Dogmaty nie dają odpowiedzi na trudne pytania
Jeden z czytelników moich cotygodniowych felietonów, przed zadaniem pytania opisał spotkanie z kapłanem swojej parafii, w którego trakcie pierwszy raz poprosił o wytłumaczenie problemu zła w człowieku, skoro zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Stwórcy, bytu doskonałego i wolnego od takiej przypadłości.
Proboszcz po chwili namysłu odpowiedział mu pytaniem: „Adasiu, czy wolałbyś być pieskiem prowadzonym na smyczy, czy mieć wolność wyboru drogi, którą chciałbyś podążać?
W następnych zdaniach kapłan odniósł się do wolnej woli jako największego daru Boga względem swojego dzieła (człowieka) i na tym zakończył odpowiedź.
Adam po tej rozmowie nie poczuł się bardziej świadomy, i nadal nie wiedział: dlaczego człowiek w swoim postępowaniu potrafi posunąć się do największych świństw, a nawet zbrodni, skoro jest doskonałym stworzeniem.
Swój niepokój zawarł w pytaniach, którymi wprawił mnie w zakłopotanie, bo jak miałem odpowiedzieć na tezę zawartą w mailu od niego, w której stwierdził, że może Bóg wcale nie tak do końca jest bytem doskonałym, wolnym od słabości (skłonności do zła), a idąc tym tokiem rozumowania: może człowiek wcale nie jest tak doskonałym jego dziełem?
Odpowiadając na tak postawione pytania, starałem się użyć całej mojej wiedzy, którą przez lata tłoczono w moje szare komórki na wykładach z teologii fundamentalnej i dogmatyki, i odpisałem mu.
Minęło kilka tygodni od mojej korespondencji z Adamem i nie wiem, czy zdołałem choć odrobinę rozproszyć jego niepewność, i to nie daje mi spokoju.
Im więcej czasu minęło od naszej mailowej rozmowy, tym bardziej odnoszę wrażenie, że moje tłumaczenie niczym się nie różniło od tego, jakiego w swojej odpowiedzi użył jego duszpasterz.
Tak sobie myślę, że tak musiało być, bo przecież obaj wywodzimy się z tego samego pnia i przed laty zgłębialiśmy tajniki prawd teologicznych podawanych z tego samego źródła.
Mam jednak pewną przewagę nad wielebnym, bo będąc teraz księdzem w cywilu, mogę przyznać, że i ja nie potrafię pewnych spraw zrozumieć.
Owszem, przed laty także mieliśmy (pamiętam) wątpliwości i zadawaliśmy trudne pytania naszym profesorom, ale wtedy musiało nam wystarczyć, że niektórych spraw nie można tak po ludzku zrozumieć i w takim przypadku winno nam wystarczyć to, że są to tajemnice Boga, które staną się nam zrozumiałe dopiero wtedy, gdy dostąpimy pełni wiedzy w wiecznym szczęściu, czyli w niebie.
Aby tak do końca odebrać nam ochotę do wątpliwości, teologia została naszpikowana dogmatami, czyli prawdami wiary niepodlegającymi dyskusji i podawanymi do bezkrytycznej akceptacji. Czy to załatwiło sprawę? Na poziomie seminaryjnej edukacji tak, bo kto chciałby się wtedy narazić na łatkę niedowiarka, który ( w opinii przełożonych) byłby wątpliwym materiałem na przyszłego szafarza Bożych tajemnic?
Także na poziomie kapłanów w „czynnej służbie” sprawa wydaje się oczywista.
To jednak nie działa na poziomie pytań stawianych przez dociekliwych wiernych, którym stwierdzenie, że to jest prawda dogmatyczna, nie wystarcza.
„Nie potrafię zrozumieć, mam wątpliwości, czuję się zawiedziony, odchodzę!” – to skutek, o którym często informują mnie czytelnicy.
Pewnie mógłbym odciąć się od tego wszystkiego i odpisywać: Jestem Księdzem w cywilu i to już nie moje zmartwienie, a jednak nie!
Może dlatego mam propozycję dla czcigodnych teologicznych gigantów, by zechcieli spożytkować swoją wiedzę, by rozwiać mroki niezrozumienia tym, którzy, pytając, wcale nie są wrogami wiary.
Mój mail jest do Waszej dyspozycji, dostojni znawcy teologicznych tajemnic, starajmy się razem pomagać. (kryspinkrystek@onet.eu)