Banki gniewu wynoszą do władzy
– Na festiwalu „Oko nigdy nie śpi” miał pan wykład o maskach pośmiertnych i... wampirach! Czy to potrzeba zwrócenia uwagi młodych na coś innego niż nasza skrzecząca rzeczywistość?
– To jest nasza rzeczywistość. Zacznę od wampirów. Wampiryzacji podlegamy zatem na co dzień. Choćby w przestrzeni politycznej, czego właśnie doświadczamy. Polska jej uległa również przez swą kulturę romantyczną – związaną z kultem naszych poległych bohaterów, grobów, z rozbudowaną martyrologią, z postrzeganiem siebie jako mesjański lud męczenników, jako Chrystusa narodów.
– Wspominał pan profesor o tradycji romantycznej: czy aby nie jesteśmy obecnie świadkami budzenia romantycznego kultu bohaterów, żołnierzy wyklętych?
– Niemcy mieli też ten sam problem: zostali zwampiryzowani przez czarny romantyzm, o czym opowiada w swoich filmach Werner Herzog. Ten romantyzm ma demoniczne korzenie i kształty, kryje się w nim rodzący się duch nazizmu. Ten rodzaj zła panuje zresztą w wielu społeczeństwach, które w pewnym momencie swojej historii zostają zwampiryzowane, porwane przez czarne moce przychodzące z innobytu. Każda kultura – niemiecka, polska czy rosyjska – ma swoje doświadczenie zwampiryzowania jakąś ideą.
– Kiedy wstąpiliśmy do Unii Europejskiej, wydawało się, że staniemy się bardziej europejscy, że wyzwolimy się od naszych romantycznych demonów... Na tym polega błąd lewicy i liberałów. Założyli, że wystarczy Polakom racjonalne urządzenie kraju: porządna gospodarka, dobre drogi, paszporty. Uznali, że wystarczy zarządzać, a nie rządzić. Tymczasem cała warstwa związana z tożsamością i mentalnością wspólnoty, z jej przebudową duchową czy kulturową – została zaniechana. Zabrakło edukacji, kształtowania świadomości społecznej w duchu otwartości, liberalizmu i innego myślenia o sobie jako o zbiorowości. Na przykład dano pozór wykształcenia. Mamy w Polsce 450 uczelni – trzy razy więcej niż w Stanach Zjednoczonych! Skutkuje to tym, że człowiek kończący byle jaką uczelnię wkracza na rynek pracy ze swoimi roszczeniami, nie mając odpowiednich kompetencji. Jakie wykształcenie można otrzymać w uczelni będącej skrzyżowaniem akademii lata z radiem ze szkołą pod żaglami? A dają ten sam licencjat co renomowane uniwersytety i politechniki. To dramat wynikły z pozorów. Młodzi ludzie i ich rodzice kupują ten pozór, a później przeżywają zawód. A w tle widzimy nieprzetrawioną tradycję nieobecnej już wspólnoty, zamkniętego społeczeństwa z wielką tradycją agrarną, z przywiązaniem do ziemi, lokalności, parafii, rodzinności, które trafiło do miast. Przecież urbanizacja tak naprawdę dokonała się za komuny. Ten projekt modernizacyjny miał swoje wady, był mechaniczny i nagły, a prawdziwa zmiana zaczęła się dokonywać po 1989 roku. I społeczeństwo, które przez stulecia – w warstwie szlacheckiej, chłopskiej, a nawet małomiasteczkowej – było społeczeństwem wiejskim, nagle zostało zmuszone, w wielkim przyspieszeniu, do życia w zupełnie innych formach. Lecz tkwiło w nim przywiązanie do poprzednich doświadczeń, do dotychczasowego typu więzi społecznej i form religijności. Z niebywałym zaniechaniem uczestnictwa w czymkolwiek szerszym. W społeczności agrarnej nie czyta się książek, nie bierze się udziału w wyborach, bo najważniejsza jest wspólnota rodzinna, później sąsiedzka, a cała reszta – np. Polska – jest mało ważna. Przecież połowa społeczeństwa nie bierze udziału w wyborach. I ktokolwiek rządziłby Polską, to ponad 50 proc. Polaków powie mu, że sprawy idą w złym kierunku. Tyle że nie jest to opis rzeczywistości, a tego, co ci ludzie w sobie noszą. To opis aspołeczności, bardzo wąsko pojmowanej rodzinności, przywiązanie do tego, co lokalne – bo moja chata z kraja.
– I tym wygrało wybory Prawo i Sprawiedliwość? Wstawaniem z kolan, polityką historyczną?
– PiS stworzyło iluzję, rodzaj kłamstwa polegającego na tym, że ludziom, którzy nie żyją zbiorowym życiem politycznym czy kulturowym, wmówiono, że żyją w pięknej i wspaniałej wspólnocie mitycznej. Wskazano im bohaterów, żołnierzy wyklętych, patetyczne barykady i małych powstańców. Łatwo i tanio, bo koszulka z orłem w koronie czy kotwicą Polski Walczącej, bo tzw. rekonstrukcja historyczna nie wymaga wiele. To rodzaj rozrywki i zabawy – nie dramatu prawdziwej walki i rzeczywistego cierpienia, które za tym stały. – A inne tropy? – Trzeba się też odwołać do niemieckiego filozofa Petera Sloterdijka i jego teorii tzw. banków gniewu. W swojej książce „Gniew i czas” ukazał mechanizm o biblijnym podłożu. Pismo Święte mówiło, że sprawiedliwi i czczący Boga zostaną obdarzeni łaską. Tymczasem w codziennym doświadczeniu człowiek tego nie doświadczał. Wręcz przeciwnie, to niesprawiedliwi, źli i stosujący przemoc cieszyli się dostatkiem i znaczeniem. Dlatego w Biblii pojawił się mechanizm odpłaty, która nastąpi za grobem. Mechanizm banku gniewu służył do rozgniewania narodu wybranego przeciwko wszystkim wrogom. W zaświatach, w metafizycznym banku gniewu, bogacz nie dostąpi więc tego, co biedny Łazarz. Tam źli zostaną pokarani, a kochający Boga nagro- dzeni. Od przełomu XVIII i XIX wieku nastąpiło zeświecczenie społeczeństwa Zachodu. Stąd banki gniewu przestały mieć charakter religijny, przejęły je wielkie ruchy masowe: nacjonalizm, nazizm, komunizm, także liberalizm. Tymczasem historia pokazuje klęskę tych wielkich mesjanizmów, bo okazało się, że odsetki od zgromadzonych w owych bankach gniewu otrzymują elity, nie lud, nie „suweren”. Dzisiaj na podobnym mechanizmie buduje się fundamentalistyczny islam, a w Polsce typowym bankiem gniewu stała się społeczność radiomaryjna, zgromadzenie odtrąconych i odrzuconych. W szerszym wymiarze zrobił to PiS, tworząc swój bank gniewu gromadzący zarówno rzeczywiście skrzywdzonych przy polskich przemianach, jak i tych, którzy pokrzywdzeni zostali tylko we własnym mniemaniu.
– Czy tym zagniewanym, głosującym na PiS, pod rządami „zjednoczonej prawicy” żyje się lepiej?
– Na tym polega idea banków gniewu, że gniew służy do wyniesienia elit, a reszcie rzuca się ochłapy – czasem w postaci 500 plus, czasem w postaci złej radości: „Dobrze tak tym sędziom, tym dziennikarzom!”. Może czytelnicy pamiętają pytanie z czasów komuny: co to jest koniak? To ulubiony napój klasy robotniczej pity ustami ich przedstawicieli. Teraz tak właśnie jest. Ludzie Kaczyńskiego, zupełnie pozbawieni kompetencji, dostają miejsca w radach nadzorczych, zostają ministrami, zarządzają wszystkimi strukturami, które udało się im przechwycić, a obywatel ma 500 plus. To oczywiście coś, wcale tego nie lekceważę. Wielu rodzinom było to potrzebne, ale nie wszystkim. Dałoby się ten system pomyśleć sprawiedliwiej, bardziej rozumnie.
– I wyborcy PiS zostali z satysfakcją, że ci, co wcześniej głosowali na Platformę, przestali się śmiać.
– Na tym polega ten mechanizm. Mamy tu też wątek religii smoleńskiej, która stała się ideologicznym lepiszczem bardzo różnorodnych grup społecznych. Już trzy godziny po katastrofie mówiłem dziennikarzom jednego z tygodników, że grozi nam niedobra symbolizacja religijna katastrofy, a potem dałem jej nazwę i opisałem dokładnie.
– Paliwo smoleńskie wypala.
– Doszliśmy do momentu, w którym religia smoleńska wysycha. Kiedy kult staje się kultem oficjalnym, staje się martwy niczym szkolne akademie i pochody pierwszomajowe. Wróćmy jednak do wampiryzacji. Pojawił się zatem mit martyrologiczno-mesjanistyczny katastrofy. A zaraz powstał też wiersz „Do Jarosława Kaczyńskiego” Jarosława Marka Rymkiewicza, nadwornego poety Kaczyńskich – ten o „dwóch Polskach”, których nie da się skleić.
– Przywołał pan profesor religijność Polaków: może choć tu jest lepiej?
– Odwrotnie, Polska jest na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o dramatyczną różnicę między religijnością starych i młodych, którzy nie są religijni. To osiemdziesiąt procent różnicy. Ogromna dziura.
– Socjolodzy religii zawsze powtarzali, że młodych widać w kościele do bierzmowania...
– A teraz mamy dramatyczne wyniki w międzynarodowych badaniach. Tyle że to, co nazywamy w Polsce religijnością – wcale nią nie jest. U nas religijność pełni rolę znaku tożsamości zbiorowej. Jest wyrazem – jak mawiał Stefan Czarnowski, wybitny przedwojenny socjolog religii – nacjonalizmu wyznaniowego, stereotypu Polaka katolika. Do katolicyzmu w Polsce przyznaje się 95 – 96 procent obywateli, a w Kościele zostało ochrzczonych 88 – 89 procent. Skąd ci dodatkowi? To samo jest w Rosji. Tam do prawosławia przyznaje się 80 procent, lecz do cerkwi chodzi 20 procent. już się