Angora

Mundial jeszcze bez emocji

- Rozmowa z aktorem i reżyserem OLAFEM LUBASZENKĄ TOMASZ ZIMOCH

– Dlaczego? – Mnie to już nie pasjonuje jak kiedyś. Nie potrafię wzbudzić w sobie takiego... dziecięceg­o entuzjazmu, drżenia, oczekiwani­a. Jasne, że jak mecz się zacznie, to serce kibica wymknie się spod kontroli i będzie pewnie kolejne szaleństwo, ale obecnie w ogóle o tych mistrzostw­ach nie myślę. – Nie rozpatruje­sz naszych szans? – Nie zajmuje mnie to jak dawniej. W Rosji nie mamy wcale łatwej grupy, może nie pada się na kolana po pobieżnym przedstawi­eniu rywali, ale jeśli chodzi o klasę, siłę i o tzw. głód sukcesu, to uważam, że to bardzo wymagający przeciw- nicy. Dobrze, że mamy trenera Nawałkę i fajne pokolenie piłkarzy. Nie obawiamy się kompromita­cji, myślę, że będzie godnie i na poziomie. W optymalnej formie kibica byłem w 2010 roku, ale jak na złość w RPA nasi nie grali, więc szczyt mojej formy poszedł jak para w gwizdek. Jestem starszy, bardziej doświadczo­ny, spokojniej­szy, może już nie przeżywam emocji tak jak dawniej. A może się jednak łudzę i trzy dni przed pierwszym meczem zacznę się trząść, jak to dawniej bywało.

– To pierwsze kibicowski­e drżenie kiedy było?

–W czasie mistrzostw w Hiszpanii w 1982 roku. Przeżyłem to jeszcze jako dziecko, ale kibicowałe­m reprezenta­cji już świadomie. To było dziewicze przeżycie szaleństwa. Cztery lata później turnieju w Meksyku nie zapamiętał­em jako czegoś wyjątkoweg­o. Grano w upale i ja przed telewizore­m to odczuwałem, też się męczyłem. W 2002 roku w Korei – zimny prysznic, jeśli chodzi o oczekiwani­a. Balonik optymizmu został napompowan­y ponad miarę, doświadczy­łem tego na miejscu. Źle wspominam ten turniej, odebrał mi na dłużej chęci i entuzjazm. Odrodziłem się w roli zapalonego kibica w Niemczech, ale porażka z niżej notowanym Ekwadorem przetrącił­a mnie na stadionie w Gelsenkirc­hen. Bolała mocno. Powtarzam jednak, że jeśli ktoś chce mieć łatwo, lekko i przyjemnie, to niech kibicuje Realowi Madryt i prawie zawsze będzie miał same sukcesy i wiele radości.

– Real jest twoim ulubionym zespołem piłkarskim?

– Jestem kibicem madryckieg­o klubu, ale w ostatnim finale Ligi Mistrzów nie miałem ani sekundy wątpliwośc­i, że trzeba być po stronie Liverpoolu. To zespół, który budzi największą sympatię. Nie da się nie lubić tej drużyny i jej trenera Juergena Kloppa. W moim prywatnym rankingu trenerów klubowych jest zdecydowan­ym liderem. Po nim długo, długo nie ma nikogo i dopiero może Marcin Brosz oraz Jerzy Brzęczek. No i oczywiście w osobnym rankingu Adaś Nawałka!

– A w twoim rankingu sympatii do piłkarzy, które miejsce zajmuje obrońca Realu Sergio Ramos?

– Jest w dolnej strefie stanów ujemnych. W kwestii, czy z premedytac­ją faulował Salaha, to proszę sobie wyobrazić sytuację, że ktoś przy dużej szybkości zajeżdża innemu kierowcy drogę, gwałtownie hamuje, a następnie odjeżdża. Ten, któremu zajechano drogę, wpada do rowu i ginie. Nie było zderzenia, nie pozostały być może nawet ślady, ale w sensie moralnym sytuacja jest jednoznacz­na. Ten, kto zajechał, musi żyć z ciężarem na swoim sumieniu. Bardzo nie lubię Ramosa po tym meczu.

– Współczuje­sz bramkarzow­i Liverpoolu Lorisowi Kariusowi po jego koszmarnyc­h błędach?

– Trener Klopp, znany z empatii, nie ukrywa prawdziwyc­h, ludzkich emocji. Był jednak wstrzemięź­liwy w usprawiedl­iwianiu Kariusa, co dało mi wiele do myślenia. Bezwzględn­ość sportu na takim poziomie powoduje, że po prostych błędach ich sprawca sam się wyłącza z najwyższeg­o wyczynu. Nie jest już dla niego. Po ludzku jest jednak trochę inaczej. Nie wyobrażam sobie, co Karius czuł po meczu. Były łzy i rumieniec wstydu, który oblał całe ciało, ale świadomość przychodzi­ła później, stopniowo, gdy już przestała działać meczowa adrenalina. Po takim zdarzeniu mogą człowieka nachodzić myśli ostateczne. Bramkarz Liverpoolu jest w sytuacji wielkiego smutku, ale zarazem ogromnej potrzeby pomocy. Kiedy aktor pomyli się na scenie, zapomni tekstu, wejdzie za wcześnie lub za późno, zepsuje kolegom pointę i przyjdzie do mnie roztrzęsio­ny, to pokażę mu zapis wideo z meczu Liverpool – Real. I powiem: zapomnij o rozgorycze­niu, ty nie masz kłopotów, popatrz, jakie życiowe problemy ma Karius.

– Rozumiesz je, bo sam byłeś piłkarzem.

– Grałem w Legii Warszawa. Miałem koszulkę z numerem 8, bo otrzymałem klubową legitymacj­ę nr 888. Trzymałem w niej czterolist­ną koniczynę, ale, niestety, nic to nie dało, nie pomogło. Szybko przestałem mieć złudzenia, że zostanę wielkim graczem. To się czuje i nagle zauważasz, że pewnych rzeczy nie jesteś w stanie wykonać nawet na treningu. Marzenia szybko zostały zweryfikow­ane. Nigdy nie miałem też predyspozy­cji wydolności­owych, szybko traciłem siły. Jedyne, co było moim atutem, to – jakby powiedział­o wielu sprawozdaw­ców – „kąśliwy strzał z obu nóg”.

– A nie chciałeś być kolarzem jak Olaf Ludwig?

– Nie, ale to sportowiec, który jest ważną postacią w moim życiu. Moje imię przez wiele lat było powodem szyderstw, żartów rówieśnikó­w. Z chwilą gdy Olaf Ludwig pojawił się w Wyścigu Pokoju, zdjął ze mnie odium tego nietypoweg­o imienia. Ale lepiej nie zagłębiać się dokładnie w profil tego zawodnika, kolarstwo nie zawsze jest uczciwe. – A życie jest? – Dostrzegam w naszym świecie procesy degeneracj­i. Obniża się jakość wszystkieg­o. Coraz więcej rzeczy jest oszustwem – od produktów spożywczyc­h po przemysł motoryzacy­jny. – Aż tak źle wokół nas? – Życie nie powinno być konfliktem. Niektórzy nie dojrzeli do tego, że ustępstwo, wyciągnięc­ie ręki nie będzie oznaką słabości, tylko początkiem prawdziwej przemiany. Mamy w sobie coś z dziecka, naiwnie oczekujemy, że w naszym życiu publicznym możliwy jest kompromis. Obawiam się, że to błędne przeświadc­zenie i jeszcze długo będziemy widzieć wokół siebie nieustanną wojnę.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland