Henryk Martenka, Sławomir Pietras
Tytuł jak z Witkacego... Oto pan prezydent przedłożył publiczności propozycję pytań, które chciałby jej zadać w referendum konstytucyjnym. Strzela tymi pytaniami w społeczną próżnię, gdyż pomysłowi referendum niechętna jest nawet jego matka partia i nie zgadzają się odpowiadać na pytania obywatele. Według sondaży Polacy konstytucji zmieniać nie chcą.
Pytań prezydenckich jest dużo, do tego robią wrażenie, że tyczą jakiejś związkowej umowy grupowej, a nie ustawy zasadniczej. Jakby różne Dudy je układały... Od razu stały się też powodem żartów, co należy potraktować z należytą powagą, gdyż żarty z pana prezydenta okazują się – ogólnie rzecz biorąc – krzepiącym symptomem zdrowia publicznego. Referendum, czyli pisemna odpowiedź narodu, może się nie udać także z tej przyczyny, że panu prezydentowi niespecjalnie udają się odpowiedzi ustne. Poszedł ony do fast foodu, żeby zjeść kurczaka w panierce. A tam, ledwie wszedł, to go ktoś od stolika głośno zapytał, czemu łamie polską konstytucję. Jakież fatalne skojarzenie! Pan prezydent nie potrafił na to odpowiedzieć, panierka mu odpadła, zacukał się i rzucił tylko partyjnym przeka- zem dnia, że pytająca jest idiotką, bo nie zgadza się z tym, kto dwa lata temu wygrał wybory. Zawstydzająca riposta kogoś, kto chce zmieniać ustrój. Jakie to szczęście, że nie ma na to społecznej akceptacji ani parlamentarnej większości. Warto jednak, by ktoś panu prezydentowi powiedział, że nie powinien klepać frazesów jak Beata Mazurek, bo – po pierwsze – jest panem prezydentem, a po drugie – społeczne wkurwienie wcale nie dotyczy wygranej PiS-u, ale Platformy, która przez własne niewybaczalne błędy temu zawiniła. Tak więc pan prezydent swoje panierowane referendum w KFC przerżnął, bo uznał, że pytanie jest głupie, a on niewinny.
Lista pytań wysmażona w Kancelarii Prezydenta nosi znamiona aktywności doraźnej. Jako sypanie fundamentu pod przyszłą kampanię prezydencką, której zdaje się być nieżyczliwe nawet jego własne środowisko polityczne. Pan prezydent tworzy więc celuloidowe wrażenie, że pozostaje ojcem narodu. Stąd populistyczne bezpieczniki, jak niedorzeczne zapisanie w konstytucji świadczeń socjalnych w rodzaju 500 plus, co dziś niektórych beneficjentów może uspokajać, ale jest nonsensem wobec zakładanego rozwoju polskiej gospodarki, czyli jej wzbogacenia. I wówczas, żeby podzielić się zyskiem z narodem, trzeba będzie zmieniać konstytucję, żeby zweryfikować kwotę świadczenia? Podobnym absurdem jest pomysł konstytucyjnej gwa- rancji wieku zatrudnienia, już dziś brutalnie zastosowanym wobec sędziów, choć tylko niektórzy wieszczą, że za parę lat zabraknie na polskim rynku rąk do pracy. A jeśli już dotknięto wieku, to może powinno się go podnieść minimum do 95. roku życia, szczególnie frankowiczom, którym pan prezydent kiedyś pomoc obiecał, ale im nie pomógł. Muszą więc tyrać, jak długo dadzą radę. I dlaczego pan prezydent nie gwarantuje członkom rządu kasy, która im się zwyczajnie należy? I znów ma po latach skrzeczeć w obronie ministrów jakaś kolejna pani premier? Trzeba dopisać! Pan prezydent uznaje Konstytucję RP za przejściową i choć na nią przysięgał, robi z nią co chce. Co nie wszystkim się podoba.
Projekt zapisu w Konstytucji Rzeczypospolitej o wiodącej przyjaźni ze Stanami Zjednoczonymi dotyka nadwrażliwej struny w poczuciu polskiej suwerenności. Bez domagania się, by Amerykanie i nas uwzględnili w konstytucji. Gdy w PRL chciano zagwarantować przyjaźń z Wielkim Bratem, wybuchły zamieszki. Także powtórne pytanie Polaków o Unię, czy nam się ona podoba, trąci samobójczym pomysłem byłego – i słusznie zapomnianego – brytyjskiego premiera Camerona, który zarządził referendum na temat wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii i niespodziewanie dla siebie kraj z Unii... wyprowadził. W pytaniach pana prezydenta też dźwięczą intencje jeśli nie wyprowadzenia Polski z Unii (jakaż byłaby z tego korzyść?), to oddalenia jej od wspólnoty, by jak najmniej uważnych oczu zerkało na praktyki polskiej władzy, która choć wstała z kolan, to te ciągle bolą... I aby nikt nie rozliczał Polski z podjętych zobowiązań. – To hucpa, w której nie mogę wziąć udziału – zapowiada Aleksander Kwaśniewski, który Konstytucję RP z 1997 roku firmował, bo pracował nad nią sześć lat. Ale walczący dla siebie o polityczny oddech pan prezydent, ściśnięty jak – za przeproszeniem – kapibara przez węża boa, za wszelką cenę chce uchodzić za samodzielnego i pomysłowego.
Konstytucja Rzeczypospolitej liczy sobie 243 gęste artykuły. Ma też mądrą, zrodzoną w kompromisie preambułę. W ocenie konstytucjonalistów to dobra ustawa, co nie znaczy, że nie można jej doskonalić, jednak szlak, jaki wyznaczył pan prezydent, prowadzi w grząskie, niebezpieczne rejony. Uwielbiane Stany Zjednoczone też mają Konstytucję, ale ta liczy sobie tylko siedem artykułów (plus 26 poprawek wprowadzonych w ciąg 200 lat!). Trzeba więc żałować, że nasz pan prezydent ma szlaban do Białego Domu (właśnie za grzech łamania praworządności), bo tam mógłby się dyskretnie zorientować, co robić, by do końca nie spieprzyć wszystkiego. Mógłby też, jak dbać o konstytucję, kogoś mądrzejszego zapytać, bowiem, jak mówi stara prawda: kto pyta, ten nie wie...