Pieskie życie
Tomasz Zimoch rozmawia z Igorem Traczem, mistrzem świata w wyścigach psich zaprzęgów.
– Ile lat zajmuje się pan wyścigami psich zaprzęgów?
– Osiemnaście. Wcześniej byłem pasjonatem wielu innych dyscyplin. Nurkowałem, wspinałem się, jeździłem na rowerze. Pewnego dnia z Agnieszką, moją dziewczyną, kupiliśmy trochę przypadkowo za 100 złotych sukę husky – Lillou. Chcieliśmy mieć psa towarzysza na wyjazdy w góry. W domu zobaczyłem, że to pies aktywny. Zacząłem czytać, studiować literaturę i rozpocząłem z Lillou ćwiczenia podczas jazdy rowerem. Dwa lata później mieliśmy już dwa psy, po pięciu – w naszym mieszkaniu były już cztery. – W mieszkaniu w bloku? – Właśnie wtedy stwierdziłem, że dla dobra psów przeniosę się z Gdańska na wieś. Od 2005 roku na dobre i we właściwym stylu nasze życie toczy się wokół psów, zaprzęgów, wyścigów. Nie mam niczego podanego na tacy, muszę być samowystarczalny, bo w zawodach psich zaprzęgów nie otrzymuje się żadnych gratyfikacji, jedynie worek karmy. Dzisiaj pracuję jako trener, często wyjeżdżam na zagraniczne seminaria, prowadzę zajęcia teoretyczne i praktyczne. Wyścigami psich zaprzęgów bawią się ludzie w różnych zakątkach świata: w Australii, Meksyku, Kolumbii, na Alasce, dalekiej Syberii, w Chile, Skandynawii. Niedawno prowadziłem obóz szkoleniowo-treningowy na Teneryfie. Produkuję także sprzęt potrzebny do tej konkurencji. Muszę wygrywać, być w czołówce zawodów, także po to, by ludzie chcieli moje wyroby kupować. – To sport raczkujący w Polsce. – Od 13 lat istnieje Polski Związek Sportu Psich Zaprzęgów. Dotacja ze strony państwa wynosi... 90 tys. złotych rocznie. Ledwo starcza na pokrycie wszelkich kosztów biurowych. Zawodnicy muszą sobie dawać radę sami. To nie jest łatwe zapanować nad zaprzęgiem. W pierwszej próbie spadłem z sań, a psy same środkiem ulicy wracały do domu. W 2007 roku moją pracę usystematyzował trener z Francji. Po sześciu miesiącach od jego wizyty w Polsce zdobyłem złote medale mistrzostw Europy.
– Jak rozgrywane są zawody psich zaprzęgów?
– Rywalizujemy w jeździe na czas. Dwa – trzy etapy. Suma czasów z wszystkich przejazdów decyduje o finalnym wyniku. Zimą bardzo często ostatni etap rozgrywany jest ze startu wspólnego. Trzydzieści zaprzęgów walczy o ostateczne zwycięstwo w niezwykle widowiskowy sposób, suniemy ze średnią prędkością 40 km/godz. – Ważne jest smarowanie płóz? – I to jak! W moich saniach zainstalowane są narty, takie, na jakich biega Justyna Kowalczyk. Na pierwsze swoje zawody pojechałem z malutką paczuszką narciarskich smarowideł zakupioną w sklepie sportowym. Szwedzi, Norwegowie popatrzyli na mnie jak na wariata, bo ja miałem jedne płozy, oni po kilka. Jeden z Norwegów zapytał, komu przygotowuję narty?
– Pewnie zaniemówił, jak usłyszał, że jest pan serwismenem dla siebie.
– On na co dzień pracował ze słynną biegaczką Marit Bjørgen, a dodatkowo pomagał reprezentacji psich zaprzęgów. Na szczęście miałem butelkę żubrówki. Dzięki temu prezentowi płozy w moim zaprzęgu były przygotowane jak nigdy w życiu. Zdobyłem dwa złote medale mistrzostw świata. W 2012 roku we Francji na mistrzostwach Europy znowu z zazdrością patrzyłem na wyśmienicie wyposażonych Skandynawów. Zastanawiałem się z kolegą, jak zdobyć proszek, którego używali do smarowania. Wokół ich stołów ułożyliśmy kartki papieru podaniowego. Myśleli, że chodzi o ochronę podłogi. Po dwóch godzinach zebraliśmy kartki, zsypaliśmy proszek. Miałem znakomity smar i także w tej imprezie zdobyłem medale.
– Zaprzęg stanowią normalne, popularne sanie?
– Nie przypominają tych, na których każdy z nas bawił się zimą. Wykonane są z włókna węglowego, zawodnik stoi na płozach, w każdej chwili musi być gotowy pomóc na podbiegu czy też wybalansować zaprzęg na zakręcie. Zakazane jest stosowanie bata, by ponaglać psy. Grozi to bezwzględną dyskwalifikacją. Bazujemy na ich wewnętrznym żywiole, bo są wulkanem energii. Dodam, że psy poddawane są badaniom antydopingowym. Wszyscy jesteśmy kontrolowani przez światową agencję zwalczającą stosowanie niedozwolonych środków
– Psa można zmuszać do pracy tylko głosem?
– Wyłącznie. Gwizd, okrzyk, komendy: lewo, prawo, start, stop. Psy świetnie czują ruch mojego ciała na saniach. Cięcia zakrętów to mógłby uczyć się od nich Robert Kubica albo Kajetan Kajetanowicz. Nikt nie potrafi tak zachowywać się w zakrętach jak psy zaprzęgowe. Mają instynkt, by najkrótszą drogą dotrzeć do celu. Do końca nie rozumiem swoich psów, nie wiem, dlaczego one lubią tak cholernie szybko biegać!
