Czego się boi Donald Trump?
Już w samolocie z Helsinek do Waszyngtonu sztab doradców Donalda Trumpa desperacko dyskutował, jak zmyć fatalne wrażenie wywołane przez amerykańskiego prezydenta na konferencji prasowej, która zamykała spotkanie po helsińskim szczycie. W oczach opinii światowej, a co gorsza – w opinii Amerykanów, także republikanów, Trump wypadł fatalnie, sprawiając wrażenie zastraszonego i uległego wobec Władimira Putina.
Niewiele z przekazywanych treści zapadło widzom i słuchaczom w pamięć, natomiast utrwalił się obraz Trumpa, przywódcy globalnego mocarstwa, który niemalże łasił się do rosyjskiego rozmówcy, i aby mu nie podpaść, negował wszystko, co usłyszał złego na temat Rosji, deprecjonując ustalenia własnych służb wywiadowczych. Wielu komentatorom majaczyły w tle podejrzenia, że Rosjanie mają na Trumpa jakieś haki, co sprawia, że pewny siebie do granic bufonady Trump przy Putinie wypadł tak źle. Trump rychło zdał sobie sprawę z tego, że postawy, jaką przyjął przy Putinie, nie da się obronić, więc nazajutrz po powrocie zaczął w swoim niezbornym stylu dementować to, co powiedział w Helsinkach, i tłumaczyć to, czego nie powiedział.
Obserwatorzy pamiętają pewnie niedawny szczyt państw G7 w Kana- dzie, na którym Trump zachował się jak prymitywny imperator. Pamiętamy też wizytę Trumpa w Windsorze, gdzie amerykański spec od nieruchomości z trudem zauważał królową Elżbietę II. Trudno się dziwić, że spotkania z Trumpem zdecydowanie odmówili książę William i jego młodszy brat. Na spotkaniu z Putinem Trump okazał uległość, która wielu Amerykanom wydała się haniebna, zaś co poniektórzy (np. senator McCain) uznali za zdradę państwa. – Trump to paranoik – padło z ust psychiatrów. Amerykańscy lekarze psychiatrzy zwrócili się do opinii o przyzwolenie, by mogli regularnie informować społeczeństwo o stanie zdrowia psychicznego prezy- denta, zaś politycy znów rozpoczęli rozmowy o zasadności impeachmentu Trumpa.
Szczyt w Helsinkach, dwugodzinne rozmowy obu prezydentów w cztery oczy, miał zająć się palącymi problemami, niezałatwianymi od miesięcy na skutek zimnowojennych relacji między Kremlem i Białym Domem. Pytają dziś o nie nawet urzędnicy z Pentagonu, bo nikt nie wie, o czym naprawdę rozmawiali obaj prezydenci
Niewiele powiedziano o tym na konferencji prasowej, warto więc wiedzieć, że na agendzie był problem Krymu i wojny w Syrii. Za trzy lata gasną uzgodnienia traktatu rozbrojeniowego, a łamane są ustalenia dotyczące broni nuklearnej średniego zasięgu (w Kaliningradzie Rosjanie zainstalowali iskandery, mogą zagrozić Europie Środkowej i Wschodniej, bo mają zasięg do 5500 km). Niedogadana jest między Moskwą i Waszyngtonem kwestia syryjska, bo Rosjanie chcieliby utrzymać tam bazę morską w Tartus, z której mogliby operować w basenie Morza Śródziemnego. Amerykanie mogliby Rosji w tym pomóc. Z kolei Amerykanie marzą o wypędzeniu wojsk irańskich z Syrii, czego nie zrobią bez wsparcia Rosji. I wątek europejski. Rosjanom nie podoba się ostry kurs Polski zabiegającej o stałą bazę amerykańską na swoim terytorium. Rosjanie już dziś zapowiadają, że na zaproszenie Białorusi ustanowią przy granicy z Polską (czyli NATO) wielką bazę lotniczą.
Zdziwienie komentatorów wzbudził brak informacji o wątku krymskim. Pojawiły się domysły, że Trump sprzedał Krym, by coś zyskać, ale wspólne wystąpienie obu prezydentów wskazywało, że Trump unikał kontrowersyjnych tematów. Nie chcąc narazić się Putinowi już przed spotkaniem, na pytanie, czy Stany zaakceptują obecny status Krymu, mataczył, że się jeszcze zobaczy. Trudno też zaakceptować rozumienie przez Trumpa pojęcia odpowiedzialności. Pytany o Czarnogórę, od roku członka NATO, czy w razie potrzeby Stany udzielą pomocy militarnej temu małemu państwu, odparł, że Czarnogórcy są agresywni i nie ma co dla nich wywoływać trzeciej wojny światowej... To się może spodobać Putinowi, więc Trump czym prędzej zaprosił go do Białego Domu.