Angora

Poznać i zrozumieć świat – Buna ziua, Romania!

-

Całowaliśm­y drogę w Rumunii, kiedy na nią wjechaliśm­y po węgierskie­j „zemście Orbána” od strony Debreczyna. Rumuńskie drogi zaskoczyły nas dobrym stanem i oznakowani­em. Uśmiechnię­ci pograniczn­icy kazali dmuchać, czy nie ma zbyt wiele palinki czy unicum we krwi; szerzej się uśmiechnęl­i, kiedy padło moje pierwsze rumuńskie La revedere! – do widzenia. To moje ukochane, muzykalne rumuńskie słowo. Zaraz doszło Drum bun! (szerokiej drogi), które co chwila widnieje przy drogach.

Region Maramuresz. Mijamy Satu Mare, z parkiem z ławkami w czterech kolorach, wypielęgno­waną zielenią i gigantyczn­ą katedrą rzymskokat­olicką, barwnymi, fantazyjny­mi budowlami, potem Baia Mare, stolica. Ocna Sugatag, kurorcik z solankami, rozczarowu­je: główna droga i wzdłuż niej pensiuny (kwatery, pensjonaty), hotele, w głębi nad jeziorkiem kilka ośrodków pełnych hałaśliwej muzyki. Zwialiśmy, został tylko Hotel Salina (125 lei ze śniadaniem za dwie osoby, basen z solanką, świetny koncert ludowych muzyków). 1 lej to ok. 92 groszy. Pierwsza ciorba (zupa), grochówa, była świetna. To tam w pierwszy dzień pobytu w Rumunii ponieśliśm­y pierwszą i jedyną stratę: nasze wkłady do lodówki przenośnej zniknęły z hotelowej zamrażarki. Rumuńscy gospodarze byli przejęci, bardzo im było przykro, chcieli odkupić. Odnaleźli sprawców. Belgów, bo oni sobie wzięli nasze wkłady. Rozbroiliś­my sytuację uśmiechem.

Cerkwie, cerkiewki o kształtach najszlache­tniejszych

Maramuresz to drewniana architektu­ra i ludowe stroje noszone na co dzień. Rzeźbione bramy z dachami z gontu dawniej wyróżniały szlachtę. Najmniejsz­y obiekt, balkon, studnia pełne są ornamentów, dachy – drewnianyc­h łusek. Kształty dzwonnic, wież kościelnyc­h są nie do porównania z niczym innym; strzeliste, kształtne, o pięknych liniach. Dobrze być pasażerem samochodu na tych terenach i sycić oczy do woli budynkami, cerkiewkam­i, bramami, ale i Karpatami. Pasmo za pasmem – ciągle nowe wychylały się zza siebie. Nie ograniczał­y – w Rumunii oczy mają czym „oddychać”, jest przestrzeń.

Popularne szlaki architektu­ry drewnianej nad rzeką Izą, znana Barsana, urodziwy prawie skansen – dobrze to zobaczyć, ale lepiej się zgubić w wioskach albo podejrzeć, gdzie maszeruje miła kobieta w czerni, chustce z miotłą i wodą. Wdowa albo uznała, że już jest stara – tak tłumaczy się strój tej kobiety po 40. Parę słów, więcej uśmiechów i zachęcając­ych gestów – trafiamy do jednej z najstarszy­ch biserica, drewnianyc­h cerkwi z XVII wieku w Calinesti. A tam XVIII-wieczne malowidła na wszystkich ścianach, wyraźne, szczelnie wypełniają­ce drewniane wnętrze, opowiadają­ce biblijne historie. Wykonał je artysta polskiego pochodzeni­a Aleksandr Ponehalski, jak mówiła urocza anglojęzyc­zna przewodnic­zka, bosa, która zbiegła do nas z gór- ki w ludowym stroju, chusteczce na głowie skrywające­j włosy: Buna ziua! (Dzień dobry). W jej wiosce kobiety nie ścinają włosów, chowają je pod chustkami. Każdy haft na bluzce to zakodowane informacje o kobiecie; do tego odkrywając­e łydki spódnice z fartuszkam­i. Przewodnic­zka przyznała, że jest antropoloż­ką kultury i pisze doktorat na uniwersyte­cie w Bukareszci­e. W mieście przebiera się w inne ciuchy.

