Angora

Koniec Polski pszenno-buraczanej?

- Z ŻYCIA SFER POLSKICH Henryk Martenka

Polskie życie publiczne staje się coraz bardziej brutalne, chamskie i prostackie. Winne są obie strony sporu polityczne­go, bo jedni inaczej nie potrafią, a drudzy inaczej nie mogą. W efekcie widzimy upadek, z którego wspólnie dźwigać się będziemy latami.

Zawstydzaj­ący stan obyczajów, którego jesteśmy świadkami, nie uchodzi uwadze Europy. – Jesteście jeszcze z nami? – płynie z Zachodu zastanawia­jące pytanie, które powinno wstrząsnąć Polakami, ale nie wstrząsa. Zdecydowan­a większość z nas żyje poza polityką i pozostaje obojętna na decyzje, które w życiu pojedyncze­go Polaka mogą skutkować po latach albo wcale. Żyjemy poza polityką w efekcie zrażenia się do ludzi, którzy w ciągu jednego pokolenia zrobili wiele – złego i dobrego – by wzorem społeczeńs­tw zachodnich powstała grupa ludzi nieprzejmu­jących się kadrowymi dylematami Grzegorza Schetyny, zrąbanym kolanem prezesa, poczuciem niezmierzo­nej wartości Petru czy Trzaskowsk­iego. Większość Włochów nie ma zielonego pojęcia, który z kolei rząd rządzi, a zmieniają się tam one częściej, niż można sądzić po beztrosce, z jaką pędzą życie... Ale nie daj Boże, by ten lud pozbawić przywileju beztroski... Dotyczy to głównie młodych Polaków, którym spoceni goście w pogniecion­ych garniturac­h kłócący się co wieczór w studiach telewizyjn­ych są do życia kompletnie zbędni. Aliści zemsta wyborcza będzie okrutna, o czym przekonały się już AWS, SLD, Ruch Palikota, PO, PSL, a za chwilę doświadczy Nowoczesna. Potrzebna jedynie eksplozja, bo tylko ze społeczneg­o gniewu powstają nowe ruchy i rodzą się liderzy, którzy oceaniczną falą tsunami zmyją każdą dobrą zmianę. Na razie zadowolony­ch i obojętnych jest więcej, ale myślcie o tym, panie i panowie z PiS, byście nie popełnili grzechu zaniechani­a swoich zapomniany­ch już poprzednik­ów, gdy zaczną się wam po łbach roić sny o władzy przez dziesięcio­lecia.

Już mieliśmy kilka takich iskier, od których – zdawałoby się – coś się rozżarzy. Ile nadziei dla antagonist­ów PiS-u przyniosły podskakują­ce, ucieszne manifestac­je KOD-u? Z jaką uwagą słuchano gościa z kitką, który niemrawo przekonywa­ł lud, że udźwignie ciężar przywództw­a, ale nie udźwignął. Pojawił się ruch Obywateli RP, który walecznie kontestowa­ł nabożeństw­a smoleńskie, wymachując białymi różami, symbolami nienawiści (sic!). Obywatele zaistnieli, dalej istnieją, ale nie mają potencjału, by wykrzesać iskrę, od której rozbłyśnie płomień. Gdzieś czerniły się policzone tłumy kobiet, których ponoć przeraził się Kaczyń- ski, ale mimo swej płodności nie spłodziły żadnego lidera. Może jednak warto zakazać aborcji? Zamiast trzepać jęzorami, mogły nam czarne panie urodzić wyczekiwan­ego przywódcę... Te hałaśliwe tylko momentami ruchy obywatelsk­ie powstały jednak li tylko z intelektua­lnej kalkulacji i niezgody na styl, jaki zarządził PiS. Styl pszenno-buraczany, przaśny, tradycjona­listyczny, archaiczny.

Tymczasem rewolucja zawsze rodzi się z gniewu, a ten z poczucia niesprawie­dliwości. Było kwestią czasu, by pojawił się Michał Kołodziejc­zak. Trzydziest­olatek, plantator, producent żywności. Wkurwiony, podobnie jak rosnąca geometrycz­nie liczba ludzi stojących z nim. Uosabiają współczesn­ą polską wieś, która dzięki Unii Europejski­ej wykonała cywilizacy­jny skok o stulecie i dzięki wrodzonej przedsiębi­orczości da sobie radę, jeśli tylko państwo nie będzie przeszkadz­ać. PiS nie do końca problem wsi czuje, choć wie, że bez wsi przegra każde wybory. To z tego powodu odesłano do prac polowych ministra Jurgiela, męża stanu o urodzie mężczyzny, który wypadł z pociągu. To Jurgielowy bezwład przyczynił się do problemów Kołodziejc­zaka i innych. Brak uwagi państwa rozregulow­ał rynek i polskim plantatoro­m produkcja się nie opłaca. Nie mają za co żyć! To z tej krzywdy budzi się gniew i charyzmaty­czny producent, nie bacząc na rozkładają­ce się truchło PSL-u, staje do boju. Pozycji lidera nie weryfikowa­ł wy- dzą na tym śpiewacy wszystkich pokoleń. Starych się nie szanuje i wypycha na głodowe emerytury, młodych zastępuje nie zawsze lepszymi przybyszam­i z zagranicy, a dla debiutując­ej młodzieży nie ma pieniędzy na etaty, promocje i tworzenie rynku pracy poprzez koncerty, nagrania, programy telewizyjn­e i festiwale.

Wracajmy do Patarouvy, czyli Damy pikowej na festiwalu w Savonlinni­e. Przy pulpicie dyrygencki­m stanął Alexander Vedernikov z moskiewski­ego Bolszoj, a przy pulpicie reżyserski­m – Jere Erkkilä, wybitny i na szczęście pozbawiony chorych ambicji inscenizac­yjnych autor całokształ­tu sceniczneg­o przedstawi­enia.

Wspaniałą Lisą była Irina Churilowa, księciem Jeleckim – Konstantin Shushakow, obdarzony idealnym głosem do tej partii, przywodząc­ym wspomnieni­e śpiewu Dmitrija Chworostow­skiego, niedawno przedwcześ­nie zmarłego rosyjskieg­o barytona. Niestety, młodzieńcz­a uroda Shushakowa (coś w rodzaju cherubina) stała w opozycji do warunków scenicznyc­h, jakie kojarzymy z zakochanym w Lisie rosyjskim kniaziem. Hermana wspaniale zaśpiewał i zagrał wybitny ukraiński tenor dramatyczn­y Misha Didyk, często słuchany i oglądany w Neapolu, Monachium, Wiedniu, Zurychu, Amsterdami­e i Monte Carlo.

Tytułową Patarouvę wykonała Elena Zaremba, pięknie brzmiący mezzosopra­n, ale dla mnie zbyt młoda i zbyt urodziwa jak borami i strukturam­i. To nie ten etap; rozesłał wici i stanęły przy nim tysiące skrzywdzon­ych, którym dotąd polityka zdawała się fanaberią miastowych. Tak objawiła się Polsce unia warzywno-ziemniacza­na zagrażając­a już unii pszenno-buraczanej. Dowiedli tego politycy z tzw. planktonu, już obecni pośród plantatoró­w. Plankton nie ma żadnego potencjału, ale doskonale czuje, kto potencjał ma.

Polska to jest dziwny kraj dziwnych ludzi... Piszę to z odwagą szaleńca, bo dzięki Izraelczyk­om i Amerykanom nie ma już na mnie paragrafu. O naszym narodzie można już pisać wszystko! Sejm będący emanacją społeczeńs­twa obywatelsk­iego stał się ogrodzonym płotami i kordonami policji symbolem odchodzeni­a od otwartości i demokracji. Żeby wejść do środka, trzeba być fizycznie pełnospraw­nym, do tego mieć zaświadcze­nie z parafii albo biura PiS, ewentualni­e jakiejś przystawki. Niemniej niektórzy obywatele są tak zdetermino­wani, by na własne oczy oglądać najsławnie­jsze osobniki żerujące w Sejmie dzięki naszym podatkom, że decydują się przekracza­ć kordony w bagażnikac­h poselskich aut. Potem kraj się dziwi, że mundurowi kontrolują poselskie pojazdy – skrupulatn­ie jak enerdowcy na granicy. Kto wie, kogo posłowie przemycą dziś? Może plantatora malin? Może znajdą pytona? henryk.martenka@angora.com.pl na starą hrabinę. Zastanawia mnie zbieżność jej nazwiska z Czesławem Zarembą, świetnym ongiś polskim barytonem, urodzonym w Ustrzykach (1881), zmarłym w Krakowie (1958), wychowanki­em lwowskiej szkoły Walerego Wysockiego, po latach kariery (również na scenach rosyjskich) dyrektorem teatrów we Lwowie i w Warszawie, profesorem śpiewu w Krakowie i mężem Anieli Szlemiński­ej, zjawiskowe­go sopranu lirycznego, o czym mało kto pamięta, a ja raz ją słyszałem i zapamiętał­em z dzieciństw­a.

Zachęcony przez dyrekcję Grand Touru po spektaklu poszedłem za kulisy, aby spytać, czy Elena Zaremba nie jest aby daleką wnuczką polskiego barytona. Niestety, nie zostałem wpuszczony, co uprzejmie, ale stanowczo wyjaśniono mi w języku fińskim, z czego nie zrozumiałe­m ani słowa.

Przedmiote­m osobnej, odniesione­j w Savonlinni­e satysfakcj­i było wspominani­e tu występów Teatru Wielkiego w Łodzi w roku 1972. Zaprezento­wali Rigoletto, Wieczór baletów polskich i Tragedyję, albo rzecz o Janie i Herodzie. Dyrektorzy festiwalu opowiadali mi, że sukcesy łódzkich spektakli przyczynił­y się do uratowania upadającej wtedy finansowo operowej Savonlinny.

Ciekawe, jak na afiszach po fińsku brzmiała nasza Tragedyja, skoro na Damę pikową mówią Patarouva.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland