Głucha władza
Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej
Pan Krzysztof jest osobą po sześćdziesiątce. Nie dosłyszy. Z mieszkania po ojcu został wyrzucony przez siostrę i szwagra za pomocą serii matactw i kruczków prawnych. Wykorzystano bezradność osoby niepełnosprawnej, jego ograniczony kontakt ze światem. Przez jakiś czas sypiał po klatkach schodowych. Wreszcie przyszedł mu z pomocą były sąsiad z warszawskiego Bródna. Przygarnął go w mieszkaniu przy ul. Wilanowskiej w dzielnicy Śródmieście. Koło spraw mieszkaniowych pana Krzysztofa zaczęła chodzić pani Ela, inna znajoma z Pragi. Jednak wystąpienie o wpisanie na listę osób oczekujących na mieszkanie socjalne w Śródmieściu zostało odrzucone, bo mieszkanie, gdzie bezdomny, niepełnosprawny pan Krzysztof pomieszkiwał kątem, było o jakieś 20 cm za duże.
Jednak „dobra dusza” uzyskała po rozwodzie prawo do opieki nad dzieckiem. Mieszkanie z „za dużego” zrobiło się za małe. Stąd kolejne wystąpienie o mieszkanie. Tym razem dzielnica Śródmieście wysunęła inny argument, żeby nie pomóc człowiekowi w potrzebie. Uznano, że pan Krzysztof nie przebywa pod adresem, który wskazał i w którym według poprzedniej decyzji mieszkał, ale było za dużo centymetrów. Oparto się na dwóch próbach zastania go w domu. Dzwoniono i pukano. Nikomu nie przyszło do głowy, że człowiek niesłyszący nie usłyszy pukania i dzwonienia. Podczas negocjacji w wydziale zasobów mieszkaniowych podnieśliśmy argument, że pracownica socjalna tej samej dzielnicy odwiedza pana Krzysztofa bez przeszkód pod wskazanym adresem. Jednak ona po prostu zna kod do domofonu i umawia się z panem Krzysztofem, dzięki czemu on zostawia drzwi otwarte.
To bezskuteczne pukanie do drzwi niesłyszącego jako podstawa odmowy udzielenia pomocy lokalowej jest dość symboliczne dla kontaktów mieszkańców z urzędami w stolicy. Przy czym zwykle to władza okazuje się „głucha”. Na razie ustaliliśmy, że gdy pracownica socjalna potwierdzi kontakty pod wskazanym adresem, pan Krzysztof może zostać wpisany do kolejki mieszkaniowej i czekać. Pytanie – jak długo?
Sprawą inwalidy żyjącego „w świecie ciszy” zajęły się dwie osoby – byli sąsiedzi z Pragi. Człowiek, który go przyjął pod swój dach, i pani, która wzięła od niego pełnomocnictwo i trafiła do Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej. Biega po urzędach i walczy. Czas, by pomaganiem mu zajęła się władza samorządowa, która przecież bierze pensje z naszych podatków.