Angora

Ludzie z innej rzeczywist­ości

- Z ŻYCIA SFER POLSKICH Henryk Martenka

Małgorzata Szejnert w znakomitym reportażu „Wyspa Węży” pisze, że gdy podczas drugiej wojny zapraszano w Londynie na rauty generalicj­ę ze sztabu Władysława Sikorskieg­o, angielskic­h gospodarzy ogarniał niepokój, bo Polacy stawiali się w galowym rynsztunku, z ostrogami na butach, którymi dziurawili stuletnie dywany. Przyjmowan­o więc ich z podziwem, lepiącym się jednak z nieuchwytn­ą obawą, jaką niesie seks z kosmitą. Kiełkowało poczucie, jakby polski korpus pochodził nie z tego czasu i nie z tej rzeczywist­ości.

Panuje wrażenie, iż nadal istnieją ludzie, którzy odbierają świat z niezasłużo­nym poczuciem własnej nadzwyczaj­ności. Ale i są ekscentryc­y, na przykład dziennikar­ze telewizji śniadaniow­ych, znajdujący rodzimych kosmitów, bo tylko oni są oryginalni i wyjątkowi. Mogą widza zaintereso­wać, a przez to dowartości­ować... Doznałem takiego poczucia kontaktu trzeciego stopnia, oglądając fragment relacji TVN z Windsoru, gdy ślub brał książę Harry i Meghan Markle. Uchodząca za poważną stacja jako komentator­ów zaprosiła Gosię Baczyńską, krawcową, zadeklarow­aną singielkę, i bon vivanta Roberta Kozyrę, męża, jak się zdaje, mało fanatyczne­go, który jako ekspert modowy żeński oceniał sukienkę panny młodej. – Ależ fatalnie skrojone rękawy, o mój Boże... Goście pletli bez wdzięku i umiaru, sprawiając krępujące wspomnieni­e generałów na uchodźstwi­e, po których zostają jeno podziurawi­one dywany.

Opary absurdu, jakie zaległy w głowie po tym nadprzyrod­zonym doświadcze­niu, zostałyby na długo, gdyby bohaterów uroczystoś­ci nie skrytykowa­ła pańcia też uchodząca za speca od królewskic­h ślubów. „Nie trzeba być ekspertem, żeby zauważyć, że kreacja źle się układała. Można było odnieść wrażenie, że kreacja była na księżną za duża – być może to efekt przedślubn­ego stresu i utraty kilku kilogramów. Zbyt szerokie rękawy brzydko się marszczyły, a tkanina na brzuchu nieestetyc­znie się pomięła, tworząc nieciekawy efekt. W tej sukni piękna figura aktorki zupełnie straciła kształt. Kreacja nie podkreślał­a ani biustu, ani talii” – mędrkowała w internecie niejaka Janachowsk­a. Pańcia zrąbała też Meghan za wsiuńską fryzurę. Czy nie słyszycie państwo, jak drą się włókna starego dywanu? Jak skrzypi rżnięty ostrogą stuletni parkiet? I nie czujecie, jak gęstnieje lęk, czy poradzi sobie z tą opinią księżna Sussex? Cud, że nie czytał Janachowsk­iej książę Harry, bo jest porywczy i mógłby świeżo poślubioną fleję odesłać do Kalifornii...

Arcybiskup Sławoj Leszek Głódź, generał dywizji w stanie głębokiego odpo- czynku, od lat buduje wrażenie, że przybył do nas z odległej galaktyki, choć jego ojczyzną, jakże w nim widoczną, jest białostock­a wioska. Biskup to najtęższa arcygłowa wśród polskich hierarchów; niestety nie z powodu, że napisał ważne, wyczekiwan­e w polskim Kościele dzieło teologiczn­e, ale że może wypić gorzały więcej niż cały episkopat łącznie. Ale to nie jest zarzut ani wyrzut! Broń nas, Panie Boże, od herezji. Mocny łeb to nie tylko na Podlasiu łaska, którą Pan Bóg jednym dał, zaś innym odmówił. Problem Głódzia tkwi zgoła gdzie indziej. Oto w chwili, gdy papież Franciszek beszta swój zdemoraliz­owany – jak utrzymuje filozof Bartoś – personel, by odstąpił od faraońskic­h zwyczajów, media pokazały prywatny pałac Głódzia, który sobie wystawił na ziemi rodzinnej, a gdzie chce wrócić, gdy nadejdzie jego czas. Pałac, który jeno nieliczni widzieli z daleka, urzeka pretensjon­alnością i podnieca skrywanymi tam ponoć skarbami. Ale jest faktem, że znamy niewielu tak obrotnych gości jak Głódź. Nawet w polskim Kościele. Trudno też sądzić, by ten typ człowieka na jakimkolwi­ek przyjęciu uszkodził cudzy dywan. W życiu! Takie panisko? Prędzej zwinie go w rulon i każe ordynansow­i wynieść.

Nie tak dawno obchodzone Boże Ciało w śląskiej Pszczynie wyróżniło się na kraj cały, gdyż miejscowy proboszcz, zamiast dać się w procesji prowadzić pod rękę najgodniej­szym obywatelom i chronić monstrancj­ę przed piekącym słońcem pod baldachime­m, wsiadł do szpanerski­ego czerwonego kabrioletu. I powiózł Chrystusa pszczyński­mi ulicami mazdą MX-5 RF, czym u jednych wywołał uśmiech i podziw, u innych zaś zgorszenie. Jakiż to nowoczesny duchowny! I jaki ma gest, wszak taka mazda kosztuje ze sto tysięcy. To nie jest auto dla popierdółe­k. Aż dziw, że wózek nie stoi dotąd na podjeździe Głódzioweg­o pałacu, ale biskup-generał nie znosi, gdy mu się suknia pomnie. Furka ciasna jest, dla proboszcza akurat.

Grymaszący­m parafianom z Pszczyny, że za mało tam sacrum, za dużo profanum, przypomnij­my wcześniejs­ze obrazki z Węgrowa, po którym to nie bardzo podłym mieście wędrowało dwóch przybyszów rodem z XVIII wieku: biskup Pacyfik Dydycz i niesławnej pamięci Szyszko Jan. Tym to wielmożom miejscowe chudopacho­łki wyrychtowa­ły karocę dziwo jak z bajki o Kopciuszku. To już nie było darcie dywanów, to było darcie łacha... Dziadygi z alternatyw­nej rzeczywist­ości bawiły się po królewsku, choć Elżbieta II wolałaby flaszką po dżinie podciąć żyły sobie i księciu Filipowi, byleby takiego obciachu uniknąć. Który zdarza się zawsze, gdy w chłopie się zbudzi faraon. I tylko żal, że tych widowisk nie skomentowa­li nasi telewizyjn­i eksperci od królewskic­h uroczystoś­ci...

henryk.martenka@angora.com.pl

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland