Angora

Śmierć głośna, śmierć cicha

- Ciąg dalszy nastąpi Rys. Mirosław Stankiewic­z

Streszczen­ie odcinka 78. Jakub Badek odwiedził galerię sztuki Srula Wattenberg­a i udało mu się namówić go na zakup ogłoszenia w „Głosie Porannym”. Zadowolony z łatwego zarobku wyszedł na ulicę i nagle zauważył, że ze „ Złotego Ula” wyszła kobieta w towarzystw­ie dwóch meżczyzn. Rozpoznał ich natychmias­t. To komisarz Michał Burski i pisarz Wiktor Stern. Badka zaintereso­wała jednak ich towarzyszk­a. Nie wiadomo, w jaki sposób zrozumiał, że właśnie widzi osobę, która co tydzień na łamach „Kuriera” podszywa się pod jego znajomą.

–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– Teraz wystarczył­o tylko nie spuścić kobiety z oczu, aby dowiedzieć się, gdzie mieszka. Na wszelki wypadek cofnął się do najbliższe­j bramy, gdzie mógł dyskretnie przeczekać pożegnanie ludzi, którzy zdawali się być w najlepszej komitywie.

– Proszę, nie pomagajcie mi... – kobieta nie miała zamiaru oddać nikomu paczki, którą przyciskał­a do piersi.

– Przy YMCA stoi samochód, powiem kierowcy, aby ci zawiózł obraz do domu lub do fabryki, jeśli wolisz... – policjant wskazał czarnego chevroleta stojącego po drugiej stronie ulicy.

Słowo „ fabryka” sprawiło, że Badek jeszcze bardziej nadstawił ucha. Byłaby kimś ważnym w którejś z tysiąca łódzkich fabryk? Może buchalterk­a?

– Dziękuję, ale nie chcę, sama zaniosę go do domu...

– W takim razie pozwól, że zawołam dorożkę...

– Zrobimy inaczej, po prostu odprowadzę cię, a ty mi dasz trochę ponieść obraz – mężczyzna w jasnym garniturze uśmiechnął się pod nosem.

Trzeba przyznać, że uśmiech robił wrażenie. Badek lubił się uczyć nawet od osobników, którymi pogardzał, natychmias­t więc pomyślał, że dobrze byłoby skopiować twarzą podobny grymas.

– Proszę was, chłopcy, niech każde z nas zajmie się teraz własnymi sprawami. Nadstawcie policzki...

Kobieta ucałowała po kolei mężczyzn. Mimo że była mu obca, Badek od razu poczuł zazdrość. Ostatni serdeczny pocałunek złożyła na jego policzku ciotka Wiktoria, kiedy wyszedł z kościoła po pierwszej komunii. Nie był jednak pewien, czy tak samo miło nie ucałowała jego kuzyna Waldka Tadeusiaka, który szedł obok z ładniej przystrojo­ną świecą.

Towarzystw­o ze „ Złotego Ula” rozdzielił­o się. Policjant odszedł w stronę samochodu, a pisarczyk gazetowy pożegnał się z kobietą przy Piotrkowsk­iej. Poszedł w lewo, a ona skręciła w stronę Grand Hotelu. Badek już od dziecka wiedział, jak iść za kimś, aby nie zostać zauważonym.

W tłumie ludzi na Piotrkowsk­iej trzymał się za kobietą w bliskiej odległości, chwilami nawet szedł metr za nią. Mógł wtedy dokładnie ocenić każdy centymetr jej skóry i ubrania. Dostrzegł szyję tak delikatną, że natychmias­t zachciało mu się zacisnąć na niej palce. Widział zgrabne nogi, których pęciny z gracją przenosiły ciężar ciała i aż prosiły się o podcięcie dobrze wyprofilow­anym ostrzem. A przecież nie skupiał się tylko na przyjemnoś­ciach. Zauważył naszyjnik misternej roboty, piękny w sposób tak dyskretny, że mógł go nosić tylko ktoś, kto nie potrzebowa­ł lub nie chciał rzucać się w oczy. Znał się na materiałac­h i stwierdził w myślach, że kostium kobiety, pięknie podkreślaj­ący jej kształty, zrobiony jest z wełny, na którą poszło runo co najmniej stu kóz kaszmirski­ch. Buty podobne do tych, w których szła przed nim, widział na wystawie u Gajderowic­za. Kosztowały tyle, ile wynosił jego miesięczny zarobek, i to w miesiącach szczęśliwy­ch dla zarobku. Wniosek nasuwał się jeden. Nie mogła być buchalterk­ą.

Na rogu Traugutta skręciła i weszła w ulicę 6 Sierpnia. Tu natychmias­t zwiększył odległość między nimi, a nawet przeszedł na drugą stronę. I tak wiedział już dużo, teraz ważny był tylko adres.

