„Wilcze echa” z bieszczadzkiego planu
kręgosłupa. Właśnie tam pani Maria, która pracowała wtedy jako pielęgniarka, osobiście dawała zastrzyk Estończykowi, aby zapobiec ewentualnemu obrzękowi mózgu. Do dziś pamięta poruszenie, jakie przystojny aktor wzbudził w całym szpitalu. Brunowi jednak specjalnie się tam nie podobało i uparł się, by wyjść z niego od razu. Doszło nawet do słownej sprzeczki z lekarzem, który koniecznie chciał zatrzymać aktora. Doktor był niezwykle niski, więc dyskusja z rosłym O’Yą (2 m) wyglądała bardzo zabawnie. Aktor oczywiście postawił na swoim. Ze wzrostem gwiazdy „Wilczych ech” wiąże się także zabawna anegdota. W „Widnokręgu” napisano, że Bruno ma 2,07 m wzrostu. Oburzony tą informacją aktor zrobił w ekipie awanturę, a nawet usiłował odmówić występu przed kamerą do czasu sprostowania tych danych. – Mam 2 metry i ani milimetra więcej – mówił.
Kto pobił gwiazdę?
Także inna anegdota z planu wiąże się z filmowym wierzchowcem Bruna O’Yi: – Kręciliśmy właśnie jedną z ostatnich scen w „Wilczych echach”, w której miałem przewieźć na koniu przez rzekę swoją partnerkę, Irenę Karel. Wybrano do tego celu bardzo płytkie miejsce. W pewnej chwili poczułem, że mój koń bardzo niezadowolony zaczyna się wiercić, rży, w końcu stanął w miejscu i zaczął przebierać przednimi nogami. Myślałem, że może go zdenerwował nasz ciężar – opowiadał aktor. Gdy zszedł z konia, od razu zorientował się, co było przyczyną. – Laguszki! – krzyknął do zdenerwowanego przerwaniem sceny asystenta reżysera. – Jakie laguszki, do jasnej cholery? My tu mamy plan do wykonania, a ty mówisz o jakichś tam laguszkach! – usłyszał w odpowiedzi. – Jak to jest po polsku... Takie, co skaczą, zielone, no wiesz... one tu skaczą, a mój koń przestraszony nie chce dalej iść – tłumaczył aktor.
Okazało się, że chodzi o... żaby, które przed każdym ujęciem musiały być rozganiane. – Scena ta nie wyszła tak romantycznie, jak było w scenariuszu. Na filmie było widoczne, że pędzimy przez wodę bardzo czymś zaaferowani – twierdził O’Ya.
O ile to wydarzenie może wspominać raczej z uśmiechem, to scenę, w której bandyci zmuszają granego przez niego bohatera do zdradzenia tajnej kryjówki – niekoniecznie. Żeby Bruno nie mógł się ruszyć, przywiązano mu ręce do krzesła. Aktor grający bandziora miał markować ciosy. Jako że wyglądało to nienaturalnie, zdecydowano o tym, by założyć O’Yi ochronny gipsowy pancerz, który umożliwiał swobodne zadawanie razów. Reżyser poinstruował Estończyka, żeby udawał duży ból. Nie musiał się on jednak wysilać...
– Pierwsze uderzenie spadło na moje plecy. Gdyby nie to, że byłem przywiązany, chybabym ze złości oddał cios. Krzyknąłem „stoop”. Z gardła wydobywały mi się jakieś nieartykułowane dźwięki – wspomina tę scenę aktor. „Dobrze, Bruno, a ty daj mu jeszcze, trochę mocniej, jeszcze, dobrze...” – usłyszał od reżysera. – Z bólu łzy ciekły mi ciurkiem, byłem cały mokry. Po jakimś czasie, nieprzytomny prawie, z ulgą stwierdziłem, że na dziś koniec bicia. Asystent reżysera chciał zdjąć gipsowy pancerz, ale na podłogę wysypał się z koszuli biały proszek, a mnie oddano w ręce lekarza – kończy swą opowieść gwiazda „Wilczych ech”.
W zastępstwie czterech pancernych
W sierpniu zmieniono plenery na górskie. Ekipa wyjechała do Ustrzyk Górnych. Sceny kręcone m.in. na Połoninie Wetlińskiej były dużym wyzwaniem dla ekipy. Jednak poświęcenie to było konieczne dla efektu finalnego. – Chcia- łem stworzyć jakiś polski odpowiednik westernu – z dynamiczną akcją, brawurowymi przygodami, strzelaniną, galopadami końskimi i to wszystko na tle surowego bieszczadzkiego krajobrazu – zapowiadał reżyser.
Ciekawostką jest, że niepowtarzalny Bruno O’Ya w tym filmie tylko „wygląda”, gdyż głosu użyczył mu Bogusz Bilewski. O tym, jak mówi, a nawet jak śpiewa, przekonali się za to mieszkańcy Ustrzyk Dolnych, Sanoka i Soliny. Aktor był przecież także piosenkarzem. Przy okazji jego pracy nad filmem Powiatowy Ośrodek Instrukcyjno-Metodyczny zorganizował kilka recitali O’Yi. Monologi i piosenki śpiewane przy akompaniamencie gitary spotkały się z niekłamanym entuzjazmem. W pamięci aktora szczególnie zapisał się jeden z koncertów. I to nie tylko dlatego, że był nieplanowany. Wszystko zaczęło się od tego, że jakiś mężczyzna z Warszawy obiecał, iż sprowadzi do Ustrzyk Dolnych... czterech pancernych i psa. Bilety rozeszły się od ręki, a w dniu planowanej imprezy na stadion zjechały prawdziwe tłumy. Tylko z samego Rzeszowa przyjechało kilka autokarów z wielbicielami aktorów w mundurach. Gdy czas mijał, a nie zjawił się nawet Szarik, widzowie zaczęli się niepokoić. Sytuację uratował właśnie Bruno. Tak wspominał tamten dzień: – Upał był niesamowity, a ja w mundurze chorążego Słotwiny, bo w filmie „Wilcze echa” zakończyłem kolejne ujęcie, mokry – a i mój koń także – z wysiłku. Nagle ujrzałem na planie kierownika produkcji, który o czymś rozmawiał z reżyserem filmu Ściborem-Rylskim. Za chwilę obaj podeszli do mnie: „Bruno, musisz dać koncert, coś śpiewać, mówić...”.
Zdziwiony aktor, wciąż w filmowym przebraniu, chwycił przywiezioną mu gitarę i ruszył galopem ku widzom. – Wjechałem na stadion, gdzie powitał mnie owacyjnie kilkutysięczny tłum (...). Całe szczęście, że pozostałem na koniu: trudno by mi było odeprzeć napór tłumu. Nawet koń mimo swoich czterech nóg miał niejakie trudności z utrzymaniem równowagi – wspominał aktor. 30-minutowy show zakończył się owacją i pewnie byłby pięknym wspomnieniem dla aktora, ale...
– Podszedł do mnie jakiś człowiek i przepraszając, wziął ode mnie mikrofon. Myślałem, że chce mi podziękować za występ w imieniu organizatorów i widzów. Mężczyzna miał niski i przyjemny głos, który echem obleciał cały stadion i chyba całe Ustrzyki Dolne. „Panie Bruno, wszystko to bardzo piękne, co pan mówił i śpiewał, ale chciałem o coś zapytać: dlaczego pan uwodzi moją córkę?!”. Osłupiałem. Widziałem go po raz pierwszy w życiu i nie miałem pojęcia, o co mu właściwie chodziło – relacjonował w swojej książce O’Ya. Na szczęście widzowie potraktowali to jako zaplanowaną część występu, a aktor... szybko uciekł ze stadionu. – Wystraszyłem się, że nagle wszyscy ojcowie zaczną zgłaszać do mnie pretensje o swoje córeczki – skwitował sam zainteresowany.
Powodzenie u płci pięknej nie tylko wtedy okazało się kłopotliwe. Innym razem nieznany barczysty mężczyzna zaczepił O’Yę podczas obiadu, uporczywie dopytując, co łączy aktora z „jego Zosią”?! Nic nie dały protesty zszokowanego Bruna. Facet uparł się, że małżonka na pewno koresponduje z O’Yą. Sytuacja wyjaśniła się, gdy zazdrośnik wyjął z kieszeni fotografię aktora. Widniało na niej: „Z serdecznymi pozdrowieniami dla Zosi. A.D. 1967, Ustrzyki Dolne”. Wtedy Bruno przypomniał sobie, że przed paru dniami podczas przerwy na planie filmu podeszła do niego nieznana kobieta, prosząc o zdjęcie na pamiątkę. Zapytana, dla kogo ma być zdjęcie, odpowiedziała, rumieniąc się: – Dla mojej... córeczki Zosi.
Nietrudno zrozumieć fenomen uroku przystojnego aktora nawet po 50 latach, wystarczy włączyć „Wilcze echa”...
CZY WIESZ, ŻE...
Zdjęcia do filmu realizowano w Hoszowie (widać cerkiew z zewnątrz), Ustrzykach Dolnych oraz na Połoninie Wetlińskiej i w Beskidzie Niskim (jar Wisłoka). Premiera filmu odbyła się 14 kwietnia 1968 roku. Twórcy filmu odwołali się do autentycznych wydarzeń odnotowanych w protokołach z bieszczadzkich posterunków milicyjnych.