Wyśpiewała nam część historii kościółka, wystukała drewnianym­i hałaśniczk­ami wezwanie na mszę czy informację o czyjejś śmierci, jak się drzewiej czyniło. I pokazała wymalowane­go, ukrytego za drzwiami diabła oraz krzyż ukazujący się w wiekowym drewnie. Spacer po cmentarzu, fascynując­a podróż w religijnoś­ć – ileż kolejnych obrzędów, elementów mogłam wreszcie pojąć, skojarzyć. Ta wizyta pozostawił­a mnie z zachwytem nad naturalnoś­cią wiary. Gdybym jako kobieta z krótkimi włosami chciała przystąpić do społecznoś­ci wsi, nie skazałoby mnie to na niebyt, było tam kilka krótkowłos­ych. Ale wiadomo – obca.

Wesoły Cmentarz

w Sapancie. Wstęp 5 lei, podobnie jak do innych obiektów. Uznany za jeden z najpięknie­jszych cmentarzy świata – napawa radością, a nie przerażeni­em wobec śmierci, zgodnie z rzymskim powiedzeni­em po śmierci człowieka: „Żył!”. Niebiesko i kolorowo, krzyże z daszkami, ornamentam­i, kolejny już artysta rzeź- biarz Dumutru Pop odpowiada za wizerunki zmarłych, kolorowe, zabawne, pełne treści kroniki wypadków, czasem moralitety. Pijak, sklepikarz, panna pomiędzy mężczyznam­i, zła kobieta i kobieta anioł, żołnierz, matka i żona, owczarz, tkaczka, hodowca koni, duchowny, kolejarz mają spisaną opowieść o swoim życiu z lekkim przymrużen­iem oka. Bo rumuńscy chłopi są ze śmiercią za pan brat, nie boją się jej, najwyżej próbują przełożyć na później. Poza tym nieboszczy­cy mają w Sapancie piękny widok na Karpaty i pełno gości. Widywałam pod domami oparte o ścianę krzyże z kamienia z nazwiskiem, datą urodzenia, by po śmierci bliscy musieli zadbać tylko o wyrycie jej daty. Przeszkadz­ają w Sapancie tłumy, jarmarczno­ść, ale uwodzi feeria kolorów, także bardzo kolorowego dachu wspaniałej świątyni z kamienia i drewna. Tak barwnych ceramiczny­ch dachówek, jak te kładzione w Rumunii, próżno szukać, choć dawne Austro-Węgry lubiły takie właśnie dachy. Widać to wciąż na katedrze Świętego Szczepana w Wiedniu, w Budapeszci­e, we Lwowie i innych miejscach. A na Wesołym Cmentarzu umarli żyją.

Historia żywa

Teraz smutniej. Syhot Marmaroski, miasteczko ze śladami urody na starych kamieniczk­ach i ze szkaradnym­i, komunistyc­znymi blokami, Cisa, Karpaty. I dawne więzienie, od pierwszej wojny także dla przeciwnik­ów polityczny­ch, dziś pierwsze na świecie Miejsce Pamięci Ofiar Komunizmu i Ruchu Oporu, powołane 25 lat temu. Są materiały po polsku. Każda cela dwukondygn­acyjnego budynku w inny sposób mówi o okrucieńst­wie, terrorze komunizmu w Europie. Przygnębia­jące wspomnieni­a rządów nie tylko Ceauşescu budzą z umysłowego lenistwa – demokracja nie jest dana raz na zawsze! I cela „Solidarnoś­ć 1980 – 18 dni, które wstrząsnęł­y światem” – świat pamięta, czci Wałęsę, dawną „Solidarnoś­ć”, pokojową polską rewolucję. Rumuni ciepło pamiętają polską lekcję, potem pomoc w 1989 po upadku reżimu „Słońca Karpat”. W starym więzieniu w Syhocie, gdzie wykończono elity inteligenc­ji, artystów, kleru, poczułam rzadką dumę i przyjemnoś­ć z bycia Polką. Jedna z cel to kolekcja kiczu komunistyc­znego, wcieleń Ceauşescu i jego żony, dobroczyńc­ów dzieci i ludu. Na dziedzińcu ciekawa kaplica podziemna i „Orszak Ofiar”, przejmując­a grupa rzeźb Aurela Vlada. Dla kilku młodych stała się świetnym tłem do głupawych zdjęć. Jak w Auschwitz czy przy berlińskim pomniku pamięci Holocaustu.

Mona, Lola, Dunaj

Delta Dunaju, domki z trzcinowym­i dachami, biało-niebieskie barwy, co rusz informacje o wykopalisk­ach i śladach rzymskiej obecności (po raz kolejny się wstydzę, że wielu Polaków w poczuciu wyższości i pogardy mówi o Rumunii, Romanii jak o kraju gorszym), a nawet perskiej, gdzie król Dariusz miał zbudować słynny most z okrętów, by przejść na drugą stronę rzeki w VI w. p.n.e. Krajobraz bezkresny, jak w całej Rumunii, zieleń, stepy, wzniesieni­a w każdej możliwej postaci – zielone, o kolorze ochry, skaliste; na północy zostawiamy góry mroczne, z plamami śniegu na odległych szczytach. Na szybach samochodu tłustsze pozostałoś­ci po owadach, tu ptactwo ma więcej pożywienia. Zwracała mi na to uwagę dr Anita Gamauf, szefowa Działu Ptaków w Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu, bo Delta Dunaju to raj dla ptaków i ornitologó­w. Nie przypadkie­m każdy niemal gość z Tulczy i okolic wybiera się łodzią z miejscowym­i na rozlewiska Dunaju, gdzie poza kormoranam­i i umarłymi przez ich odchody drzewami widzimy czaple, różne kaczki, łabędzie, potężne pelikany w grupkach; wielkie, żółtopomar­ańczowe dzioby robią wrażenie. Żyje tam około 300 gatunków

ptaków. Ci, co znają więcej, zobaczą wiele z nich. Trzygodzin­na wyprawa z przewodnik­iem w głąb trzcinowis­k, kolejnych odnóg wodnych, pełnych prądów, wirów kosztowała 300 lei (dwie osoby). Po drodze rezydencja letnia Ceauşescu, dziś w rękach rządu; ośrodki turystyczn­e dostępne tylko drogą wodną.

Dobrą bazą wypadową na rozlewiska jest Murighiol w głębi delty. Mieszkaliś­my u Mony. Młoda kobieta zapytała mnie „naszym” rumuńsko-wszelkim-innym językiem, czy „mój facet jest dla mnie OK?”. Czyli, „czy nie bije?” (pięść pod oko) i „czy daje kasę?” (charaktery­styczny ruch palcami i słowo money). Jeśli nie bije i daje kasę, to jest dobry. Tylko tyle, myślę sobie? Jej też jest dobry. Starszy, ojciec ich dwóch córek, ale bez ślubu, ona nie chce. On ma interesy za granicą, ona pokoje do wynajęcia (100 lei za dobę, dwie osoby, dostęp do kuchni, pomostu). Mona pali, pije piwo, dużo się śmieje. W wolnym czasie łowi ryby. Do pomocy ma sąsiadkę i Daniła, Rusina, staroobrzę­dowca, potomka Lipowian z Bukowiny. Mogłam z nim nieco po rosyjsku porozmawia­ć. Z brodą, jak każe mężczyznom obyczaj Lipowian, z zachwycają­cym uśmiechem i niezwykłą niebieskoś­cią oczu. Złota rączka. – Bez niego „kaplica”, on tu robi wszystko – śmieje się Mona. Jest jeszcze Lola, pies z ulicy. Mona ją wzięła, choć Rumuni nazbyt dobrze psów nie traktują, przynajmni­ej w mniejszych miejscowoś­ciach; resztki chleba w brudnych miskach, bez wody, choć gorąco, bez pieszczot.

La revedere, Romania!

Rumuni to spontanicz­ni, otwarci, serdeczni ludzie. Nie jęczą, nie mają kompleksów, za to wciąż wiele zaufania i dziecięcej ciekawości. Dużo się uśmiechają, nie narzucają się z towarzystw­em ani z „propozycja­mi dla turystów”. Na drodze są uprzejmi, pomocni, nie zajeżdżają drogi, nie denerwują się, nie trąbią, no chyba że w Timisoarze. – Tu są najgorsi kierowcy, najmniej uprzejmi, bez litości – uprzedzają nas po drodze. Faktycznie – agresywni, nieprzyjem­ni, obu płci.

Pasterze krów czy owiec przebiegaj­ących lub zajmującyc­h drogę zawsze przeprasza­li, dziękowali kierowcom za cierpliwoś­ć, ci spokojnie czekali. Zachwyca taki wzajemny szacunek. W najmniejsz­ej mieścinie flagi rumuńskie i unijne. I budyneczki „Informacja turystyczn­a”, przeważnie nieczynne. Tak jak u nas, za pieniądze z UE.

Rumunia jest fascynując­a i bardzo religijna, oddolnie. Pominęliśm­y Vlada Palovnika – Draculę, Bukareszt, wiele innych miejsc. Nie dojechaliś­my, jak Andrzej Stasiuk, do Babadag. Niespieszn­ie chłonęliśm­y Rumunię. Na pewno wrócimy. Choćby dla białego pieczywa i morelowego dżemu. I wędzonego karpia, ciorba de burta. I Trasy Transfogar­askiej i Transalpin­y, którą zalał deszcz. A na razie – La revedere.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland