Robi się łyso
OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
W Polsce robi się coraz bardziej łyso: już i Wprost, i Newsweek poświęcają temu problemowi główne materiały w numerze. „W opracowanym przez kanadyjskich naukowców światowym rankingu najbardziej łysiejących narodów zajmujemy ósme miejsce”.
Akurat w tym rankingu nie muszą ciągnąć nas za włosy i wypadamy dobrze.
Ponieważ jest to ranking braku, to akurat w tym dobrze by było być jak najdalej. Ciekawe, że w takim zestawieniu: co kto czego nie ma, plasujemy się zawsze wysoko.
Pewną pociechą może być to, że pierwsze pod względem łysienia, a więc ostatnie pod względem ilości włosów miejsce zajmują Czesi i przez kontrast z sąsiadami nie wyglądamy jeszcze tak źle. Wyprzedzają nas też – czyli wypadają z włosami gorzej od nas – Hiszpanie, Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy, Amerykanie i Włosi. Więcej włosów zostało Holendrom i Rosjanom, chociaż to z Rosji był nawet uczony Łysenko i się go nie wstydzili.
Na temat intencji badań wiele mówi fakt, że przeprowadzających je Kanadyjczyków w ogóle w zestawieniu nie ma i prawdopodobnie wzięli się do liczenia włosów na głowie, aby poprawić sobie samopoczucie. Nawet uczeni badają to, co im bardziej wychodzi, choć w tym przypadku akurat dlatego, że mniej.
Według ekspertów Newsweeka „w Stanach nie ma łysych na stanowiskach szefów wielkich przedsiębiorstw czy linii lotniczych; niemal wszyscy prezydenci mieli włosy i to zadbane”. Dość to nieprzekonywające w czasach Trumpa, który na głowie hoduje zamiast włosów jakiegoś chomika, bez przerwy usiłującego mu stamtąd zwiać.
Teza, że ludzie wybierają raczej bardziej owłosionych niż mniej, nie jest taka oczywista. Sam Newsweek sobie zresztą przeczy, typując na następcę Jarosława Kaczyńskiego wcale nie owłosionych Błaszczaka czy Ziobrę, ale najbardziej z nich wyłysiałego Joachima Brudzińskiego. To jemu daje nie tylko największe szanse na sukcesję w PiS-ie, ale ten zaciekle antypisowski Newsweek rysuje mu portret tak ujmujący, jakby chciał go wręcz namaścić na Następcę, czym może mu naturalnie tylko zaszkodzić.
Brudziński im bardziej łysieje, tym bardziej się podoba: z agresywnego blokersa, wyrzuconego ze Szkoły Rybołówstwa Morskiego w Świnoujściu za rozbój i kradzież, potem z bojówkarza partyjnego wyrósł na całkiem umiarkowanego ministra spraw wewnętrznych: wypada tym lepiej, im bardziej wypadają mu włosy.
Według rozmówców Newsweeka Kaczyński chciałby nawet mieć takiego syna, a to dlatego, że „to jest facet z krwi i kości, potrafi go przywieźć, zabrać, zapewnić bezpieczeństwo pod każdym względem”.
Trudno powiedzieć, czy syn jest właśnie po to, aby ojcować swemu ojcu, a przy tych oczekiwaniach Brudziński jest nawet bardziej jak zastępcza matka dla Kaczyńskiego.
Wiadomo, że Kaczyński ma zaufanie jedynie do osób jak najstarszych, a przynajmniej tak wyglądających i tu pogarszający się wygląd fizyczny Brudzińskiego może mieć kluczowe znaczenie.
Jako Łysy w polityce polskiej zapisał się Józef Oleksy, którego Kazik Staszewski na zawsze już tak sportretował w piosence „Łysy jedzie do Moskwy”. Miał on w zwyczaju o sobie mówić: wszędzie mnie potrzebują i rzeczywiście – potwierdza się do dziś! Oleksy nie żyje od paru lat, a dalej nie można się bez niego obyć.
Jest ciągle głównym i najważniejszym świadkiem przeciwko Jolancie i Aleksandrowi Kwaśniewskim. Prokuratura wciąż bada wynurzenia, jakie czynił po pijaku, nagrane podczas kolacji wydanej na cześć Oleksego przez Gudzowatego. To, że już nikt z biesiadników nie żyje, nic nie szkodzi: od kilkunastu lat prokuratura bez przerwy ich przesłuchuje na tych taśmach, mając nadzieję, że dosłucha się czegoś nowego, co da się wykorzystać.
Kwaśniewscy dzięki temu jeszcze teraz mają okładkę w tygodniku Do Rzeczy.
Niechybny znak, że lewica wraca. W innym razie kto by zajmował się politycznymi nieboszczykami?
Cały numer Do Rzeczy przesiąknięty jest jakimś zabobonnym lękiem przed SLD i silą się tam nawet na wymyślanie jakichś nieudanych wobec nich złośliwości: że już „zdawało się zimne jak tylna część nieboszczyka”. Porównanie dość nonsensowne, jako że nieboszczyk jest cały jednakowo zimny w swej każdej części, co powinna akurat wiedzieć prawica lubująca się w grzebaniu się w trupach.
Teraz SLD wyszło ze słoja z formaliną, w którym zakiszono go razem z Magdaleną Ogórek.
Sam nie wierzę, że to piszę, ale SLD ma nagle sensowny program, który ze zgrozą odnotowuje tygodnik Do Rzeczy: kler i przychody Kościoła opodatkować, ujawnić skalę pomocy państwa dla Kościoła (jest to kwota koło 5 mld złotych rocznie), religię ze szkół przesunąć do parafii.
Znów wraca tu wspomnienie Józefa Oleksego, który jako Łysy jeździł nie tylko do Moskwy, ale i klęczeć pod Jasną Górę: był on najlepszym przykładem, że w Polsce nawet lewicowym antyklerykałem można być, pod warunkiem że jest się dewocyjnie wierzącym.
Pamiętni Cyrankiewicz i Oleksy to najbardziej znane i świecące głowy lewicowe. Może już czas, żeby na lewicy posypać takie głowy popiołem i żeby zaczęło tam coś w to miejsce odrastać.
Czyli rachunek jest prosty – 5 zł miesięcznie ofiarowane na ten cel przez jednego członka kościelnej wspólnoty, to chyba bardzo mała sprawa, prawda? I jeszcze jedno: Takie działanie nie wymaga tabunu urzędników, etatowych pracowników socjalnych, bo wszystko można by załatwiać na poziomie parafialnych wspólnot, które mają rozeznanie o potrzebujących takowego wsparcia.
Ostatnio mogliśmy przeczytać doniesienia z Irlandii (bardzo katolickiego kraju), gdzie odbyło się referendum na temat liberalizacji prawa aborcyjnego. Większość z pytanych opowiedziała się za złagodzeniem restrykcyjnego prawa, co światowe media skwitowały krótko: „Przegrana Kościoła katolickiego”! Nasz Kościół na razie czuje się pewny swego, ale sprzyjająca (politycznie) passa nie będzie trwać wiecznie, i może warto byłoby swój autorytet budować nie tylko na politycznych układach, ale na codziennej wrażliwości, której może powinien uczyć siebie (i nas wszystkich także) od ewangelicznego Samarytanina? (kryspinkrystek@onet.eu)