– Sport zaprzęgowy wielu kojarzy się z Eskimosami...
– ... saniami i psami rasy husky. Latem w psich zaprzęgach wykorzystywany jest rower górski. To bikejoring, trasy są trudne, szybkie, pełne uskoków, stromych ścianek, zjazdów, dlatego wymagają bezbłędnego zgrania między psem a zawodnikiem. Zwierzę i człowiek muszą być znakomicie wytrenowani. – Ile ma pan psów? – Trzynaście, ale cztery już w wieku emerytalnym. Starszy pies jest doskonałym nauczycielem dla tych młodszych. Każdy jest inny, mają różne charaktery. Mam obecnie siedem szczeniąt, jedno kosztuje około 2 tys. euro. Wszystkie są już zamówione przez zawodników z Kanady, Francji i Hiszpanii. Dzisiaj trenowałem z jednym z najszybszych moich psów Pussy. Mam Nergala, Dodę. Nergal dlatego, że ciągle się drze, jest Ozzy, Fergie, Nelly... głównie imiona muzyczne. Rozpoznaję je po dźwięku, jaki wydają, warknięciu, mruknięciu. – Jaka to rasa? – Mieszanka psów myśliwskich wyhodowanych w Norwegii w latach 80. Oficjalnie to nie jest rasa, to mieszaniec, kundel. Z punktu widzenia fizjologii, fizjonomii, eksterieru – jest to greyster. Połączenie niemieckiego wyżła i charta angielskiego. Norwegowie używali psów myśliwskich do polowania, teraz postanowili wykorzystać je i do sportu. Okazało się, że takie psy dużo lepiej radzą sobie w zawodach niż te, które tradycyjnie kojarzą się nam z zaprzęgami, czyli psami rasy husky, malamut. Przykładowo husky jest doskonale przystosowany do przetrwania, może spać w śniegu w temperaturze -70 stopni, jest w stanie przebyć dziennie 200 km i niewiele jeść. Moje psy nie mogą spać w śniegu, muszą jeść dwa do trzech razy dziennie, dlatego stado potrzebuje pół tony specjalnej karmy na miesiąc. – Psy wyścigowe to... sportowcy? – To tak jak pięciolitrowy silnik samochodu sportowego V8, który pali potężne ilości paliwa i jest nieekonomiczny, ale potwornie szybki. Właśnie takich szybkich psów potrzebujemy – sprinterów. Są silne i mają niezwykłą cechę – wyjątkową chęć do pracy. Jeśli moim greysterom nie powiedziałbym w czasie treningu – stop, to gwarantuję, że biegałyby tak długo, aż by zemdlały. To cecha braku rozsądku, ale chcą pracować, biegają intensywnie, więc zawodnicy i trenerzy muszą je wyhamowywać. Nie można przegiąć ze zbyt ostrym treningiem, bo może to się okazać niebezpieczne, nie czują granicy bólu. – A panu zemdlały kiedyś? – Raz miałem groźną sytuację, popełniłem błąd. Pożyczyłem psa od znajomych i podpiąłem go do swojego zaprzęgu. Po kilku minutach biegu stracił przytomność, ocknął się dopiero po kilkunastu sekundach. Okazało się, że chciał biec tak szybko jak moje trzy psy w zaprzęgu, ale nie był dostatecznie wytrenowany. Moim psom zawsze chce się biegać, zawsze chcą ciężko ćwiczyć.
– Żaden nie przejawia choćby odrobiny lenistwa?
– Jeden. Maksio. Szesnastoletni husky nigdy nie był chętny do biegania. Praca w zaprzęgu nie była dla niego.
– Przyglądałem się treningowi w lesie; chwilami wydawało się, że pies bardziej ciągnie rower?
– Wzajemnie się wspomagamy. Zyskujemy niesamowite przyspieszenie, pies pomaga na starcie. Łatwiej w porównaniu z kolarzem jest mi utrzymać stałą prędkość. Lina zaczepiona do roweru powoduje, że przednie koło dociska lepiej ziemię, pies, wchodząc w zakręt, zwiększa przyczepność, dzięki czemu jestem w stanie szybciej pokonać zakręt, wychodzę z niego błyskawicznie i znowu mogę się łatwo rozpędzić. Sam na rowerze nie mam szans z mistrzem świata w kolarstwie górskim, ale gdy będę miał psa, to mistrza zostawimy daleko za nami.
– Znajdą się pewnie i tacy, co powiedzą, że męczy pan psy.
– Człowiek chce często zrobić z psa wyłącznie kanapowca. Cieszy, że coraz więcej ludzi aktywnie spędza czas z psem. Słyszałem dosyć często słowa – sam się zaprzęgnij, debilu. Ale powtarzam, to psy bardziej zmuszają mnie do pracy. Nie są męczone, tym bardziej głodzone, a tak pewnie pomyślą ci, którzy zobaczą, jak potrafią szybko jeść. Dzięki psom jestem pozytywnie zakręcony, każdy jest częścią mojej rodziny. Trzeba być trochę wariatem na punkcie psów, miłości do nich. W 2009 roku, by pojechać na mistrzostwa świata do Kanady, sprzedaliśmy kawalerkę. Opłaciło się, zdobyłem złoty medal. Pamiętam, że z Ministerstwa Sportu otrzymałem 1950 złotych w nagrodę za wybitne osiągnięcia sportowe.