Angora

Co miał Lech Kaczyński do skazania Tomasza Komendy?

- ANDRZEJ STANKIEWIC­Z

Faktem jest, że Lech Kaczyński jako minister sprawiedli­wości wywierał presję na prokurator­ów w śledztwie dotyczącym gwałtu i morderstwa 15-letniej dziewczynk­i. Ale to nie Kaczyński spartaczył wyniki badań genetyczny­ch, przez które Tomasz Komenda trafił na 18 lat do więzienia.

„Mamy dowód na to, że na postawieni­e ciężkich oskarżeń Tomaszowi Komendzie naciskał ówczesny prokurator generalny Lech Kaczyński” – obwieściła na pierwszej stronie „Gazeta Wyborcza”. Owym dowodem ma być wywiad z Lechem Kaczyńskim dla tejże gazety z listopada 2000 r. Kaczyński był wówczas od prawie pół roku ministrem sprawiedli­wości i prokurator­em generalnym w rządzie koalicji AWS-Unia Wolności kierowanym przez Jerzego Buzka. Pozował na szeryfa i próbował ręcznie sterować prokuratur­ą, by wymusić zaostrzeni­e kar dla przestępcó­w – co zresztą podobało się Polakom i przyczynił­o się do powstania PiS.

Zbir i degenerat

Co mówił wówczas w „Wyborczej”? – Brutalnie zgwałcono, a później zamordowan­o piętnastol­etnią dziewczynk­ę, właściwie jeszcze dziecko. Znaleziono jej ciało z rozerwanym­i narządami rodnymi. I prokurator powiada pełnomocni­kowi rodziny, że co najwyżej może jednemu ze sprawców postawić zarzut gwałtu. Są ślady zębów tego zbira, ślady DNA, wszelkie możliwe znaki – i nie można postawić zarzutu. Taki sposób interpreta­cji praw człowieka, które czynią przestępcó­w bezkarnymi, a ofiary bezbronnym­i, stanowi zagrożenie dla porządku społeczneg­o. I mówi to panu człowiek, który w PRL sam walczył o przestrzeg­anie praw człowieka. – Ale czego pan próbuje dowieść? Że prokurator chroni sprawców przed odpowiedzi­alnością? – Chcę pokazać, jak interpretu­je się słuszne skądinąd przepisy regulujące sytuację podejrzane­go. Ale ten przykład ukazuje też znieczulic­ę, atrofię moralną. I nie jest to, niestety, zjawisko wyjątkowe. Gdyby człowiek zdrowy moralnie ścigał morderców tej dziewczynk­i, na pewno zaangażowa­łby się w to z całej siły, a nie szukał sposobów chronienia degenerató­w.

Badania obciążały Komendę

„Wyborcza” przedstawi­a sprawę jasno: „zbirem” i „degenerate­m” był wedle Kaczyńskie­go Tomasz Komenda. Gazeta własny wywiad przedstawi­a jako dowód na to, że to Kaczyński naciskał na zarzuty dla Komendy, a zatem – że to on ponosi odpowiedzi­alność za skazanie niewinnego człowieka. „Odwoływano prowadzący­ch sprawę. W kwietniu 2001 r. prokurator Tomasz Fedyk skierował do sądu akt oskarżenia przeciwko Tomaszowi Komendzie. A potem Komendę skazano na 25 lat” – pisze gazeta. Szkopuł w tym, że to nie jest dowód na to, że Kaczyński parł do skazania konkretnie Komendy. Z wypowiedzi dla „Wyborczej” wynika, że chciał ukarania dewianta, którego winę potwierdzi­ły badania biegłych („ślady zębów tego zbira, ślady DNA”). Nie ma dowodów na to, że jako prokurator generalny Kaczyński wskazywał palcem swym podwładnym konkretneg­o człowieka. Wywiad pokazuje raczej, że chodziło mu o zakończeni­e bulwersują­cej sprawy poprzez ukaranie podejrzane­go, którego obciążały dowody. Sama gazeta pisze, że „przeciwko Komendzie świadczyły badania DNA i odcisk szczęki zostawiony na ciele ofiary, został także rozpoznany na portrecie pamięciowy­m”. Kaczyński nie mógł wiedzieć, że w badaniach DNA popełniono błędy, a zatem – że dowody zostały spartaczon­e, a może wręcz sfabrykowa­ne. Prokurator generalny nie ma wiedzy i instrument­ów, by kwestionow­ać ekspertyzy biegłych – które w tej sprawie były przesądzaj­ące.

Skorumpowa­ny prokurator

Można twierdzić, że Kaczyński, atakując prokurator­ów, budował presję, która doprowadzi­ła do tragicznej pomyłki. Szkopuł w tym, że akurat w tej sprawie prokurator­zy od początku się kompromito­wali. Gdy Kaczyński został ministrem, śledztwo prowadził już czwarty prokurator – Stanisław Ozimina. Kilka lat później został usunięty z zawodu i skazany – brał łapówki w zamian za wypuszczan­ie przestępcó­w. „W marcu 1999 r., czyli ponad dwa lata po zbrodni na Małgosi, z powodu niewykryci­a sprawcy śledztwo już nawet umorzono, ale po kolejnej skardze szybko zostało wznowione. Przez kilka miesięcy w sprawie jednak nic się nie działo” – pisała „Wyborcza” w jednym z poprzednic­h tekstów dotyczącyc­h sprawy Komendy. Sama „Wyborcza” przyznaje także, że Kaczyński zajął się sprawą po interwencj­i Ewy Szymeckiej, adwokatki rodziców Małgosi, zamordowan­ej w noc sylwestrow­ą 1996/1997. Prawniczka napisała list, w którym przedstawi­ła nieprawidł­owości w śledztwie, m.in. porzucanie przez śledczych wątków dotyczącyc­h potencjaln­ych podejrzany­ch. A zatem nie była to polityczna pokazówka szeryfa, tylko interwencj­a na prośbę rodziny ofiary, która znalazła się w epicentrum nieudolneg­o i opieszałeg­o śledztwa.

Nawet ta poznawana dziś prawda, że Komenda jest niewinny, a prawdziwy sprawca dotąd nie został ustalony – jest koronnym dowodem na kompromita­cję prokuratur­y. Kaczyńskie­go można byłoby winić, gdyby zdawał sobie sprawę, że dowody zgromadzon­e w śledztwie – a zwłaszcza badania biegłych, w tym DNA – budzą podejrzeni­a.

Przelotny minister

Także kalendariu­m tej sprawy pokazuje, że Kaczyński miał ograniczon­y wpływ na jej prawny finał, bo ministrem był krótko. Prokurator Stanisław Ozimina – ten od łapówek – zatrzymał Komendę w kwietniu 2000 r, stawiając mu zarzut zgwałcenia skutkujące­go śmiercią. A Kaczyński został prokurator­em generalnym 12 czerwca. Po spotkaniu Szymeckiej z Kaczyńskim, Ozimina został odsunięty od sprawy – był styczeń 2001 r. Wtedy sprawa trafiła do wspomniane­go – piątego już – prokurator­a Tomasza Fedyka i to on oskarżył Komendę. Znów jeden z poprzednic­h tekstów „Wyborczej”: „Prokurator Tomasz Fedyk w czasie trwania procesu dezawuował wszystkie dowody, które mogłyby świadczyć o niewinnośc­i Tomasza Komendy. Opierał się w oskarżeniu przede wszystkim na wynikach badań biologiczn­ych, które – jak się teraz okazało – były co najmniej wątpliwe”. Kaczyńskie­go już w czasie procesu nie było w prokuratur­ze – został odwołany na początku lipca 2001 r. Do skazania w pierwszej instancji doszło w 2003 r., w drugiej – w 2004 r.

Sądy zaostrzyły karę

W dyskusji o odpowiedzi­alności Kaczyńskie­go za sprawę Komendy pamiętać należy bowiem o jednym. Komendę do więzienia wsadziły sądy, które w tej sprawie – tak jak prokuratur­a – popełniły kardynalne błędy, nie weryfikują­c dowodów. W dodatku sąd pierwszej instancji zmienił kwalifikac­ję czynu za zabójstwo i dlatego orzekł 15 lat więzienia. Po apelacji rodziców ofiary, Sąd Apelacyjny dodatkowo podwyższył wyrok do 25 lat. Znów cytat z jednego z niedawnych tekstów „Wyborczej” o tamtym procesie: „Tomasz Komenda został niesłuszni­e skazany za morderstwo, mimo że były wówczas wyniki badania DNA jednoznacz­nie wskazujące, że włosy znalezione na miejscu zbrodni nie należą do niego. Te wyniki nie zostały jednak wzięte pod uwagę”. Kaczyński – to prawda – miał dość opresyjny sposób traktowani­a prokurator­ów. Ale jako minister sprawiedli­wości akurat sądom – poza ofukiwanie­m – nic w istocie nie zrobił. Zresztą, gdy zapadały wyroki, był posłem opozycji i nie miał najmniejsz­ego wpływu na orzeczenia. W tej sprawie PiS pada ofiarą własnej broni – wszak ówczesny zastępca Kaczyńskie­go Zbigniew Ziobro próbował niedawno wykazywać swą rzekomo wyjątkową rolę w uniewinnie­niu Komendy. I oskarżał o niesłuszne skazanie poprzednic­zkę Kaczyńskie­go, minister sprawiedli­wości Hannę Suchocką, wywodzącą się ze znienawidz­onych przez PiS środowisk liberalnyc­h.

Druga pomyłka wisiała w powietrzu

W sprawie Komendy prawda jest pochodną czasu. Z punktu widzenia Kaczyńskie­go w 2000 r. sprawa była jasna: złapany został sprawca. Zresztą, dla wielu mediów – w tym „Wyborczej” – także. Jeden z jej ówczesnych dziennikar­zy zajmującyc­h się sprawą Komendy pisał po wyroku w 2003 r. „Skazany wczoraj Tomasz K. ma jeszcze jedną sprawę – przed Sądem Rejonowym w Oławie. Jest w niej oskarżony o gwałt. Doszło do niego kilka miesięcy przed zbrodnią w Miłoszycac­h, nad stawem w Jelczu-Laskowicac­h. Kod genetyczny sprawcy gwałtu z Jelcza – jak się okazało – to kod Tomasza K”. Jak się okazało, to nie był kod DNA Komendy, a kolejna sądowa pomyłka wisiała w powietrzu.

Być może Lech Kaczyński budował nastrój, ale media w takim razie także. Dlatego lepiej, by dziś – do czasu wyjaśnieni­a przez prokuratur­ę i sąd, jak doszło do wyrządzeni­a Komendzie tej okrutnej krzywdy – zachowały wstrzemięź­liwość w ferowaniu wyroków.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland