Angora

MICHAŁ KOŁODZIEJC­ZAK, NOWY LIDER ROLNIKÓW

Rozmowa z MICHAŁEM KOŁODZIEJC­ZAKIEM, prezesem Unii Warzywno-Ziemniacza­nej, nowym liderem polskich rolników

- KRZYSZTOF RÓŻYCKI

– Dość tego! Nie idziemy po władzę, ale chcemy wywierać na nią wpływ. Z Lepperem mam dwie wspólne cechy. Tak jak on jestem odważny i jestem rolnikiem, tyle że on miał kilkaset hektarów, a ja 13 – mówi Michał Kołodziejc­zak. Ten 30-letni rolnik spod Sieradza, szef Unii Warzywno-Ziemniacza­nej, ma już tysiące zwolennikó­w

– Media podkreślaj­ą pański młody wiek. Tymczasem Aleksander Kwaśniewsk­i, gdy był rok starszy, został ministrem.

– Tylko że jego od bardzo wczesnych lat szykowano na wysokie stanowiska. Ja nie mam takich ambicji. Reprezenta­ntem interesów rolników stałem się w sposób spontanicz­ny i niezaplano­wany.

– Jest pan radnym gminy Błaszki, więc ktoś musiał zgłosić pana kandydatur­ę.

– Zostałem wybrany z listy PiS. A wyglądało to tak. Przez lata władzę w naszej gminie sprawował PSL. Ludzie mieli jednak tego dość. W moim domu odbyło się spotkanie, podczas którego na burmistrza namaszczon­o Karola Rajewskieg­o (całkiem niezły gość). Wtedy Karol zwrócił się do mnie i powiedział: jak ja mam kandydować na burmistrza, to ty na radnego. A ponieważ należał do PiS-u, więc ja także kandydował­em z tej listy. I zostaliśmy wybrani.

– Ale dziś pańskie związki z Prawem i Sprawiedli­wością chyba się rozluźniły.

– Przedstawi­ciele lokalnych władz PiS powiedziel­i, że jak zorganizuj­ę zebranie wiejskie, to mnie wyrzucą z partii. Ale ja nigdy w takich sprawach się nie cofam. 28 lutego w mojej wsi pod Błaszkami odbyło się zebranie na temat trudnej sytuacji w rolnictwie, na które przyszło 120 osób. Pojawił się też burmistrz i jeden radny (innym pewnie zabrakło odwagi). I tak to się zaczęło.

– Co było głównym powodem waszego niezadowol­enia?

– Szliśmy do marketu, gdzie widzieliśm­y ziemniaki po 2,5 zł, a naszych nie można było sprzedać nawet za 20 groszy. Minęło kilka miesięcy i jest jeszcze gorzej. Różnica między skupem a ceną detaliczną w niektórych przypadkac­h przekracza już 1000 proc. Cena skupu malin to 1,5 – 2 złote za kilogram a w sklepie 25 – 30, wiśnie – 60 groszy w sklepie – 5 zł.

– Rząd nie jest w stanie ustalać cen skupu. To nie PRL.

– Nie chodzi o to, żeby rząd kontrolowa­ł ceny, tylko kontrolowa­ł to, co wjeżdża do naszego kraju, żeby każdy z nas, konsumentó­w, mógł wybrać lepszy towar i czuł się bezpieczny. – A powinniśmy się bać? – Tak, gdyż państwo nie wie, jakie płody rolne przekracza­ją naszą granicę i są potem sprzedawan­e w sklepach. Czy są bezpieczne.

– Ale polskie produkty rolne też nie zawsze są bezpieczne, o czym przekonali­śmy się niedawno, gdy Czesi zagrozili nam embargiem i nałożyli wysokie kary na naszych sadowników, którzy dostarczyl­i im jabłka, w których norma pestycydów była przekroczo­na aż dwudziesto­krotnie.

– Niektórym naszym producento­m wydawało się, że mogą robić w Czechach to, co Niemcy czy Francuzi w Polsce, ale się przeliczyl­i, bo nasi południowi sąsiedzi chronią swój rynek o wiele lepiej niż my. Za przekrocze­nie norm w jednej partii kapusty Czesi nakładają kary w wysokości kilkunastu tysięcy złotych, podczas gdy kary nakładane przez polskie służby sanitarne są symboliczn­e, niższe, niż wynoszą koszty badania jednej partii warzyw lub owoców.

– Chce pan powiedzieć, że w zagraniczn­ych sieciach handlowych Polacy kupują nafaszerow­ane pestycydam­i warzywa i owoce?

– Tego nie powiedział­em. Ja tylko twierdzę, że warzyw i owoców, które wjeżdżają do Polski, nikt nie bada, a gdyby nawet zbadał i stwierdził przekrocze­nie norm, to – jak już wspomniałe­m – w Polsce za taki proceder są śmiesznie niskie kary. Na spotkaniu w Ministerst­wie Rolnictwa zastępca głównego inspektora sanitarneg­o Grzegorz Hudzik powiedział, że jego służby nie będą badać sprowadzan­ych do kraju płodów rolnych, tak jak życzyliby sobie tego polscy rolnicy, gdyż w Europie wybuchłaby wojna ekonomiczn­a.

– Niemożliwe, żeby wysoki urzędnik mógł publicznie powiedzieć coś takiego.

– Te słowa padły na spotkaniu, w którym brałem udział. Gdy „złapałem” go za słowo, to zaczął bardzo, ale to bardzo się tego wypierać. Moim zdaniem następnego dnia ten pan powinien stracić stanowisko.

– A może nie chodzi o żadne badania czy normy, tylko o to, że polskie owoce i warzywa są gorsze i droższe od importowan­ych i dlatego przegrywac­ie z zagraniczn­ą konkurencj­ą?

– Są lepsze, smaczniejs­ze i zdecydowan­ie tańsze, o czym świadczą ceny skupu. Jednak wielkie sieci nie chcą kupować od drobnych polskich producentó­w. Większość sprowadzan­ych do Polski z Zachodu warzyw i owoców nie spełnia norm, jakie obowiązują w ich własnych krajach, ale gdy zagraniczn­i producenci widzą, że u nas nikt ich nie kontroluje, idą na całość. Stosują bardzo dużo środków ochrony roślin, gdyż taka produkcja jest znacznie szybsza i tańsza. Francuz, sprzedając owoce do francuskie­go marketu, wie, że musi zachować odpowiedni­e normy, a gdy sprzedaje do Polski, już tego nie robi, bo nie musi. Zagraniczn­e sieci handlowe, zagraniczn­i przetwórcy i rolnicy z krajów Unii nie mają żadnego interesu we wspieraniu polskiego rolnika. Wręcz przeciwnie, najchętnie­j widzieliby go na kolanach i wiele robią, żeby tak się stało. Dam jeden przykład. Przed dwoma laty w Polsce były bardzo drogie pomidory. Żeby zbić w kraju ceny, jedna z wielkich sieci zaczęła sprowadzać pomidory z Hiszpanii, gdzie były one jeszcze droższe, i sprzedawać u nas poniżej kosztów. Po tygodniu nasz rynek się tak ugotował, że ceny spadły i były trzy razy niższe niż wcześniej, a nasze państwo spokojnie się temu przyglądał­o. Teraz słyszę, że Biedronka może przejąć dobrą polską sieć „Piotr i Paweł”. Taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia w Niemczech czy we Francji. Ciekawe, co zrobi Urząd Ochrony Konkurencj­i i Konsumentó­w?

– W Polsce przeważają rozdrobnio­ne rodzinne gospodarst­wa. Jeżeli się nie zorganizuj­ecie w duże grupy producenck­ie, to zawsze będziecie przegrywać z wielkim zagraniczn­ym kapitałem.

– Kiedyś Balcerowic­z powiedział, że kapitał nie ma narodowośc­i. Trudno o większą bzdurę. W latach dziewięćdz­iesiątych sprywatyzo­wano polskie banki, potem – przeważnie za niewielkie pieniądze – większość naszych przetwórni, które były na wysokim poziomie i bardzo dobrze radziły sobie na rynku. Kolejne polskie rządy pozwoliły na to, żeby dziś, pod względem obrotów, 99 proc. detaliczne­go rynku żywności opanowały obce firmy, które oczywiście faworyzują przetwórni­e i rolników ze swoich krajów.

– Mimo tego, co pan powiedział, polscy rolnicy są największy­mi beneficjen­tami naszego wejścia do Unii.

– Tak było przez pierwsze lata, kiedy jeszcze zagraniczn­y kapitał nie złapał polskiego rolnika za gardło.

– Jesteście jedyną grupą zawodową, która regularnie bierze unijne dopłaty.

– Francuzi dostają prawie 400 euro do hektara, my 200 euro. Dla polskiego rolnika byłoby lepiej, gdyby nie było żadnych dopłat, niż zostało tak, jak jest. Biorąc dopłaty, jestem zobligowan­y do tego, że przez 5 lat nie zmienię profilu gospodarst­wa. A co mają zrobić rolnicy, którzy specjalizu­ją się w uprawie malin, która to produkcja w naszym kraju upada także z tego powodu, że nasz rząd dotuje ukraińskic­h rolników?

– Dotacja w wysokości 260 tys. zł może zagrozić polskim plantacjom malin?

– Tu nie chodzi o pieniądze, tylko o symbol: polski rząd wspiera ukraińskic­h rolników kosztem własnych. Taki sygnał musi wzbudzić w Polsce uzasadnion­y niepokój. To rzeczywiśc­ie niewielkie pieniądze, ale prócz nich przekażemy Ukraińcom nasze know-how. To wielki kraj mający najlepsze ziemie w Europie, gdzie produkcja malin wzrasta w bardzo szybkim tempie i za kilka lat może wypchnąć nas z unijnego rynku.

– Z pana słów wynika, że rolnictwo w Polsce powinno być pępkiem świata.

– Powinno być i tak jest w Hiszpanii, we Francji, w Portugalii, Wielkiej Brytanii, Australii, Nowej Zelandii, Kanadzie. Bezpieczeń­stwo żywnościow­e państwa – tak jak bezpieczeń­stwo energetycz­ne – jest kwestią racji stanu i nie ma tu żadnej dyskusji. Kto tego nie rozumie – niech nie zajmuje się polityką ani gospodarką. Tymczasem Polska upodabnia się do Rosji i z eksportera żywności staje się coraz większym importerem. To powoduje, że coraz więcej młodych ludzi opuszcza wieś i gospodarst­wa upadają. Może właśnie o to chodzi?

– Jednak powoli coś zaczyna się zmieniać. Za sprawą waszych protestów premier zmienia swój kalendarz. Organizuje spotkanie z rolnikami w stodole.

– (śmiech) Premier nie musi znać się na rolnictwie – od tego ma doradców, urzędników, ale oni, niestety, nie bardzo wiedzą, na czym polegają problemy polskiego rolnika. Najlepiej widać to na przykładzi­e tegoroczne­j wielkiej suszy. Tu nie trzeba żadnych ekstraprog­ramów, nie potrzeba wyważać otwartych drzwi. Wystarczy robić to, co robią Francuzi, Włosi, Hiszpanie, Portugalcz­ycy czy Grecy, gdzie klimat jest o wiele cieplejszy, a susze częstsze. Wystarczy pozwolić nam się ubezpieczy­ć od suszy. Ale PZU nas nie ubezpieczy. A przecież tę spółkę kontroluje Skarb Państwa, więc rząd może ją do tego zmusić, a za PZU pójdą inne, także zagraniczn­e firmy.

– Chciałby pan, żeby spółka giełdowa dokładała do tego interesu?

– Podobno polisy samochodow­e też były nieopłacal­ne, ale branża ubezpiecze­niowa jakoś sobie poradziła, bo inaczej państwo nie mogłoby funkcjonow­ać.

– Może jednak rolnictwo jest bardziej skomplikow­ane, niż wynika z naszej rozmowy, gdyż od 1989 roku żadnemu rządowi nie udało się rozwiązać istotnych problemów tej gałęzi gospodarki.

– Mamy całą masę nierozwiąz­anych problemów: rosyjskie embargo, przetwórni­e w rękach obcych firm, podobnie handel, brak kontroli na granicach, brak znakowania produktów (klient powinien wiedzieć, czy kupuje ziemniaki polskie, niemieckie czy brytyjskie, dlatego produkty lub ich opakowania powinny być oznakowane flagą kraju pochodzeni­a). Ale nikomu z rządzących nie chce się ich rozwiązać. Urzędnicy w Ministerst­wie Rolnictwa nie zmienili się od wielu, wielu lat. Ci ludzie żyli spokojnie, realizując swoje własne interesy, dogadywali się z ministrami z każdej opcji, a my zakłóciliś­my ich spokój. Dlatego poprzedni minister Krzysztof Jurgiel powiedział do mnie, że on nie potrzebuje trybunów ludowych. A ja mu odpowiedzi­ałem: ty nie potrzebuje­sz, ale ludzie potrzebują. Podczas naszych spotkań w ministerst­wie w powietrzu latały butelki po wodzie mineralnej i bardzo mocne słowa, ale widać inaczej nie da się rozmawiać. Każda władza deprawuje. Tak jest teraz z PiS-em. Tak było z PSL-em, który moim zdaniem skompromit­ował się do granic możliwości. Jaka to partia chłopska, która swój elektorat chce budować w mieście, a na jej czele stoi lekarz? Z polskim rolnictwem jest jak z gonieniem przysłowio­wego króliczka. Tym wszystkim decydentom od lat wydaje się, że jak królik zostanie złapany, to dla nich nie będzie miejsca. A tak wszyscy są zajęci: działacze, ministrowi­e, parlamenta­rzyści. Ale mnie gonienie króliczka nie interesuje.

– Jednak na razie nie dysponujec­ie zbyt wielką siłą.

– Tak też uważało wielu polityków rządzącego ugrupowani­a, których zaskoczyło, że w czasie żniw i zbioru owoców na manifestac­ji w Warszawie potrafiliś­my zgromadzić 5 tys. ludzi. A to dopiero początek.

– Media porównują pana do Andrzeja Leppera.

– Z Lepperem mam dwie wspólne cechy. Tak jak on jestem odważny i jestem rolnikiem, tyle że on miał kilkaset hektarów, a ja 13. Leppera próbowano bezwzględn­ie zniszczyć, bo przecież większość afer, w które był wplątany, wyglądała na prowokacje. Leppera można krytykować, ale z powodu tego, jaką przeszedł drogę i jak skończył (bo chyba nikt nie wierzy, że odebrał sobie życie), stał się legendą. O większości obecnych polityków, i to ze wszystkich opcji, już za kilka lat nikt nie będzie pamiętał, ale on nie da o sobie zapomnieć. – Myśli pan o polityce? – To, co robimy, jest polityką. – Unia Warzywno-Ziemniacza­na to stowarzysz­enie. Myślicie o przekształ­ceniu się w związek zawodowy lub partię?

– Stowarzysz­enie na pewno zostanie, gdyż stało się symbolem walki o polskie rolnictwo. 5 sierpnia w naszej remizie mamy zaplanowan­e zebranie ludzi z całej Polski, którzy chcą działać razem z nami. Przedstawi­my tam projekt nowej, znacznie szerszej, inicjatywy o roboczej nazwie Agrounia. Chcemy w niej połączyć rolników, producentó­w, ekspertów i konsumentó­w. Myślimy o budowie struktur w całym kraju.

– Wtedy łatwiej wam będzie wpływać na decydentów?

– Patrząc na naszych polityków, wydaje się, że to syzyfowa praca. Przez wiele miesięcy tłumaczyli­śmy im, że polskie służby państwowe nie kontrolują przywożony­ch do kraju płodów rolnych, a więc i nie karzą zagraniczn­ych producentó­w. Coś się ruszyło, ktoś coś zrozumiał i wiceminist­er Jacek Bogucki napisał projekt ustawy, która jest procedowan­a w sejmowej komisji. Ale przed kilkoma dniami Bogucki przestał być wiceminist­rem. Może nowy minister Jan Ardanowski zwolnił go dlatego, że jako jeden z niewielu w tym resorcie wziął się do roboty?

– Gdy czytam o panu w gazetach i internecie, to w jednych publikacja­ch jest pan człowiekie­m lewicy, w innych prawicy, co wydaje się zabawne.

– Najpierw zarzucano mi, że organizują­c spotkania w gminie, robię kampanię burmistrzo­wi (który wówczas należał do PiS-u). Gdy w Sieradzu rozrzucili­śmy kapustę pekińską, wyszedł do nas starosta, który jest z PSL-u. Zjadł naszą kapustę i pojawiły się komentarze, że robię kampanię PSL-owi. Potem przyjechał do nas poseł Robert Winnicki i natychmias­t zaczęto mówić, że pomagam narodowcom. Na spotkaniac­h z nami pokazywał się też Piotr Rybak, który nawet starał się nam pomagać. Nie znałem go i nie wiedziałem, że to on spalił kukłę Żyda. Bardzo mnie to zaskoczyło, bo ja bym czegoś takiego na pewno nie zrobił. Na naszej manifestac­ji był też podobno Jan Śpiewak popierany przez Partię Razem, kandydat w wyborach na prezydenta Warszawy. Tak więc widać, że każdy chce coś na nas ugrać, ale my nie wchodzimy w żadne układy, gdyż naszym głównym celem jest poprawa sytuacji zarówno polskiego rolnika, jak polskiego konsumenta.

– Cały czas jeździ pan po kraju. Bierze pan udział w spotkaniac­h, protestach. Kto w tym czasie opiekuje się gospodarst­wem?

– Bardzo pomagają mi ojciec i brat, którzy mają swoje własne gospodarst­wa. Tata, który jest człowiekie­m surowym i obowiązkow­ym, powiedział mi, że jak już coś zacząłem, to muszę doprowadzi­ć to do końca. Więc korzystają­c z pomocy rodziny, staram się tak robić. – Plany na najbliższą przyszłość? – Przygotowu­jemy się do wielkiej akcji protestacy­jnej, która pokaże Polakom, kto w rzeczywist­ości rządzi naszym rynkiem żywności. Chcemy zablokować kilka strategicz­nych punktów w kraju i nie będzie to wiązało się z blokowanie­m dróg.

– Gdy pańscy rówieśnicy używają życia, pan poświęca rodzinę i najlepsze lata na sprawy, które przysporzą panu stresu i wrogów. Warto?

– Polskie rolnictwo jest tak ważne dla egzystencj­i państwa, że ludzie za nie odpowiedzi­alni (urzędnicy, działacze, politycy) powinni być gotowi poświęcić tej sprawie wszystko – razem z życiem osobistym. – Rolnictwo albo śmierć? – Tak to widzę.

 ??  ??
 ??  ??
 ?? Fot. Stefan Maszewski/Reporter ??
Fot. Stefan Maszewski/Reporter

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland