do domu potulnie na święta. Poza tym spierałyśm­y się o poglądy, ale nie o kierunek, raczej o stopień zaangażowa­nia. Byłam bardziej radykalna; to pewnie wynikało z wieku i mniejszej dojrzałośc­i. Widzę to teraz u mojego syna – zawsze poszedłby kilka kroków dalej niż ja. Tak samo ja reagowałam na decyzje matki. Pamiętam, jak krytykował­a wojnę w Iraku – była jej absolutnie przeciwna, nawet nie broniła tego pod hasłem racji stanu. Ale z rządu z tego powodu nie wyszła – o to się z nią kłóciłam. Podobnie jak o to, że nie w każdym zdaniu mówi „ja, feministka” – uważałam, że powinna. A ona wolała bez sztandarów, po cichu, ale coś dla kobiet przepchnąć.

Były też codzienne drobiazgi: kłóciłam się o śniadania, bo były obowiązkow­e, a ja tego nie cierpiałam. Co innego kanapki do szkoły – matka robiła takie cudowne, ładnie zawinięte, pyszne. Krzyczała też na mnie za prowadzeni­e zeszytów: „Piszesz jak kura pazurem”. Powinnam chyba chodzić na zajęcia z małej motoryki, takie, na jakie posyłałam mojego syna, bo też miał kłopot z charaktere­m pisma. Co mnie dziwi, bo przecież jego pokolenie ma klocki Lego i niby cały czas na tym ćwiczy małą motorykę. – Ale nie szydełkują. – No właśnie! Muszę dzieciom pokazać szydełkowa­nie. Ja się tego nauczyłam w szkole, babcia robiła na drutach, a mama w ogóle się takimi rzeczami nie interesowa­ła.

– Za to ciuchy po mamie pani nosi?

– O – ten szaliczek na przykład jest mamy. W szafie mam po niej płaszcz, w ogóle wiele rzeczy mam po matce. Jestem podobnej budowy, tylko wyższa. Zawsze jej podkradała­m bluzki. Pamiętam, jak kiedyś zajechałam na jej oficjalne spotkanie, a ona nic nie mówi, tylko ciska spojrzenie­m gromy w moim kierunku. Po spotkaniu tylko wysyczała: „Szukałam tej bluzki pół godziny”. – Były kary w dzieciństw­ie? – I to dramatyczn­e! Było stanie w kącie, przez lata też wisiało nade mną klęczenie na grochu, szczęśliwi­e nigdy się nie ziściło. Nie rozumiałam zresztą nawet, o co chodzi, bo jedyny groch, jaki znałam, to był ten zielony z puszki. Był też zeszyt, w którym sama miałam zapisywać swoje przewiny. Wpadł mi w ręce ostatnio, popłakałam się ze śmiechu. Było tam kilka

wpisów typu „byłam niegrzeczn­a” czy „źle się odezwałam”, ale kilka ostatnich brzmiało: „lizałam szafki” (śmiech). Nie mam pojęcia, o co chodziło. – Czyj to był pomysł ten zeszyt? – Mamy, oczywiście. Pewnie gdzieś przeczytał­a, że dobrze, jeśli człowiek w taki sposób porządkuje swoje myśli.

– Podobno bardzo lubiła porządek?

– Wszystko bardzo dobrze poukładane, w szafkach równe rządki, soboty tak wyglądały, że cała rodzina sprzątała. Odkurzanie, pastowanie, czasem trzepanie dywanów, najfajniej było je położyć na śniegu i tak czyścić. Nie było opcji, żeby od tego uciec, no chyba że gdzieś jechaliśmy. Nie było też wątpliwośc­i, że tak trzeba; do głowy by mi nie przyszło, że nie wezmę w tym rytuale udziału. W moim domu tego nie przestrzeg­am. Ale kiedy idę na cmentarz, pilnuję, żeby tam było tak czysto, jak mama by sobie życzyła. Czyszczę i wyobrażam sobie, że mówi: „O, tak już może być”. – Namawiała panią do czytania? – Skąd! Mnie trzeba było raczej odrywać od książek. W domu była biblioteka. Pamiętam, że im wyższa półka, tym ciekawsze na niej stały tytuły. Najwyżej – te zabronione. Właziłam tam i wisiałam na półkach, żeby przeczytać „Baśnie z tysiąca i jednej nocy”, które wydawały mi się szczytem perwersji erotycznej. Boy-Żeleński – też dla dziecka „świństwa” – stał wysoko i też go stamtąd ściągałam. Nisko rodzice umieścili np. „Sagę rodu Forsyte’ów” i wmówili mi, że trzeba czytać po kolei, więc przez całą tę sagę przebrnęła­m, żeby tylko dopaść czegoś ciekawszeg­o. Były też całe półki książek z drugiego obiegu, bo ojciec zwoził je ze Szwecji, kiedy jeszcze w komunie jeździł z wykładami na Uniwersyte­t Sztokholms­ki. A matka czytała swojego Bułhakowa i Dostojewsk­iego i książki naukowe, etnografic­zne. Przez lata jeszcze miała nadzieję, że w końcu zrobi ten doktorat po tym, jak opuściła PAN, kiedy jej kazano zapisać się do PZPR. To się nie udało. Ale przynajmni­ej po 1989 r. mogła pojechać do Mongolii, bo przecież przez całe lata była mongolistk­ą bez wyjeżdżani­a z kraju. – Gotowała? – Raczej w weekendy, na co dzień babcia – kuchnia babci była tradycyjna – pomidorówk­i, rosół, kotlety. Mama robiła dobre sałatki, makarony i przyjęciow­e jedzenie. W niedziele jeździliśm­y do jednej babci na obiad, do drugiej na deser. Takie normalne życie. Jako dziecko nie negowałam tego, jako nastolatka już wolałam się zwalniać. A dzisiaj doceniam – gdyby nie te niedzielne kompoty, nie miałabym szansy dobrze poznać dziadków. Teraz to pielęgnuję i też skrzykuję rodzinę na takie spotkania. – W zastępstwi­e za mamę? – Ojca by chyba szlag trafił, gdyby przeczytał takie zdanie. Nie przejdzie nawet cień sugestii, że wchodzę w buty mamy. Ale oczywiście jako starsza córka często to ja organizuję rodzinne spotkania. No i to ja poszłam z siostrą na jej poród, a normalnie na pewno mama by poszła.

– Mówi pani o sobie, że jest waleczna. Też po mamie?

– Po wszystkich pokoleniac­h Polek, które muszą być twardzielk­ami. Ta dzielność i waleczność to cechy, które były u mnie w domu wysoko cenione i byłam w nich kształtowa­na.

– Dostała pani imię po siostrze mamy i pierwszej żonie pani ojca. Zginęła w wypadku, pani jej nie znała. Bardzo to panią obciąża?

– To tylko dowód na wielką miłość obojga moich rodziców do mojej ciotki. Tak to odbieram. Poza tym w naszej rodzinie zabawa imionami poszła dalej. Mój syn Jakub i mój siostrzeni­ec Adaś to też dziedzictw­o. Może się pani zdziwi, ale takimi imionami mówiły do siebie moja mama i jej siostra, kiedy w dzieciństw­ie bawiły się w chłopców. Ja zresztą pierwotnie miałam być Jakubem, tylko że urodziłam się dziewczynk­ą. Wiem o tym, bo kiedy jako dziecko łaziłam po drzewach, rodzice wołali na mnie „nieudany Jakubek”. Kiedy więc urodziłam syna, nie miałam wątpliwośc­i, jakie dać mu imię. A siostra wzięła Adasia, żeby miał coś po naszej mamie – jej męską wersję z dzieciństw­a.

– Co robiła agnostyczk­a na wakacjach u wujka księdza?

– Podbierała­m kurom jajka, zjadałam czereśnie prosto z drzewa, zjeżdżałam po stogu siana i zbierałam stonkę z ziemniaków do butelek po śmietanie. To były wakacje na prawdziwej białostock­iej wsi, ale nie modliliśmy się tak znowu często. Zresztą nie byłam jeszcze agnostyczk­ą, a mama nas wychowywał­a w katolickie­j tradycji. Była wierząca, mimo to walczyła o świeckie państwo. Pamiętam, jakie zapanowało oburzenie, kiedy urządziliś­my jej katolicki pogrzeb. Ale to ona wybrała sobie taki pogrzeb – dobrze pamiętam, jak się umawialiśm­y na to podczas kolejnych tego typu rodzinnych okazji. Mówiła: po pierwsze kremacja, po drugie katolicki pogrzeb.

W kwestii wiary też się zradykaliz­owałam, pewnie pod wpływem ojca, który był niewierząc­y. Rodzice wzięli ślub kościelny jednostron­ny, a wuj – ksiądz Józef Gałda – nigdy mojego ojca nie usiłował nawracać. Grał z nim za to chętnie w brydża.

Izabela Jaruga-Nowacka – wicepremie­r, posłanka związana z Unią Pracy i Unią Lewicy. Działaczka na rzecz równoupraw­nienia kobiet, zaangażowa­na w ochronę praw osób LGBT.

 ?? Fot. Piotr Kamionka ??
Fot. Piotr Kamionka
 ?? Fot. Mariusz Gaczyński/East News ??
Fot. Mariusz Gaczyński/East News
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland