Życie i śmierć reportera
W zagadkowych okolicznościach zginął Maksim Borodin, niezależny dziennikarz z Jekaterynburga, piszący o kremlowskich najemnikach walczących w Syrii.
Borodin nie był korespondentem wojennym i nie pisał reportaży z linii frontu. Pisał o wojnie w Syrii jako dziennikarz śledczy. Poruszał niewygodne i trudne tematy. Również takie, które władze wolałyby przemilczeć. Był jednym z dziennikarzy, którzy pisali o głośnych wydarzeniach z początku lutego tego roku. Amerykańskie lotnictwo ostrzelało wówczas oddział rosyjskich najemników z tzw. grupy Wagnera. Miało dojść do prawdziwej rzezi Rosjan. Kreml informował potem ogólnikowo, że „udzielono pomocy obywatelom Rosji”, ale zapewniał, że nie było wśród nich żołnierzy z regularnych jednostek sił zbrojnych. Tę ezopową mowę tłumaczyły zachodnie i niezależne rosyjskie media: zabitymi i rannymi byli właśnie najemnicy z prywatnej firmy wojskowej, szkolonej przez rosyjski resort obrony i wykonującej zadania, których z przyczyn poli- tycznych nie mogłaby oficjalnie podjąć się rosyjska armia.
Pracujący w niezależnej jekaterynburskiej agencji prasowej „Nowyj Dień” Borodin na początku marca opublikował materiał o dostarczeniu ciał kilku zabitych najemników w Syrii, do leżą- cego pod Jekaterynburgiem miasta Asbest. W kolejnym artykule napisanym wspólnie z innym dziennikarzem twierdził, że w Syrii walczyło co najmniej 30 mieszkańców regionu. Powoływał się przy tym na własne źródła. Czy dowiedział się czegoś i opisał coś, czego nie powinien?
– 11 kwietnia o piątej nad ranem Maksim zadzwonił do mnie przez Facebooka i zaniepokojonym głosem powiadomił, że osaczyli go funkcjonariusze resortów siłowych. Na balkonie jest człowiek z bronią i na klatce schodowej ludzie w moro i maskach – tak opisywał swój przedostatni kontakt z przyjacielem Wiaczesław Baszkow, działacz społeczny z Jekaterynburga. Przedostatni, ponieważ Borodin zadzwonił do niego jeszcze raz, tłuma- cząc, że się pomylił. Niebawem doszło do tragedii. Dziennikarz wypadł z balkonu swojego mieszkania. 15 kwietnia zmarł w szpitalu, nie odzyskując przytomności. – Borodin mieszkał w zwykłej „chruszczowce” (blok z wielkiej płyty z lat 60.) z nieoszklonym balkonem – wspominała Polina Rumiancewa, redaktor naczelna agencji „Nowyj Dień”. – Balkon był niewyremontowany i miał bardzo niskie poręcze. Na podłodze były jakieś śmieci. Maksim pewnie palił na balkonie i wypadł.
Koledzy Maksima mówią, że nie wierzą w wersję o zabójstwie. Oficjalnie skłaniają się ku wersji nieszczęśliwego wypadku, co pośrednio mogłyby potwierdzać opinie, że dziennikarz miał poważne problemy z alkoholem... Te drugie oczywiście bardziej zawoalowane w myśl zasady, że o zmarłym dobrze albo wcale. – Historia Maksima Borodina jest nie tylko o nim. Nie o tym, jak reżim precyzyjnie zabija dziennikarza, który pisze na niewygodne tematy. Nie. To historia o tym, jak w jego osobie reżim zabija tysiące dziennikarzy (socjologów, politologów, dziennikarzy, ekonomistów). Pozbawiając ich jakichkolwiek perspektyw, zmuszając do codziennego wyboru pomiędzy honorem a kawałkiem chleba. I oto jeszcze jeden pijący dziennikarz w pustych ścianach ubogiego mieszkania widzi świat tylko za niską poręczą balkonu – podsumowuje tę tragiczną śmierć Leonid Wołkow, szef sztabu opozycjonisty Aleksieja Nawalnego i znajomy Borodina.
Przejmujące epitafium. Ale czy do końca prawdziwe? Sekcja zwłok potwierdziła już, że dziennikarz w chwili śmierci był trzeźwy. Nie pozostawił też żadnego listu pożegnalnego, który wskazywałby na samobójstwo. (CEZ) Na podst.: novayagazeta.ru, svoboda.org, dw.com