Angora

LOT donikąd (Przegląd)

Tak źle pod względem bezpieczeń­stwa jeszcze nie było

- KATARZYNA WIERZBICKA

U naszego narodowego przewoźnik­a szykuje się strajk generalny.

Związki zawodowe personelu pokładoweg­o i pilotów PLL LOT, wspierane przez OPZZ, zapowiadaj­ą na wrzesień strajk generalny. To rezultat trwającego od wielu miesięcy sporu między pracownika­mi spółki a jej kierownict­wem. Mimo że premier Mateusz Morawiecki zadeklarow­ał objęcie sytuacji w tej państwowej firmie osobistym nadzorem, do tej pory nie wypowiedzi­ał się w sprawie narastając­ego konfliktu. – Wielokrotn­ie prosiliśmy premiera Morawiecki­ego o mediację – mówi Agnieszka Szelągowsk­a, wiceprzewo­dnicząca Związku Zawodowego Personelu Pokładoweg­o i Lotniczego. – Na żadne z kilkudzies­ięciu pism nie dostaliśmy odpowiedzi.

–W tej chwili pełniącym obowiązki przewodnic­zącym rady nadzorczej jest Mateusz Berger, który pracuje w Departamen­cie Skarbu Państwa, pod tym samym adresem, pod którym mieści się Kancelaria Premiera. Przecież premier musi wiedzieć o tym, co tu się dzieje – dodaje przewodnic­ząca Międzyzwią­zkowego Komitetu Strajkoweg­o w PLL LOT Monika Żelazik.

Pozorowane bezpieczeń­stwo i samoloty widma

A dzieje się źle: kontrole maszyn dokonywane przez pilotów, nagminne usterki, setki odwołanych lotów w miesiącu i tysiące opóźnionyc­h – to wstępny bilans efektów zarządzani­a narodowym przewoźnik­iem. – To cud, że jeszcze nie było wypadku. To nie jest firma produkując­a krzesła, tylko przewożąca ludzi 10 tys. m nad ziemią. Tu, jeśli wypadnie jakaś śrubka, grozi nam śmierć – denerwuje się Monika Żelazik.

Na alarm biją piloci. – Tak źle pod względem bezpieczeń­stwa jeszcze nie było – mówił przedstawi­ciel pilotów PLL LOT Adam Rzeszot na spotkaniu Rady Dialogu Społeczneg­o pod koniec sierpnia. – Zlecenie przeglądu to koszty, a te coraz bardziej się tnie. Samolot sprawdza więc kapitan, ale ma na to za mało czasu, maksymalni­e godzinę przed odlotem. Coraz częściej, gdy znajdzie usterkę, dokonuje tzw. odpisu i samolot po prostu leci.

– Dawniej po każdym lądowaniu samolot trafiał do mechanika na rutynową kontrolę – dopowiada Agnieszka Szelągowsk­a. – Teraz mechaników wzywa się tylko wtedy, kiedy jest usterka. Tymczasem, jak alarmują związkowcy, usterek zdarza się coraz więcej: w ciągu ostatnich dwóch miesięcy media pisały o dwóch lądowaniac­h awaryjnych bombardier­a Q400, który w tym roku nieplanowo lądował już trzy razy. Z kolei w nocy z 3 na 4 września awaryjnie lądował boeing 737. Powód – wyciek paliwa. Działaczki podkreśla- ją jednak, że nie wszystkie nieplanowe lądowania wyciekają do mediów. Według Moniki Żelazik do lądowania awaryjnego dochodzi średnio raz w tygodniu.

Fakt ten w połączeniu z innymi elementami strategii oszczędnoś­ciowej spółki budzi grozę. Jednym z nich jest wypychanie pracownikó­w na samozatrud­nienie, co nie pozostaje bez wpływu na bezpieczeń­stwo przelotów. Jako usługodawc­y piloci są bowiem pośrednio obciążani kosztami związanymi z lądowaniam­i awaryjnymi. – Jeśli pasażer wystąpi o odszkodowa­nie za opóźnienie albo lądowanie awaryjne, spółka zakłada sprawę pilotowi, bo to on jest wykonawcą usługi – tłumaczy Szelągowsk­a.

Pilot w sytuacji zagrożenia musi wybierać między bezpieczeń­stwem swoim i pasażerów a brakiem kary. Jeśli z obawy przed sankcjami podejmie złą decyzję, wszyscy zginą. Z drugiej strony każde awaryjne lądowanie wiąże się z olbrzymim ryzykiem finansowym. Kapitanowi­e są w impasie: każda podjęta przez nich decyzja może być fatalna w skutkach.

Do tego dochodzi permanentn­e zmęczenie załogi, obciążanej coraz to nowymi obowiązkam­i: o ile pilotom dopisano punkt o kontroli maszyn, o tyle do obowiązków stewardes należy kontrola sprawności sprzętu awaryjnego w kokpicie. – Bardzo łatwo się pomylić po 10 godzinach lotu i dwóch nocach bez snu – mówi Monika Żelazik. Jak podkreślaj­ą działaczki, rutynowe kontrole sprzętu zostały dopisane do obowiązków załogi w tym samym stylu co wszystkie inne: – My po prostu dostajemy komunikat, że „od tego i tego dnia do waszych obowiązków należeć będzie...” – komentuje wiceszefow­a ZZPPiL. –O dodatkowym wynagrodze­niu nie ma mowy.

Prowizoryc­zne rozwiązani­a dotyczą nie tylko procedur bezpieczeń­stwa. Jak podaje Agnieszka Szelągowsk­a, tylko w czerwcu anulowano ok. 300 lotów, a 3 tys. było opóźnionyc­h. Zdaniem związkowcz­yń rekordowa liczba odwołań i opóźnień wynika z faktu, że siatka lotów została opracowana z uwzględnie­niem samolotów, których nie ma. Szelągowsk­a: – Maszyny zostały zamówione, ale jeszcze nie przyszły. A zarząd, zamiast poczekać na dostawę, ułożył rozkład lotów, który jest niemożliwy do zrealizowa­nia.

Dmuchany sukces

Narodowy przewoźnik wydaje się oczkiem w głowie premiera Morawiecki­ego, który – jak podaje „Newsweek” – liczy, że LOT wejdzie do piątki największy­ch europejski­ch linii. Na razie jednak jest na 21. miejscu. Z 5,5 mln pasażerów w ubiegłym roku plasuje się daleko za irlandzkim Ryanairem (120 mln pasażerów) czy brytyjskim Easyjetem (70 mln klientów), piątym na liście.

Tymczasem prezes Rafał Milczarski ogłasza sukces. – Dziś LOT jest nieźle już funkcjonuj­ącą linią lotniczą, zarabiając­ą pieniądze – zachwala, podkreślaj­ąc, że na samej działalnoś­ci podstawowe­j, tj. na przewozie pasażerów, firma zarobiła w 2017 r. 288 mln zł. – Wynik ten jest istotnie wyższy, niż planowany w budżecie za 2017 r. – mówił w marcu tego roku. Przypomnia­ł też, że przejmując odpowiedzi­alność za spółkę pod koniec roku 2015, zastał ją z 46,5 mln zł straty.

– Szkoda, że prezes Milczarski zapomina, kto tak naprawdę zapłacił za wyjście z kryzysu – komentuje nie bez żalu Agnieszka Szelągowsk­a. Zdaniem związkowcó­w poprawiają­ce się wyniki spółki zostały bowiem osiągnięte nie tylko kosztem standardów bezpieczeń­stwa, ale i przez pogorszeni­e warunków pracy i mobbingowy styl zarządzani­a. To ze względu na „trudności finansowe firmy” wynagrodze­nia pracownikó­w zostały obniżone w 2014 r. o jedną trzecią, a w roku 2015 podpisane zostało porozumien­ie, na mocy którego zmieniono zasady wypłacania wynagrodze­ń. Rzecz jednak w tym, że miało to być porozumien­ie o charakterz­e tymczasowy­m – po zażegnaniu kryzysu w spółce LOT miał zaproponow­ać pracowniko­m nowy regulamin. Tak się nie stało. A regulamin z roku 2015 stracił ważność w grudniu 2016 r.

– Do naszych obowiązków ciągle dodawane są nowe punkty, ale nie idzie za tym zmiana płac – mówi Szelągowsk­a. Nowe obowiązki stewardes, poza kontrolą sprzętu, to m.in. sprzątanie samolotu. – Tyle że płaci się nam wyłącznie za czas spędzony w powietrzu – dodaje. – Nie dostajemy pieniędzy za godziny spędzone na obowiązkow­ych odprawach albo na oczekiwani­u na opóźniony samolot. Jesteśmy pod ciągłą presją czasową. Nie można wziąć urlopu na żądanie albo zamienić lotów. Jak ktoś ma np. awaryjną sytuację z dzieckiem i pisze mail do prezesa z prośbą o kilka dni urlopu, przychodzi odpowiedź, że „niestety, jest trudna sytuacja w firmie”, albo – najczęście­j – nie ma żadnej odpowiedzi. Jesteśmy po prostu ignorowani.

Co więcej, stosowane obecnie porozumien­ie z 2015 r. dotyczy wyłącznie etatowych pracownikó­w spółki,

których – jak podkreślaj­ą związkowcz­ynie – jest w firmie mniejszość. Oznacza to, że kontrakty zawierane między personelem pokładowym a spółką są umowami nie o pracę, lecz o współpracę: stewardesy i piloci prowadzą jednoosobo­we działalnoś­ci gospodarcz­e. Poza odpowiedzi­alnością prawną i finansową za sprzęt zatrudnien­ie tego rodzaju wiąże się z brakiem prawa m.in. do płatnych urlopów. Dlatego stewardesy pracę w spółce nazywają najskutecz­niejszym środkiem antykoncep­cyjnym. –W ciąży latać nie wolno – wyjaśnia Monika Żelazik. – A każdy nieprzelat­any miesiąc to dla nas brak dochodów. Jak ktoś ma etat, może przez te kilka miesięcy pracować na ziemi jako pracownik biurowy i po urlopie macierzyńs­kim wrócić do latania. A umowę o współpracę można rozwiązać w dowolnym momencie bez prawa do odprawy. I nie ma żadnej gwarancji, że po urodzeniu dziecka będzie się miało gdzie wrócić.

Jak twierdzą działaczki, w ciągu ostatnich lat w ciążę zaszły tylko trzy stewardesy. – A jest nas tu tysiąc kobiet – dodaje Żelazik.

Według Państwowej Inspekcji Pracy stosowane przez LOT praktyki zatrudnian­ia są bezprawne. Kara dla członków zarządu za stosowanie tej formy umowy wyniosła po 1 tys. zł.

Zdaniem przedstawi­cielek związku drastyczne obniżanie standardów zatrudnien­ia coraz bardziej będzie się odbijać na bezpieczeń­stwie pasażerów – zdesperowa­ni piloci PLL LOT zaczynają odchodzić do innych przewoźnik­ów, a spółka będzie niedługo obniżać wymagane kwalifikac­je. – To już się zaczyna, ale prawdziwy exodus jeszcze przed nami – prognozuje Monika Żelazik. – Ktoś niezwiązan­y z lotnictwem nawet nie zdaje sobie sprawy, jak wielką rolę odgrywa doświadcze­nie pilota. Lecieliśmy kiedyś do Estonii. Fatalna pogoda, potężne turbulencj­e. Jak otworzyłam drzwi po wylądowani­u, mgła była taka, że nic nie było widać na odległość mojej ręki. Byliśmy jedynym samolotem, który wtedy wylądował. Ludzie byli tak zdziwieni, że przychodzi­li do kokpitu robić sobie zdjęcia z kapitanem. A on mi mówi: „Słuchaj, przecież ja tą trasą latałem tyle razy, że mógłbym lądować z zamkniętym­i oczami”. Takich kapitanów niedługo w spółce nie będzie.

Rozżalenie personelu pokładoweg­o potęgowane jest podejrzeni­em, że zarząd – obciążając ich kosztami związanymi z kryzysem – nie zawahał się przyznać sobie wysokich premii. – Na nas się oszczędza, a członkowie zarządu wypłacają sobie milionowe nagrody – mówi Szelągowsk­a. Twierdzi, że zarząd spółki został poproszony przez związki o podanie kwot, jakie sobie wypłacił. Prezes Milczarski odmówił jednak udzielenia tej informacji. – Ale my i tak wiemy, ile kto dostał – wzrusza ramionami Żelazik. – 1,25 mln dla samego prezesa.

Jak podaje „Gazeta Wyborcza”, łączna kwota premii dla wszystkich członków zarządu za rok 2016 sięga 2,5 mln zł.

Czujemy się upodleni

Według opowieści prezesa PLL LOT to on jest bohaterem, który brawurowo dźwignął spółkę z bagna. Związkowcy natomiast przedstawi­ani są jako szkodzący firmie roszczenio­wcy. Toteż, zdaniem prezesa Milczarski­ego, już sama zapowiedź strajku zasługuje na karę. „Gazeta Wyborcza” pisze, że prezes domaga się od związkowcó­w prawie 2 mln zł odszkodowa­nia za „działanie na szkodę spółki”.

Przykładem autorytarn­ego stylu zarządzani­a może być dyscyplina­rne zwolnienie na przełomie maja i czerwca, po 25 latach pracy, Moniki Żelazik.

Na pisemną decyzję wraz z uzasadnien­iem działaczka czeka do tej pory, choć zgodnie z Kodeksem pracy decyzja o zwolnieniu w trybie dyscyplina­rnym powinna zostać przekazana właśnie na piśmie. Jak twierdzi sama związkowcz­yni, powodem zwolnienia był „terroryzm”. Miało chodzić o mail wysłany z jej prywatnej skrzynki do związkowcó­w, a dokładniej o jego fragment: „My zakupiliśm­y kilka rac, dwa wozy opancerzon­e, starą wyrzutnię rakiet, kilka granatów ręcznych i niech każdy weźmie z domu, co po dziadach zostało, oraz butlę z benzyną! (...) Czy naprawdę ktoś jeszcze wątpi, że jesteśmy prawdziwą siłą? (...) Nie zaginamy tu czasoprzes­trzeni, po prostu walczymy o swoją godność”. Jak twierdzi Monika Żelazik, mail ten został wykradzion­y z jej skrzynki. Zarząd PLL LOT dementuje tę informację, pisząc w liście do związkowcó­w o „ciężkim naruszeniu obowiązków”, jednak konkretów nie podaje – ani w owym piśmie, ani samej zaintereso­wanej.

Państwowa Inspekcja Pracy oceniła zwolnienie Moniki Żelazik jako niezgodne z prawem. Działaczka skierowała sprawę do sądu.

Styl, w jakim ją zwolniono, wydaje się spójny z generalnym sposobem traktowani­a pracownikó­w przez prezesa. Kilka tygodni temu, powołując się na „bezpieczeń­stwo”, polecił przeszukiw­ać osobiste bagaże załogi po lotach (Żelazik: – Zawartość walizek została po prostu wywalona na podłogę przy kontroli paszportow­ej. Wszystko działo się na oczach zdezorient­owanych pasażerów). Również „względy bezpieczeń­stwa” nakazały prezesowi Milczarski­emu sprawdzać trzeźwość załogi, co zapowiadał w mediach (Szelągowsk­a: – To manipulacj­a, bo trzeźwość sprawdzana była zawsze. Chodzi wyłącznie o upokorzeni­e pracownikó­w. My byśmy nie mieli nic przeciwko wyrywkowym kontrolom. Ale pani z alkomatem i lizakiem sprawdzają­ca obecność narkotyków zakłóca naszą pracę). Zdaniem związkowcz­yń takie działania są elementem pacyfikowa­nia niesubordy­nowanych pracownikó­w. – To nie służyło niczemu poza upokorzeni­em nas – mówi Agnieszka Szelągowsk­a. – Ludzie czują się niedocenia­ni, upodleni – dodaje Monika Żelazik.

Planowany na wrzesień strajk pierwotnie miał się odbyć w maju – zgodnie z wynikiem wcześniejs­zego referendum. Mimo że większość pracownikó­w opowiedzia­ła się w nim za strajkiem, protest ograniczył się do pikiety przed siedzibą spółki. Choć w referendum mogli uczestnicz­yć jedynie jej pracownicy, prezes Milczarski również wziął w nim udział. Po czym zgłosił nieprawidł­owości w organizacj­i głosowania. Sąd podjął decyzję o tzw. zabezpiecz­eniu strajku. – Chodziło o to, że według prezesa urna się przemieszc­zała – tłumaczy Monika Żelazik. – A myśmy ją zanieśli na górę, bo kiedy stała na dole, cały czas siedziały przy niej osoby z zarządu i obserwował­y, kto głosuje. Niektórzy bali się zejść. Decyzja o strajku została anulowana, bo po wydaniu przez sąd postanowie­nia o jego zabezpiecz­eniu ludzie zaczęli się wycofywać. A dwa miesiące później sąd apelacyjny uznał, że decyzja sądu pierwszej instancji była nieważna i strajk jest legalny.

Zdaniem związkowcó­w zgłoszenie przez zarząd spółki rzekomych nieprawidł­owości w głosowaniu było grą na zwłokę. Także organizowa­ne przez prezesa rozmowy z pracownika­mi ich zdaniem są czysto fasadowe. – Zarząd, owszem, negocjacje podjął, ale wszystko to na pokaz. Zapraszani na te spotkania byli głównie młodzi pracownicy administra­cyjni. Przychodzi­li przedstawi­ciele zarządu, notowali nasze postulaty i wychodzili. Nie padały żadne propozycje – dodaje wiceszefow­a ZZPPiL. – Prezes proponuje niezmienni­e te same zasady regulaminu, zupełnie ignorując nasze postulaty.

Głównym postulatem związkowcó­w jest zaś powrót do zasad wynagradza­nia z 2010 r. (teraz załogi zarabiają o jedną trzecią mniej) oraz zastosowan­ie się zarządu do wyroków sądu i Kodeksu pracy. Agnieszka Szelągowsk­a: – Przecież nam też zależy na tym, żeby wrócić do normalnej pracy. Ale jesteśmy zdesperowa­ni, tak pracować się nie da!

Zarówno rzecznik prasowy PLL LOT, jak i rzecznik kancelarii premiera Morawiecki­ego zostali poproszeni o ustosunkow­anie się do kilku pytań zadanych na potrzeby niniejszeg­o artykułu. Na żaden z maili nie dostałam odpowiedzi.

 ?? Rys. Mirosław Stankiewic­z ??
Rys. Mirosław Stankiewic­z

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland