Bareja w Muzeum Sztuki
Mieszkanie zrujnował im remont sąsiedniej placówki.
Nikt nie przewidział, że długo wyczekiwany remont znanego w całej Europie muzeum zrujnuje życie mieszkańców sąsiedniego budynku. Co gorsza, nikt się tym nie przejął.
Białe koszule, krawaty, uśmiechy. Są pierwsze mikrofony i kamery, za chwilę dojedzie marszałek województwa. Wszyscy zerkają w niebo, na szczęście czyste. Deszcz nie zepsuje okazji do pochwalenia się jedną z inwestycyjnych wizytówek miasta, urzędnicy za chwilę ogłoszą finał ważnej części remontu świątyni sztuki nowoczesnej – słynnego łódzkiego Muzeum Sztuki. Zaaferowani nie zauważyli nawet pary młodych ludzi, którzy stanęli z boku, czekając na przedstawienie.
Remont
Padało za to kilka dni wcześniej, w majowy weekend. Właściwie to lało, a pani Edyta z drugiego piętra już po kilku minutach burzy biegła do kuchni po mopa. Pomalowana na żółto ściana stołowego pokoju zamieniła się w wodospad – na nagranym komórką filmie widać, jak kobieta jeździ mopem po ścianie, próbując rozpaczliwie zatamować powódź. – Ja pier..., nie wierzę, to się nie dzieje naprawdę! Muzeum nowoczesnej sztuki? Chyba raczej Bareja – potokiem słów zagłusza nerwy. Kolejny filmik to podróż pani Edyty piętro wyżej, na strych. Źródło potopu widoczne jest jak na dłoni, woda wlewa się przez spoiny między odsłoniętymi starymi cegłami szczytowej ściany. Ostatnie nagranie pokazuje przyczynę. Z ruchliwej ulicy Gdańskiej patrzymy na ulewę, kamienicę i połączony z nią fabrykancki pałac, siedzibę Muzeum Sztuki. Pałac zasłaniają rusztowanie i remontowa siatka, zza której błyszczy odnowiona biała fasada. Zbliżenie: między budynkami ciągnie się rysa. Zaczyna się tam, gdzie byliśmy przed chwilą – na strychu, nad mieszkaniem pani Edyty.
– Zaczęło się ponad rok temu. Najpierw był trwający kilka dni rumor i huk. Siedziałam koło kuchni, kiedy nasz kilkuletni Janek krzyknął od siebie z pokoju: „Mama, coś się dzieje” – opowiada Anna Tomczak-Kossakowska z drugiego piętra. – Wbiegłam i na moich oczach nośna ściana za szafą Janka po prostu się rozeszła, tworząc szeroką na pół centymetra szczelinę od podłogi po sufit. Złapałam dziecko za rękę i z płaczem wybiegłam z pokoju. Z remontem muzeum skojarzyłam to natychmiast – głośno było o tym w mediach. Choć do nas nikt nie przyszedł, nie poinformował i nie uprzedził, z czym mamy się liczyć.
Pani Anna złapała za telefon: – Przełączali mnie z pół godziny, w końcu wysłuchała mnie „jakaś pani z tego działu”. Jej reakcja? Zaskoczenie. „Naprawdę? Ojej!”. Mniej więcej w tym samym czasie w stołowym pokoju Edyty Wawrzynowicz spadł na podłogę kawał ściany, odsłaniając gołe cegły. – Huk jakby się wszystkie ściany składały, a rurę od komina ciśnienie wypchnęło do domu.
Lokatorzy w te pędy ruszyli do Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego, by ten sprawdził, co się stało, na ile poważna jest sytuacja i do czasu zbadania sprawy wstrzymał prace budowlane w budynku muzeum.
Przyczynę ustalono dość szybko. Okazało się, że na etapie projektowania remontu muzeum nikt nie zauważył, że fabrykancki pałac łączy z sąsiednią kamienicą częściowo wspólna ściana i ciężkie prace musiały spowodować naruszenie jej konstrukcji. Jednak choć ludzie inspektora napisali, że w kamienicy przy Gdańskiej „może wystąpić ryzyko zagrożenia życia i zdrowia” mieszkańców, prac remontowych nie wstrzymano. Jakby tego było mało, inspektor w decyzji nałożył obowiązek naprawy sytuacji na... wspólnotę mieszkaniową zrujnowanej kamienicy. – Nie jesteśmy od tego, żeby zajmować się kwestiami cywilnej odpowiedzialności za szkodę, a za utrzymanie budynku w należytym stanie odpowiada po prostu jego zarządca – broni decyzji Bohdan Wielanek, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego. – Dlaczego remont muzeum trwał nadal? – Nie było konieczności jego wstrzymania. Z naszej analizy sprawy wynika przecież, że ryzyko dla życia lub zdrowia nie powstało, a dopiero „mogło powstać”. Dziś konstrukcja budynku nie jest zagrożona w żaden sposób – wyjaśnia inspektor i dodaje, że „woli wierzyć swym doświadczonym pracownikom niż lokatorom krzykaczom”.
Sebastian Kossakowski, „lokator krzykacz” z drugiego piętra: – Kiedy spotykali się z nami, słyszeliśmy inny argument. Mówili, że budowy nie można wstrzymać, bo wtedy nie skończą jej na czas, a to oznacza, że przepadną miliony dotacji z Unii Europejskiej.
Porozumienie
– Najlepsze, że do tej pory, przez ponad rok, nic się nie zmieniło. Poza tym, że szczelina w pokoju Jasia urosła do centymetra – Sebastian Kossakowski prowadzi mnie przez kupione na kredyt i wypieszczone z dbałością o detale mieszkanie do pokoju syna. Na dzielącej niebieską ścianę szparze ktoś przymocował gipsem po obu stronach szczeliny cienkie fragmenty szkła. – To taki alarm. Kiedy szybki pękną, mamy natychmiast uciekać, bo kamienica się wali – objaśnia pan Sebastian, a jego żona podsumowuje rok prób naprawy sytuacji przez lokatorów i ich wspólnotę: – Wciąż nas zbywają, szkód w mieszkaniach przybywa, a remont, który jest dla nas jedną wielką udręką, trwa! Zimą przez tę dziurę w ścianie zapłaciliśmy za ogrzewanie ponad dwa razy więcej!
Z panem Sebastianem wychodzimy na zewnątrz. Właściwie próbujemy wyjść, bo wąską bramą tuż przed naszymi nosami pędzi właśnie koparka, która po chwili znika za bramą w głębi podwórka. Kossakowski: – Od roku jeździ po naszym podwórzu ciężki sprzęt, oczywiście nielegalnie, bo naszej zgody nigdy nie mieli. Kiedy zwracamy robotnikom uwagę, są opryskliwi i wulgarni. Potwierdzenie mamy za chwilę, przed bramą na kopercie dla niepełnosprawnych ekipa remontowa rozładowuje dostawczego busa. – Co? Ja tam nic nie widzę. Możecie sobie po policję dzwonić – wzrusza ramionami kierowca, mimo że stoi pod znakiem zakazu. Kossakowski wskazuje dzielącą budynki szczelinę: – Choć nadzór budowlany twierdzi, że po stronie muzeum ścianę zabezpieczono, gołym okiem widać, że jest inaczej. A dowodem niech będzie każdy kolejny deszcz, który zalewa nasze mieszkania. – Co na to muzeum, firma budowlana? – Przez długi czas po prostu nas zbywano. Słyszeliśmy, że to nie ich wina, było też spychanie odpowiedzialności jeden na drugiego. Z ulgą odetchnęliśmy jesienią, kiedy z muzeum i działającą na jego zlecenie firmą usiedliśmy w końcu do stołu i podpisaliśmy porozumienie – Kossakowski wyciąga elegancki dokument opatrzony logo Muzeum Sztuki. W skrócie: wydawałoby się, że wszystko jasne. Muzeum z firmą budowlaną przyjmują odpowiedzialność za szkody powstałe podczas remontu w kamienicy i zobowiązują się do ich naprawy. – W czym problem? Pan Sebastian: – W tym, że to tylko słowa.
Lokatorzy przez kilka kolejnych miesięcy próbowali wydobyć z firmy budowlanej dane ich polisy ubezpieczeniowej: – Dawali tylko numer, a to nie wystarczało. Na kolejne monity były odpowiedzi „za miesiąc”, „w marcu”, „w kwietniu”. Gdy w końcu, kilka dni temu, dostaliśmy te dane, nasz prawnik porównał polisę z pozwoleniem na budowę i się skrzywił. Okazuje się, że w kluczowej dla inwestycji decyzji napisano, że wywoła ona skutki „wyłącznie na terenie remontowanych budynków”. Kossakowski: – W praktyce oznacza to, że ubezpieczyciel może powiedzieć, że nie będzie odpowiadał za to, czego nie ubezpieczał, bo przecież z pozwolenia na budowę wynika, że w naszej kamienicy nic się nie mogło wydarzyć!
Miarka się przebrała wraz z nadejściem majowych burz. Pani Edyta, która przez rok patrzyła na zniszczoną ścianę w stołowym pokoju, najpierw starała się mopem zatamować strumienie wody, a potem przytomnie wyłączyła prąd w zalanej instalacji. Nie ma go do dziś, nikt nie jest w stanie zagwarantować, że przemoczona ściana nie wywoła zwarcia. Teraz idzie ze mną piętro wyżej, na strych, i bez problemu wpycha swój palec między wciąż mokre cegły. Pył, który kiedyś wiązał konstrukcję, spada na deski stropowe. – Jeden wielki gnój, a my w nim musimy mieszkać – komentuje kobieta. – Mimo że sytuacja trwa od roku, nikt nie czuje się za nią odpowiedzialny.
Miasto na swoim profilu facebookowym szczyci się tym, jak pięknie będzie wyglądać nowe Muzeum Sztuki, a my nie mamy żadnych wiążących deklaracji, co w naszej sprawie będzie się dziać – podsumowuje Paweł Kozanecki z trzeciego piętra, a jednocześnie znany łódzki adwokat.
Konferencja
Kamery już są, marszałek województwa dojechał, można zaczynać. Urzędnicy z dumą ogłaszają częściowy finał jednej z największych inwestycji muzealnych w Polsce, której łączna wartość to ponad 25 mln zł. Marszałek „gratuluje muzealnikom”, dyrektor muzeum w imieniu swoim i zwiedzających cieszy się z „nowoczesnego magazynu studyjnego”, a kierownik budowy „ma nadzieję, że inwestor będzie z niego z dumą korzystał”. Czy są pytania? Ręce podnoszą Anna i Sebastian Kossakowscy: – Pamiętacie nasze jesienne porozumienie? Do tej pory na żaden z jego punktów nie dostaliśmy odpowiedzi i od roku mieszkamy w zdemolowanych mieszkaniach! Nie możemy też sami ich odnawiać, bo nie wiemy, czy kolejnego dnia znów nas nie zalejecie! Nie dostaliśmy nawet harmonogramu waszych prac! – Sebastian Kossakowski próbuje wrzucić w jedno zdanie wszystkie lokatorskie pretensje. – Ściana kamienicy się nie zawali, wykonaliśmy dodatkowe prace, by ją usztywnić. Nie wypieramy się odpowiedzialności za szkody, postaramy się jakoś je wynagrodzić – kierownik budowy Bartosz Kulawiecki próbuje tonować atmosferę, a dyrektor Muzeum Sztuki Jarosław Suchan mówi, że jest tą sytuacją zawiedziony, „bo przecież o takich problemach z sąsiadami nic wcześniej nie wiedział”. Sebastian Kossakowski próbuje udowodnić, że większość pism kierował także do jego wiadomości. Podniosła atmosfera dawno się ulotniła, marszałek województwa łódzkiego Witold Stępień zobowiązuje się „śledzić, jaki sprawa będzie miała postęp i znaleźć jej rozwiązanie”.
Finał
Sebastian Kossakowski zadzwonił po kilku dniach, tuż po zorganizowanym naprędce spotkaniu z firmą budowlaną i muzeum: – Pojawiły się wreszcie konkrety i zapewnienie, że wszystkiego nasze szkody zostaną pokryte. Na dowód prawie od razu naprawili dach i kolejny deszcz już nas nie zalał. Wierzymy i czekamy, innego wyjścia brak. Aha, byłbym zapomniał: człowiek z muzeum dodał, że nie chciałby... powtórki akcji z konferencji.