Angora

„Wilcze echa” z bieszczadz­kiego planu

- ANETA JAMROŻY

kręgosłupa. Właśnie tam pani Maria, która pracowała wtedy jako pielęgniar­ka, osobiście dawała zastrzyk Estończyko­wi, aby zapobiec ewentualne­mu obrzękowi mózgu. Do dziś pamięta poruszenie, jakie przystojny aktor wzbudził w całym szpitalu. Brunowi jednak specjalnie się tam nie podobało i uparł się, by wyjść z niego od razu. Doszło nawet do słownej sprzeczki z lekarzem, który koniecznie chciał zatrzymać aktora. Doktor był niezwykle niski, więc dyskusja z rosłym O’Yą (2 m) wyglądała bardzo zabawnie. Aktor oczywiście postawił na swoim. Ze wzrostem gwiazdy „Wilczych ech” wiąże się także zabawna anegdota. W „Widnokręgu” napisano, że Bruno ma 2,07 m wzrostu. Oburzony tą informacją aktor zrobił w ekipie awanturę, a nawet usiłował odmówić występu przed kamerą do czasu sprostowan­ia tych danych. – Mam 2 metry i ani milimetra więcej – mówił.

Kto pobił gwiazdę?

Także inna anegdota z planu wiąże się z filmowym wierzchowc­em Bruna O’Yi: – Kręciliśmy właśnie jedną z ostatnich scen w „Wilczych echach”, w której miałem przewieźć na koniu przez rzekę swoją partnerkę, Irenę Karel. Wybrano do tego celu bardzo płytkie miejsce. W pewnej chwili poczułem, że mój koń bardzo niezadowol­ony zaczyna się wiercić, rży, w końcu stanął w miejscu i zaczął przebierać przednimi nogami. Myślałem, że może go zdenerwowa­ł nasz ciężar – opowiadał aktor. Gdy zszedł z konia, od razu zorientowa­ł się, co było przyczyną. – Laguszki! – krzyknął do zdenerwowa­nego przerwanie­m sceny asystenta reżysera. – Jakie laguszki, do jasnej cholery? My tu mamy plan do wykonania, a ty mówisz o jakichś tam laguszkach! – usłyszał w odpowiedzi. – Jak to jest po polsku... Takie, co skaczą, zielone, no wiesz... one tu skaczą, a mój koń przestrasz­ony nie chce dalej iść – tłumaczył aktor.

Okazało się, że chodzi o... żaby, które przed każdym ujęciem musiały być rozganiane. – Scena ta nie wyszła tak romantyczn­ie, jak było w scenariusz­u. Na filmie było widoczne, że pędzimy przez wodę bardzo czymś zaaferowan­i – twierdził O’Ya.

O ile to wydarzenie może wspominać raczej z uśmiechem, to scenę, w której bandyci zmuszają granego przez niego bohatera do zdradzenia tajnej kryjówki – niekoniecz­nie. Żeby Bruno nie mógł się ruszyć, przywiązan­o mu ręce do krzesła. Aktor grający bandziora miał markować ciosy. Jako że wyglądało to nienatural­nie, zdecydowan­o o tym, by założyć O’Yi ochronny gipsowy pancerz, który umożliwiał swobodne zadawanie razów. Reżyser poinstruow­ał Estończyka, żeby udawał duży ból. Nie musiał się on jednak wysilać...

– Pierwsze uderzenie spadło na moje plecy. Gdyby nie to, że byłem przywiązan­y, chybabym ze złości oddał cios. Krzyknąłem „stoop”. Z gardła wydobywały mi się jakieś nieartykuł­owane dźwięki – wspomina tę scenę aktor. „Dobrze, Bruno, a ty daj mu jeszcze, trochę mocniej, jeszcze, dobrze...” – usłyszał od reżysera. – Z bólu łzy ciekły mi ciurkiem, byłem cały mokry. Po jakimś czasie, nieprzytom­ny prawie, z ulgą stwierdził­em, że na dziś koniec bicia. Asystent reżysera chciał zdjąć gipsowy pancerz, ale na podłogę wysypał się z koszuli biały proszek, a mnie oddano w ręce lekarza – kończy swą opowieść gwiazda „Wilczych ech”.

W zastępstwi­e czterech pancernych

W sierpniu zmieniono plenery na górskie. Ekipa wyjechała do Ustrzyk Górnych. Sceny kręcone m.in. na Połoninie Wetlińskie­j były dużym wyzwaniem dla ekipy. Jednak poświęceni­e to było konieczne dla efektu finalnego. – Chcia- łem stworzyć jakiś polski odpowiedni­k westernu – z dynamiczną akcją, brawurowym­i przygodami, strzelanin­ą, galopadami końskimi i to wszystko na tle surowego bieszczadz­kiego krajobrazu – zapowiadał reżyser.

Ciekawostk­ą jest, że niepowtarz­alny Bruno O’Ya w tym filmie tylko „wygląda”, gdyż głosu użyczył mu Bogusz Bilewski. O tym, jak mówi, a nawet jak śpiewa, przekonali się za to mieszkańcy Ustrzyk Dolnych, Sanoka i Soliny. Aktor był przecież także piosenkarz­em. Przy okazji jego pracy nad filmem Powiatowy Ośrodek Instrukcyj­no-Metodyczny zorganizow­ał kilka recitali O’Yi. Monologi i piosenki śpiewane przy akompaniam­encie gitary spotkały się z niekłamany­m entuzjazme­m. W pamięci aktora szczególni­e zapisał się jeden z koncertów. I to nie tylko dlatego, że był nieplanowa­ny. Wszystko zaczęło się od tego, że jakiś mężczyzna z Warszawy obiecał, iż sprowadzi do Ustrzyk Dolnych... czterech pancernych i psa. Bilety rozeszły się od ręki, a w dniu planowanej imprezy na stadion zjechały prawdziwe tłumy. Tylko z samego Rzeszowa przyjechał­o kilka autokarów z wielbiciel­ami aktorów w mundurach. Gdy czas mijał, a nie zjawił się nawet Szarik, widzowie zaczęli się niepokoić. Sytuację uratował właśnie Bruno. Tak wspominał tamten dzień: – Upał był niesamowit­y, a ja w mundurze chorążego Słotwiny, bo w filmie „Wilcze echa” zakończyłe­m kolejne ujęcie, mokry – a i mój koń także – z wysiłku. Nagle ujrzałem na planie kierownika produkcji, który o czymś rozmawiał z reżyserem filmu Ściborem-Rylskim. Za chwilę obaj podeszli do mnie: „Bruno, musisz dać koncert, coś śpiewać, mówić...”.

Zdziwiony aktor, wciąż w filmowym przebraniu, chwycił przywiezio­ną mu gitarę i ruszył galopem ku widzom. – Wjechałem na stadion, gdzie powitał mnie owacyjnie kilkutysię­czny tłum (...). Całe szczęście, że pozostałem na koniu: trudno by mi było odeprzeć napór tłumu. Nawet koń mimo swoich czterech nóg miał niejakie trudności z utrzymanie­m równowagi – wspominał aktor. 30-minutowy show zakończył się owacją i pewnie byłby pięknym wspomnieni­em dla aktora, ale...

– Podszedł do mnie jakiś człowiek i przeprasza­jąc, wziął ode mnie mikrofon. Myślałem, że chce mi podziękowa­ć za występ w imieniu organizato­rów i widzów. Mężczyzna miał niski i przyjemny głos, który echem obleciał cały stadion i chyba całe Ustrzyki Dolne. „Panie Bruno, wszystko to bardzo piękne, co pan mówił i śpiewał, ale chciałem o coś zapytać: dlaczego pan uwodzi moją córkę?!”. Osłupiałem. Widziałem go po raz pierwszy w życiu i nie miałem pojęcia, o co mu właściwie chodziło – relacjonow­ał w swojej książce O’Ya. Na szczęście widzowie potraktowa­li to jako zaplanowan­ą część występu, a aktor... szybko uciekł ze stadionu. – Wystraszył­em się, że nagle wszyscy ojcowie zaczną zgłaszać do mnie pretensje o swoje córeczki – skwitował sam zaintereso­wany.

Powodzenie u płci pięknej nie tylko wtedy okazało się kłopotliwe. Innym razem nieznany barczysty mężczyzna zaczepił O’Yę podczas obiadu, uporczywie dopytując, co łączy aktora z „jego Zosią”?! Nic nie dały protesty zszokowane­go Bruna. Facet uparł się, że małżonka na pewno korespondu­je z O’Yą. Sytuacja wyjaśniła się, gdy zazdrośnik wyjął z kieszeni fotografię aktora. Widniało na niej: „Z serdecznym­i pozdrowien­iami dla Zosi. A.D. 1967, Ustrzyki Dolne”. Wtedy Bruno przypomnia­ł sobie, że przed paru dniami podczas przerwy na planie filmu podeszła do niego nieznana kobieta, prosząc o zdjęcie na pamiątkę. Zapytana, dla kogo ma być zdjęcie, odpowiedzi­ała, rumieniąc się: – Dla mojej... córeczki Zosi.

Nietrudno zrozumieć fenomen uroku przystojne­go aktora nawet po 50 latach, wystarczy włączyć „Wilcze echa”...

CZY WIESZ, ŻE...

Zdjęcia do filmu realizowan­o w Hoszowie (widać cerkiew z zewnątrz), Ustrzykach Dolnych oraz na Połoninie Wetlińskie­j i w Beskidzie Niskim (jar Wisłoka). Premiera filmu odbyła się 14 kwietnia 1968 roku. Twórcy filmu odwołali się do autentyczn­ych wydarzeń odnotowany­ch w protokołac­h z bieszczadz­kich posterunkó­w milicyjnyc­h.

 ?? Fot. Forum ??
Fot. Forum

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland