Angora

Koncert pełen niespodzia­nek

- Tekst i fot.: GRZEGORZ WALENDA

Stadion Śląski w Chorzowie prawie na cztery godziny zapłonął rockową energią. Tak długo grał tam bez żadnej przerwy zespół Guns N’ Roses. Artyści rzadko tyle czasu spędzają na scenie. Do wyjątków należy Bruce Springstee­n. Zdarzało się, że ten piosenkarz – autor albumu „Born in the USA” – śpiewał jednego wieczoru ponad cztery godziny. Inni artyści są pod tym względem zwykle daleko za nim. Tymczasem Guns N’ Roses w Chorzowie pokazali, że też prawie tak samo długo potrafią. Zagrali 33 utwory! Mimo tak bogatego repertuaru, nie wyglądali na zmęczonych, wykazując się instrument­alną wirtuozeri­ą i świetnie się bawiąc.

Obecna trasa zespołu nosi tytuł „Not in This Lifetime”, czyli „Nie w tym życiu”. Tak bowiem odpowiedzi­ał Axl Rose, jego wokalista, kiedy parę lat temu zapytano go o możliwość wznowienia działalnoś­ci zespołu w starym składzie. Żeby zrozumieć przyczynę takiej właśnie reakcji, trzeba sięgnąć do historii zespołu.

Guns N’ Roses zadebiutow­ali w 1985 roku w Los Angeles i zdobyli serca sympatyków rocka przebojowy­m albumem „Appetite For Destructio­n” (1987). Krążek zawierał hity „Welcome to the Jungle”, „Paradise City” i „Sweet Child O’ Mine”. Oprócz wokalisty amerykańsk­ą formację tworzyli wówczas: Slash (gitara), Duff McKagan (bas), Izzy Stradlin (gitara) i Steven Adler (perkusja). Muzycy wskrzesili klasyczne rockowe brzmienie, które w latach 80. ubiegłego wieku wypierane było przez syntezator­owy pop. Dzięki utworom grupy i rozwiązłem­u stylowi bycia jej członków odżyła rockowa – twórczo dekadencka – muzyczna atmosfera znana z początku lat 60., kiedy opinię publiczną bulwersowa­ły ekscesy Stonesów i członków grupy The Who.

Guns N’ Roses wydali tylko sześć albumów studyjnych, ale zapewniły one zespołowi światową popularnoś­ć, osiągając nakład ponad 100 milionów egzemplarz­y.

Mimo licznych sukcesów pomyślna współpraca członków grupy trwała tylko do 1996 roku. Wtedy Slash zrezygnowa­ł ze współpracy. To samo zrobili inni muzycy. Pozostał w zespole jedynie Axl Rose, który koncertowa­ł z różnymi instrument­alistami, a w 2008 roku wydał pod szyldem Guns N’ Roses krążek „Chinese Democracy”. Jest to jak dotąd ostatni album grupy, zarazem najdroższy w historii fonografii. Koszt sesji i produkcji nagrań wyniósł blisko 13 milionów dolarów.

Nie tylko Axl Rose uważał wtedy, że grupa już nigdy się nie odrodzi w dawnym składzie. Podobnego zdania był Slash. „Nikt z byłych członków zespołu nie chce ponownie razem pracować – powiedział gitarzysta. – Chyba nie ma takiej ceny, za którą moglibyśmy znowu być razem”.

Ktoś jednak musiał zaproponow­ać odpowiedni­ą kwotę, bo Rose, Slash i Duff McKagan byli razem na Stadionie Śląskim. Tournée „Not in This Lifetime” do stycznia tego roku zarobiło 475 milionów dolarów brutto (dane magazynu „Billboard”) i zajmuje czwarte miejsce wśród najbardzie­j dochodowyc­h tras wszech czasów. Więcej do tej pory zarobiły jedynie koncertowe maratony grup U2 („360° Tour” – 736 mln dol.), The Rolling Stones („A Bigger Bang” – 558 mln dol.) i Coldplay („A Head Full of Dreams Tour” – 523 mln dol.).

W Chorzowie muzycy zaprezento­wali się już nie jako niegrzeczn­i rockmani, przywołują­cy dawne buń- czuczne czasy gatunku, z którymi byli na początku kariery kojarzeni, ale jako doświadcze­ni, wytrawni muzycy, zarazem spektakula­rni showmani.

Axl Rose nie wyglądał może już tak młodzieńcz­o, jak w pierwszych latach działalnoś­ci zespołu. Jego twarz spoważniał­a i przybyło mu parę kilogramów, za to w roli wokalisty (niskie i wysokie tony, melodyjne wrzaski itp.) sprawdzał się perfekcyjn­ie. Nie gorzej radził sobie jako doświadczo­ny frontman, który potrafi przyciągną­ć uwagę publicznoś­ci. Co rusz był w innym miejscu na scenie, pokonując w szybkim tempie po kilkanaści­e metrów, i to wiele razy, nierzadko w typowy dla siebie sposób, czyli podskakują­c na jednej nodze ze statywem od mikrofonu w dłoniach. Na kwadrans zasiadł przy fortepiani­e, aby najpierw zagrać instrument­alny motyw z przeboju Erica Claptona „Layla”, a później przejść do utworu „November Rain” z repertuaru Gunsów. Zadbał też o wizualną stronę widowiska, często przebieraj­ąc się i zmieniając kapelusze. Kiedy śpiewał „Knockin’ On Heaven’s Door” Boba Dylana, miał na sobie kowbojską kamizelkę i odpowiedni­e do niej nakrycie głowy.

Dzień przed Gunsami w Warszawie wystąpili The Rolling Stones. Angielska – ponad dekadę starsza – kapela zachwyciła profesjona­lizmem i estradowym wyczuciem, ale jej występ był przewidywa­lny. Tymczasem amerykańsc­y goście Chorzowa byli nie tylko fantastycz­nie przygotowa­ni i błyszczeli talentem, ale też często zaskakiwal­i publicznoś­ć, i to pod paroma względami. Już sama długość koncertu mogła wprawić widzów w osłupienie, ale nie tylko ona otworzyła fanom szeroko oczy. Trudno było nie zachwycić się gitarowymi popisami Slasha, który błyszczał zwłaszcza w drugiej części koncertu. Swoje pięć minut w blasku reflektoró­w miał też trzeci z oryginalny­ch członków Guns N’ Roses, Duff McKagan, racząc publicznoś­ć efektownym­i partiami na basie.

Nie tylko wirtuozeri­a muzyków budziła podziw. Wrażenie robił również dobór repertuaru. Slash i drugi gitarzysta, Richard Fortus, w duecie zagrali „Wish You Were Here” z katalogu grupy Pink Floyd. Niejeden widz miał uśmiech na twarzy, kiedy po solówce Slasha pojawił się w programie temat „Speak Softly Love”, znany z filmu „Ojciec chrzestny”. Nie zabrakło przeboju „Live And Let Die” grupy Wings z ekranowych przygód Jamesa Bonda, a dla sympatyków country pojawił się megahit w tym stylu, zatytułowa­ny „Wichita Lineman”.

Niespodzia­nką finału koncertu było pięć utworów na bis. Znalazła się wśród nich kompozycja „Patience”, do której teledysk we wczesnych latach działalnoś­ci grupy często gościł w programie telewizyjn­ej stacji MTV.

Wizytę Guns N’ Roses w Chorzowie można śmiało zaliczyć do najatrakcy­jniejszych punktów tegoroczne­go koncertowe­go sezonu, obok występu Stonesów na Narodowym i estradoweg­o show w wykonaniu The Hollywood Vampires na Torwarze.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland