Tyle naprawdę zarabia nauczyciel
Działalność społeczna wiąże się z pewnym ryzykiem. Niedawno Sąd Rejonowy dla Warszawy-Pragi Południe skazał mnie na 3 tys. zł grzywny za to, że zamieściłem na Facebooku ostrzeżenie przed kobietą, która dwukrotnie kupiła mieszkanie staruszki po dwóch wylewach, od której wyłudzono je podstępem pod pozorem pożyczki pod zastaw. Sądowi nie spodobało się, że nazwałem „słupem” osobę, która bierze udział w procederze znanego lichwiarza i kupuje mieszkanie, potem je odsprzedaje jednemu z handlarzy i wspólników lichwiarza, aby je po raz kolejny kupić, a następnie wyrzucić 80-letnią kobietę z mieszkania. Powódka żądała 12 miesięcy ograniczenia wolności i 10 tys. zł dla siebie. Co ciekawe, nie żądała przeprosin, bo takim osobom chodzi zwykle o kasę i tylko o kasę.
Sytuacje, gdy sprawcy przestępstw występują w sądach w roli oskarżycieli i zakładają karne i cywilne sprawy w obronie „swego dobrego imienia”, są szczególnie frustrujące. Jak ktoś, kto żyje z pogrążania bliźnich w biedzie i nieszczęściu, może w ogóle mieć „dobre imię”?
Przez wiele lat toczyły się procesy – karny i cywilny – jakie wytoczyła mi pewna spółka budowlana, która zalegała z wypłatami robotnikom i zapłatą kontrahentom. Ujawnienie ich nieuczciwych praktyk było powodem do ciągania mnie po sądach, ale wysiłki moich adwersarzy spełzły na niczym głównie za sprawą mojego znakomitego adwokata, który potrafił przekonać sąd, że racja była po mojej stronie.
Obecnie proces wytoczyła mi pewna spółka, która także chce bronić swego dobrego imienia. Powodem był zorganizowany przez nas wiec pod bramą fabryki w odpowiedzi na samobójczą śmierć jednej z pracownic, o którą jej córka i grupa koleżanek z pracy obwinia zakład. A konkretnie osoby spośród personelu kierowniczego, które miały się dopuścić molestowania i mobbingu. Spółka twierdzi, że to oszczerstwa, i pozywa przed sąd nie tylko mnie, ale i pracownice, które głoszą wszem wobec, że w fabryce źle się dzieje i że to nękanie w pracy sprawiło, że ich koleżanka targnęła się na swe życie. Kilka procesów wytoczyła także dziennikarce, która jako pierwsza nagłośniła sprawę.
Podczas rozprawy mecenas reprezentujący obrażoną spółkę próbował przekonać sąd, że nie ma sensu prowadzić trwających wiele dni przesłuchań świadków, skoro fakt znieważenia firmy jest oczywisty, gdyż użyłem słów wulgarnych wykraczających poza ramy debaty publicznej. Sąd jednak nie podzielił tego stanowiska i będzie badał, między innymi, czy miałem rację.
– Takie zarobki są wręcz upokarzające – mówią związkowcy z ZNP i protestują przeciwko niskim pensjom nauczycieli. Akcja trwa w całej Polsce.
Nauczyciele w całym kraju nie kryją oburzenia.
– Stawki, które podaje minister Zalewska, są wzięte z sufitu – mówią. Chodzi o ostatnie podwyżki, które nauczyciele otrzymali od 1 kwietnia br. W zależności od stopnia awansu zawodowego pensje zasadnicze wzrosły o około 100 zł brutto. Na przykład wynagrodzenie zasadnicze nauczyciela stażysty z tytułem magistra i przygotowaniem pedagogicznym wynosi po podwyżce 2417 zł brutto, czyli 1751 zł na rękę.
Taka właśnie kwota widnieje na billboardach, które pojawiły się w całym kraju, także w regionie.
W ten sposób ZNP rozpoczął protest pod hasłem „Chcemy godnie zarabiać”. Kampania ma pokazać, ile w rzeczywistości dostają nauczyciele.
– Chcemy, żeby wszyscy mieli świadomość, że minimalne wynagrodzenie nauczyciela stażysty wynosi tylko 1751 złotych na rękę. To szokująco niska stawka, szczególnie że w innych branżach pracownik otrzymuje na dzień dobry o wiele więcej pieniędzy, np. supermarkety oferują zarobki na poziomie 3,5 tys. zł – mówi Sławomir Broniarz, prezes ZNP. – Oburza nas to, co Anna Zalewska mówi o pensjach nauczycieli, kiedy chwali się podwyżkami.
Ministerstwo Edukacji Narodowej uważa bowiem, że pensje nauczycieli są o wiele wyższe. Według resortu podwyżka wyniosła 5,35 proc., a nauczyciel stażysta zarabia od 1 kwietnia 2900 zł brutto. MEN podaje też, że średnia
Właścicielka śródmiejskiego sklepu stanęła przed sądem, bo zmuszała sprzedawczynie do „podrasowywania” starej żywności. Gdy nie chciały tego robić lub robiły to – jej zdaniem – źle, wyzywała je od debilek, nienormalnych, głupich krów. Mężowi jednej z nich powiedziała, że jego żona jest dziwką. Inną spoliczkowała za to, że nie umiała sprzedawać zepsutego mięsa. Kobiety pozwały właścicielkę sklepu o naruszenie dóbr osobistych i mobbing.
Sąd ustalił, że sprzedawczynie były zmuszane do moczenia w płynie do mycia naczyń lub w occie starego zepsutego mięsa. Właścicielka kazała pensja nauczyciela dyplomowanego wynosi 5336,37 zł brutto.
– Ministerstwo sięga po kwoty średnie, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością – mówi Róża Lewandowska, wiceprezes Kujawsko-Pomorskiego Okręgu ZNP i szefowa grudziądzkiego oddziału związku. – To tak, jakby przyjąć, że pani minister zarabia na przykład 10 tys. zł, a zwykły nauczyciel 1000 zł i wyliczyć średnią. Okaże się, że każda z tych osób ma po 5,5 tys. zł. Każdy rząd, nie tylko PiS, zawyżał nasze zarobki, bo przecież wstyd się przyznać, że ludzie, którzy mają kształcić i wychowywać przyszłe pokolenia, zarabiają takie grosze. Stawki, zwłaszcza te dla początkujących nauczycieli, są żenujące. Zbieraliśmy paski wypłat od nauczycieli i mamy czarno na białym, jakie wynagrodzenia otrzymują. Niestety, pani minister mija się z prawdą. Do średnich wynagrodzeń, które podaje, są wliczane wszystkie dodatki. Na przykład wlicza się dodatek za stanowisko kierownicze, a przecież nie wszyscy nauczyciele dyplomowani są dyrektorami szkół.
– Części dodatków ze względu na specyfikę ich pracy niektórzy nauczyciele nie mają nawet szans otrzymać – dodaje Mirosława Kaczyńska, prezes oddziału ZNP w Bydgoszczy. – Na przykład nauczyciele bibliotekarze. Do średniej wlicza się dodatek za wychowawstwo, a zdecydowana większość nauczycieli bibliotekarzy nie była i nie jest wychowawcami klas. Inny przykład to nagroda ministra, której nie dostaje każdy nauczyciel. A już zupełnym absurdem jest wliczanie do średniej pensji dodatku pośmiertnego.
Jak podkreślają związkowcy z ZNP, kampania ma zwrócić uwagę także na to, że niskie pensje w połączeniu z ogromną odpowiedzialnością zniechęcają młodych ludzi do pracy w oświacie.
Oprócz billboardów i banerów na ulicach miast informacje o proteście ZNP trafiły również bezpośrednio do szkół. Na przykład w Grudziądzu są to plakaty umieszczane na ściennych gazetkach związkowych.