Angora

Janusz Korwin-Mikke, Antoni Szpak

- http://korwin-mikke.pl Janusz Korwin-Mikke

W Królestwie Polskim po raz pierwszy powołano sejm w Piotrkowie, w 1468 roku. Był to zalążek nieszczęśc­ia. Szlachta odtąd coraz bardziej rosła w siłę, ograniczał­a władzę króla (Artykuły henrykowsk­ie), w końcu obaliła potężne Królestwo, powołując w zamian skorumpowa­ną, bezwładną Rzeczpospo­litą Obojga Narodów, która została potem właściwie bez oporu podzielona między trzy sąsiednie królestwa.

W sejmach brali udział posłowie, którzy wkrótce zażądali, by król płacił im za udział w obradach. Dieta poselska wynosiła pół beczki soli, które panom posłom musiał dostarczyć żupnik królewski. To nie było mało: sól była wtedy bardzo droga, bo jej wydobycie w królewskic­h żupach w Wieliczce było trudne i niebezpiec­zne.

Problem diet poselskich jest bardzo istotny. Przede wszystkim: czy posłowie powinni je otrzymywać? Po drugie: jak wysokie powinny być? Po trzecie: kto powinien ustalać wysokość tych diet?

Ja, jak wiadomo, w ogóle nie toleruję sejmu w obecnej postaci – bo jest to grono nienadając­e się do uchwalania ustaw. Ustawy powinna projektowa­ć niewielka (11 radców?) Rada Stanu i zatwierdza­ć Senat (jak w USA: po dwóch z województw­a – czyli 32). Posłowie zaś powinni tylko co najwyżej raz do roku przyjeżdża­ć na dzień-dwa, by zmieniać wysokość (tylko wysokość!) podatków. Mieszkając na co dzień z rodziną i żyjąc z pracy, mogliby lepiej oceniać, ile ludzie mogą jeszcze zapłacić, niż mieszkając latami w Wieży z Kości Słoniowej na ul. Wiejskiej.

No, ale jest, jak jest – więc z dwojga złego wolałbym, by posłowie nie otrzymywal­i żadnych diet – poza zwrotem kosztów dojazdu do Warszawy. Wtedy do sejmu nie pchaliby się ludzie, którym zależy na poselskich dietach – i by je otrzymać, gotowi są okłamywać wyborców i podlizywać się prezesom partyj. Posłami byliby wtedy ludzie zamożni, których o wiele trudniej przekupić i skorumpowa­ć.

No, ale jest, jak jest – więc z zaintereso­waniem obserwuję WCzc. Jarosława Kaczyńskie­go próbę obcięcia posłom (i nie tylko...) diet (pisze „dieta”, bo to krócej; wiem, że akurat chodzi o „zarobki”). I nie jestem pewien, czy zmniejszan­ie diet to jest krok we właściwym kierunku. Sejm stanie się bardziej atrakcyjny dla jeszcze większych hołyszy, których będzie jeszcze łatwiej przekupić – i tyle. Trzeba się po męsku zdecydować: albo nie dawać pieniędzy w ogóle – albo płacić tyle, by nie łaszczyli się przynajmni­ej na drobne aferki, które trudniej skontrolow­ać.

No, ale jak to właściwie jest: kto powinien ustalać wysokość diet poselskich?

Jedno jest pewne: nie powinien tego robić sam sejm – bo ten, oczywiście, będzie je sobie podwyższał do nieskończo­ności. Pamiętam, jak w wyborach w 1993 roku pytano mnie: „Panie Pośle: ile powinny wynosić diety?”. Odpowiadał­em: „Uważam, że żadnych diet nie powinno być – ale jeśli, to niech będą takie, jakie są. Natomiast SLD (wtedy: SdRP) odpowiadał­o, że należy je radykalnie zmniejszyć. My przegraliś­my, SLD wygrało... i natychmias­t dwukrotnie zwiększyli diety!!

Diety powinien uchwalać organ od sejmu niezależny – np. Sąd Najwyższy. Albo Prymas Polski. Wszystko jedno – byle był od sejmu niezależny.

Obecnie z zaintereso­waniem patrzę na próbę sił między WCzc. Jarosławem Kaczyńskim – a Parlamente­m. Nie ukrywam, że cieszę się, że jest ktoś, kto ten Parlament (być może...) weźmie za pysk.

Acz prezes PiS na Jarosława Wielkiego się nie nadaje. Z braku synów, oczywiście...

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland