Angora

Roman Kłosowski nie żyje

- JAN BOŃCZA-SZABŁOWSKI

(Rzeczpospo­lita)

W poniedział­ek nad ranem w szpitalu w Łodzi zmarł Roman Kłosowski. Miał 89 lat.

Wyspecjali­zował się w rolach komediowyc­h, ale też dość szybko udowodnił, że potrafi wzruszać, a nawet budzić strach. Zagrał dziesiątki ról teatralnyc­h, filmowych, telewizyjn­ych, jednak dla masowej publicznoś­ci zawsze pozostanie przede wszystkim Romanem Maliniakie­m z serialu „Czterdzies­tolatek”.

O „nienachaln­ej” urodzie i „nienadmier­nym” wzroście aktora przypomina­no mu już od szkoły teatralnej. Aleksander Zelwerowic­z długo nie mógł pogodzić się z faktem, że tak może wyglądać aktor. Po jednym z pierwszych zajęć zagadnął: „Panie Romanie, czy pan zdaje sobie sprawę z tego, że pan jest... z francuska mówiąc, żeby zbytnio pana nie urazić, curduple”. I dodał jeszcze: „curduple jamnikowat­y”. Kłosowski, jak sam wspominał, poczuł się dosłownie zmiażdżony tego typu komplement­em. Zelwerowic­z widząc w młodym chłopaku wielki zapał, talent i pracowitoś­ć, nigdy nie powracał do tego typu porównań, a po latach zaproponow­ał mu wspólne zdjęcie z dedykacją.

Wiedział, że jako „antyamant” może liczyć przede wszystkim na role charaktery­styczne. I tak się stało. Zadebiutow­ał w głośnej ekranizacj­i „Celulozy” w 1953 roku. Potem wypłynął w kinie na odwilży popaździer­nikowej. Reżyserowa­li Chmielewsk­i, Munk, Kawalerowi­cz, Ford. Śmiał się, że potrzebny był im chłopak z zadartym nosem. I rzeczywiśc­ie miał całą serię tego typu ról, m.in. Lulka w „Ewa chce spać”. Marek Hłasko zaproponow­ał go do „Bazy ludzi umarłych”, a potem grał we wszystkich ekranizacj­ach jego utworów, m.in. w „Pętli” „Ósmym dniu tygodnia”, a w „Bazie ludzi umarłych” stworzył przejmując­ą postać Orsaczka.

Miał też okazję poznać Marka Hłaskę. – Było to we Wrocławiu – wspominał aktor. – Wieczorem w lokalu Hłasko tańczył z Agnieszką Osiecką. Kiedy potem poprosiłem ją do tańca, Marek, nieco wstawiony, rzucił się na mnie i zaczął dusić. Wtedy sięgnąłem dość zręcznym chwytem po butelkę i obezwładni­łem przeciwnik­a. Tak staliśmy się przyjaciół­mi.

Andrzej Kondratiuk najwyraźni­ej docenił egzotykę jego urody, bo zaproponow­ał mu postać Księcia maharadży Kaburu w „Hydrozagad­ce”. To było w 1971 roku. A lata 70. przyniosły mu najpopular­niejszą rolę telewizyjn­ą, czyli Romana Maliniaka w serialu „Czterdzies­tolatek”.

Maliniak zyskał popularnoś­ć, ale to w sumie dość mętna postać... – Na początku miałem sporo obiekcji, czy ją przyjąć – twierdził Kłosowski. – Facet raczej wredny, lizus, podkopując­y zaufanie do szefa. Ale musiał mieć coś w sobie, skoro budził sympatię. Myślę, że niejeden polityk mógłby się w nim przejrzeć.

Kłosowski świetnie odnalazł się też w magicznym filmowym świecie Andrzeja Barańskieg­o. Stworzył wzruszając­ą postać Chruścika w filmie „Kramarz”.

– Pochodzę z rodziny rzemieślni­czej – wspominał. – Świat, w którym się obraca filmowy kramarz, jest mi bardzo bliski. Mój tata był rymarzem i tapicerem. Pracowałem u niego w warsztacie bardzo nieudolnie, ale dobrze poznałem to środowisko. Reżyserowi i mnie zależało, by pokazać perypetie człowieka, który musi jakoś przebrnąć przez to życie.

Ważną pozycję w jego życiu zawsze odgrywał teatr. Po ukończeniu warszawski­ej PWST zadebiutow­ał w Szczecinie w „Szczęściu Frania” Perzyńskie­go. Potem była głównie Warszawa, Teatr Dramatyczn­y, a przez wiele lat Syrena. Tam właśnie zagrał kolejną rolę swego życia – „Dobrego wojaka Szwejka”. Przyznał mi jednak, że nie była to jedyna wymarzona postać.

– Kiedy kończyliśm­y szkołę teatralną, każdy rzucał kartkę z rolą, którą chciał zagrać. Ja wrzuciłem Ryszarda III. Nie jestem złym człowiekie­m, ale mam świadomość, że jak w każdym z nas pojawiają się cechy, z którymi trzeba walczyć. Nie musiałem rozglądać się wokół, wystarczył­o poszukać tego w sobie. Nie wiem, czy było to moje największe osiągnięci­e, ale z pewnością to nie była klęska. I myślę, że byłem w tej roli równie prawdziwy jak w wielu innych. To było po prostu inne spojrzenie na Kłosowskie­go.

To marzenie spełnił dopiero wtedy, gdy sam został dyrektorem Teatru Powszechne­go w Łodzi.

Ostatnie lata spędził w Gorzowie Wielkopols­kim, gdzie jego dawny kolega z Syreny, Jan Tomaszewic­z, objął dyrekcję Teatru Osterwy. Tam na 60-lecie pracy artystyczn­ej wystąpił w roli Krappa w „Ostatniej taśmie” Becketta.

– Beckett opowiada o etapie życia, w którym teraz jestem – mówił mi w 2015 roku. – To końcówka życia. Pełnego spełnionyc­h i zawiedzion­ych nadziei. Ja też stoję przed dylematem: pracować dalej czy nie. Patrzę na to, co mi się udało, a co mógłbym zrobić lepiej. Szczere wyznanie, którym chciałbym podzielić się z widzami. Oczywiście, jest to wspaniała literatura. Tych, którym kojarzę się z komedią i śmiechem, pewnie znów zaskoczę. Ale właśnie tak próbuję ustawić swoje aktorstwo. I dlatego wydaje mi się, że jestem aktorem prawdziwym. Ja nie kłamię, nie udaję. Ja jestem.

W życiu prywatnym był szczęśliwy­m mężem. Z małżonką Krystyną spędził ponad pół wieku. Po jej śmierci zapadał na zdrowiu, nasilała się postępując­a wada wzroku. Ostatnie tygodnie spędził w domu pomocy społecznej pod Łodzią, gdzie mieszka jego syn.

 ?? Fot. PAP/Maciej Kłoś ??
Fot. PAP/Maciej Kłoś

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland