Niedziela będzie dla nas
Po trzech miesiącach obowiązywania ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele widać, że stworzono przepisy, które pośrednio najbardziej uderzają w małe i średnie polskie sklepy. Czy o to chodziło jej autorom z „Solidarności” ? Maciej Ptaszyński, dyrektor ge
11 marca zaczęła w praktyce obowiązywać ustawa o ograniczeniu handlu w niedziele, gdyż tego dnia po raz pierwszy zamknięte były polskie sklepy. Wszystkie poza 32 wyjątkami
– Nie ulega wątpliwości, że ograniczenie handlu w niedziele podczas dwóch pierwszych miesięcy najbardziej odczuły galerie handlowe, w których spadła sprzedaż w gastronomii, kinach, punktach usługowych. Na ograniczeniu niedzielnego handlu ze wszystkich branż najbardziej straciła AGD-RTV. I trudno się dziwić, gdyż pralkę, lodówkę czy telewizor kupuje się raz na kilka lat. Wymaga to czasu, przewidzianymi przez ustawę. Kilka dni później IBRiS sporządził dla „Rzeczpospolitej” pierwszy sondaż, w którym aż 52 proc. badanych pozytywnie oceniło wprowadzenie zakazu niedzielnego handlu, 41 proc. było niezadowolonych, a pozostałe 7 proc. nie miało na ten temat własnego zdania.
81,5 proc. Polaków spędziło tę pierwszą wolną od handlu niedzielę w domu lub na spacerze. Blisko 14 proc. samotnie, 13 proc. z przyjaciółmi, a 28 proc. poszło do kościoła.
Szczególnie interesująca jest ta ostatnia wartość. 92 proc. mieszkańców naszego kraju to katolicy, z których średnio 40 proc. (w 2016 r. tylko niecałe 37) regularnie uczestniczy w niedzielnej mszy świętej.
Tak więc 11 marca w kościele powinno zjawić się około 34 proc. obywateli naszego państwa. Gdzie więc podziało się 6 proc.? namysłu i zazwyczaj taki zakup robi się w obecności całej rodziny, a więc w sobotę i niedzielę.
Mimo wszystko gorsze wyniki konsumpcji, jakie obserwowaliśmy w kwietniu, uważam za wypadek przy pracy i moim zdaniem już w maju wrócimy do poprzedniej dynamiki. Skąd bierze się ten optymizm? Spada bezrobocie (6,3 proc. – przyp. autora). W kraju średnio szuka się pracy 2,5 miesiąca. Do tego bardzo szybko rosną wynagrodzenia – w skali roku to może być nawet 7 proc. Polacy mają pieniądze i chcą je wydawać. Konsumpcja wewnętrzna w tym roku zapewne przewyższy ubiegłoroczną i nadal będzie głównym motorem naszego
Na zlecenie „Gazety Wyborczej” podobne badania zrobiła firma Selectivv. Z ich wyliczeń wynikało, że 11 marca do kościoła poszło 2,1 proc. osób mniej niż w przeciętną niedzielę. A przecież polscy biskupi apelowali o uchwalenie zakazu niedzielnego handlu, żeby Polacy mogli świętować dzień święty.
Od rozpoczęcia obowiązywania nowej ustawy mieliśmy już osiem wolnych od handlu niedziel. Jednak pierwsze dane wskazujące na wielkość sprzedaży, liczbę klientów dotyczą jedynie marca i kwietnia. To zbyt krótki czas na wysuwanie daleko idących wniosków, ale mimo to warto się im przyjrzeć.
W kwietniu, gdy sklepy były zamknięte aż w cztery niedziele w stosunku do marca (dwie niedziele), sprzedaż detaliczna spadła o 5,3 proc. wzrostu gospodarczego. Oczywiście ten wynik byłby jeszcze lepszy, gdyby można było handlować przez siedem dni w tygodniu.
– Nasza Izba nastawiona jest przede wszystkim na małe i średnie sklepy (do 300 metrów kwadratowych). Na podstawie dostępnych danych dotyczących handlu w marcu i kwietniu można
Największe branże: żywności, napojów i wyrobów tytoniowych – 17,3 proc. tzw. sprzedaż detaliczna w niewyspecjalizowanych sklepach – 13,2 proc. motoryzacyjna – 9,2 proc. farmaceutyczno-kosmetyczna – 1,2 proc. Jeszcze w ubiegłym roku eksperci ostrzegali, że niektóre sklepy mogą zmniejszyć zatrudnienie nawet o 5 proc., co w całym kraju przełoży się na kilkadziesiąt tysięcy zwolnień. Większość tych obaw okazała się bezzasadna. Bezrobocie maleje, płace rosną, konsumpcja wzrasta. Jednak ustawa, którą (wbrew Mateuszowi Morawieckiemu) z taką determinacją przeforsował związek zawodowy „Solidarność”, stwarza zagrożenia, o których jej autorzy nie mieli bladego pojęcia. straty zanotowały powiedzieć, że wskaźniki kształtują się na poziomie od neutralnych do niekorzystnych. W marcu zanotowaliśmy co prawda znaczący wzrost sprzedaży w stosunku do lutego (o 23 proc.), ale wynikało to z faktu, że po pierwsze marzec był dłuższy o 3 dni, a po drugie, i to był najważniejszy czynnik, w marcu przypadały Święta Wielkanocne. Ale już w kwietniu, przy czterech niehandlowych niedzielach, odnotowaliśmy spadek w stosunku do marca o 4,7 proc.
Małe sklepy to zazwyczaj rodzinny interes i przed wprowadzeniem ustawy władze zapewniały, że to właśnie te placówki o czysto polskim kapitale zyskają najwięcej, gdyż w niedziele nie będą musiały rywalizować z wielkimi zagranicznymi sieciami. Tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Ograniczenie handlu w niedziele zmieniło strategię marketingową największych sieci hipermarketów i dyskontów. Gdy tylko włączymy radio lub telewizor, właściwie w każdym bloku reklamowym słyszymy: „Jak sobota, to tylko do...” albo „Codziennie niskie ceny”. Podobnie jest w internecie. Te sieci dysponują funduszami reklamowymi na poziomie kilkudziesięciu milionów złotych rocznie. Ale nie kończy się tylko na samej reklamie. Sieci wydłużają czas pracy swoich placówek i stosują niezwykle duże, nieosiągalne dla małych sklepów, dochodzące nawet do 70 proc. piątkowo-sobotnie promocje. To wszystko zmierza do odebrania klientów małym polskim sklepom w piątek i sobotę, a w dalszej perspektywie także w pozostałe dni tygodnia. Nie wiem, czy rząd i autorzy ustawy z „Solidarności” zdawali sobie sprawę z negatywnych skutków tej regulacji, a powinni, gdyż podobnie było na Węgrzech, gdzie niedzielny zakaz handlu wzmocnił