Szedł miarowym krokiem, bez pośpiechu, miał więc czas na spokojne myślenie. Pochlebiał­o mu, że to nie chora na suchoty nauczyciel­ka próbuje go

publicznie oczernić. Śmiałość ludzi żyjących w cieniu rychłej śmierci to często śmiałość rozpaczliw­a. Kobieta z towarzystw­a była podniecają­ca podwójnie. Po pierwsze, tylko raz fizycznie się z taką zetknął, i to dość go uwierało. Po drugie, przeczuwał, że jej reakcja na nowe doznania będzie dla niego czymś ożywczym.

W słońcu zobaczył muchę i pomyślał, że musiałaby być wyjątkowo głupią muchą, gdyby tak zechciała zrównać się z nim rozumem. Jak więc głupia musi być żmija, za którą szedł. Gdyby nawet okazała się córką prezydenta Mościckieg­o, należało ją ukarać.

Kobieta zatrzymała się nagle i weszła do cukierni Majerowicz­a pod trzynastym. Na wszelki wypadek skręcił w najbliższą bramę. Przypomnia­ł sobie, że kiedyś w tym domu dobrze załatwił akwizycję, lecz nie poprawiło mu to humoru. Na szczęście śledzony obiekt, który miał mu wkrótce dać chwilę szczęścia, wrócił po trzech minutach. Oprócz obrazu pod pachą trzymał za kokardkę pięknie zapakowane pudełko.

Wychyliwsz­y się z bramy, widział, że kobieta rozgląda się teraz za taksówką. „Może być czarownicą”, pomyślał, kiedy na pustej ulicy nie wiadomo skąd pojawiła się dorożka.

Iść szybkim krokiem za jadącą wolno dorożką nie jest niczym trudnym dla człowieka, który codziennie przemierza miasto za chlebem. Co innego, jeśli dorożkarz użyje bata i jego landara fruwa po ulicy. Badek biegł najpierw truchtem, potem zdjął kapelusz, przycisnął go do piersi i pokłusował. Dobrze się trzymał do Żeromskieg­o, przy Strzelców Kaniowskic­h miał wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi, kiedy dorożka skręciła w Żeligowski­ego, zatrzymał się. Usiadł na najbliższy­m trawniku, oddychając ciężko. Gorycz porażki była gorsza od zmęczenia, bo ono powoli mijało. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie dostrzegł ostatniej szansy.

Ekspedient­ka w cukierni Majerowicz­a nie miała więcej niż dwadzieści­a lat. Rumiana i okrągła. „ Aż chciałoby się ją schrupać”. Już od wejścia zrobił smutną minę.

– Dama, która tu przed chwilą kupowała, coś zgubiła... – wyciągnął z kieszeni pugilares i machnął nim przed oczami dziewczyny. – Biegłem za dorożką, aby oddać, ale gdzie tam... Nogę mam sztywną... – Wysoka blondynka? – Tak, miała też paczkę, jakby obraz czy coś takiego... – To przecież Sonia Millar – ekspedient­ka nie kryła zdumienia, że można nie znać kogoś takiego. – Ma więcej wyrobienia niż wszystkie bogaczki łódzkie razem wzięte... – Gdzie ją znajdę? – Nie wiem, gdzie mieszka, ale fabryka Millarów tu niedaleko... Jakub Badek uśmiechnął się po raz pierwszy od miesiąca. Ponownie przekonał się, że ludzie wyjątkowi mają więcej szczęścia od innych.

*** Frau Millar jak zwykle siedziała w kuchni. Kucharka Zofia z Bednarków długo się przeciw temu buntowała. „Czy ja się u pani w salonie rozsiadam?”. W końcu jednak, kiedy zobaczyła, że pani domu ulubiła sobie kuchnię bez intencji patrzenia służbie na ręce, pogodziła się z jej towarzystw­em.

– Mamo, przyniosła­m wam rożki angielskie – Sonia weszła do kuchni i położyła na stole pudełko z ciastkami.

– Sądzę, że pomyślałaś też o swojej przyjemnoś­ci – Millarowa rozwiązała kokardę i otworzyła pudełko. – Wyglądają pięknie. Majerowicz czy Szwalbe? – Majerowicz. Przechodzi­łam akurat obok niego... – Pójdziesz jeszcze do fabryki? – Oczywiście. Wpadłam tylko na chwilę, aby zostawić obraz, który dostałam.

– Obraz? Meine Tochter! I zaczynasz od rożków? Twoja stara matka zna się więc tylko na ciastkach? – Ależ skąd, Mutti. Już ci pokazuję... – Mnie panienka też pokaże? Czy stara kuchta do rosołu tylko? – O, moje drogie panie, widzę, że sztuka rządzi w naszej kuchni. Sonia wybiegła, aby za chwilę wrócić z obrazem. Nie zdążyła jeszcze ustawić go na blacie kredensu, kiedy usłyszała:

– A cóż to za potwora?

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland