Śmierć głośna, śmierć cicha (87)
Streszczenie odcinka 86. Jakub Badek ugodzony przez Sonię ołówkiem w oko wylądował w szpitalu. Niestety, zajmujący się nim profesor nie pozwolił policjantom na przesłuchanie. Nadinspektor Poreda zapewnił Michała Burskiego, że użyje wszystkich swoich wpływów, żeby Badek jak najszybciej trafił na szubienicę... Sonia Millar po tyle dramatycznym, co szczęśliwie dla niej zakończonym spotkaniu z psychopatycznym mordercą wyjechała z matką na wakacje do Juraty. W kurorcie poczuła się jak w raju.
–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– – No, wreszcie jesteś! Myślałam, że już nie przyjedziecie... – Iwona rzuciła się przyjaciółce na szyję. – Wiesz, że na bocznicy stoi wagon Teatru Reduta? To znowu najmodniejsze miejsce. Idziemy!
Wagon z aktorami jak zwykle wtoczono na szyny ustawione blisko białego domku z napisem „ Jurata”. Artyści byli tu gośćmi co roku i Sonia znała ich wielu, a z Igorem Starosteckim bardzo się nawet polubili i często wymieniali listy. Kiedy zimą przyjechał z teatrem do Łodzi, gorączka nie pozwoliła jej iść na przedstawienie. Mama doradziła jej wtedy, aby wręczono mu kwiaty na scenie. Jak potem pisał, bukiet był tak wspaniały, że jego partnerka w sztuce dostała w hotelu spazmów i trzeba było wzywać lekarza.
– Tym razem nic nie wystawiają i wagon służy im jako pensjonat. Twój Igor nie przyjechał, a ja wczoraj poznałam wreszcie Magdę, córkę Kossaka. Wiesz, tę dowcipną... Już jesteśmy na ty.
Sonia z przyjemnością słuchała relacji przyjaciółki. Wiedziała, że Iwona jest prokurentem u Wedla w Warszawie i ma pod sobą wielu ludzi. Jurata była więc dla każdej z nich chwilą, w której mogły zapomnieć o ciężkiej pracy. Już chciała opowiedzieć Iwonie, co spotkało ją w ostatnich dniach, jednak pomyślała, że niepotrzebnie by to ją przejęło. „ Jeśli Jurata lekarstwem na nasze skołatane nerwy, to niech tak pozostanie”.
– Zobacz, kto idzie przed nami. Często odwiedza wagon i, jak mówią, wypija wtedy więcej herbaty, niż jest wody w Bałtyku...
Sonia natychmiast poznała po chodzie, kim jest wysoki mężczyzna o zwalistej sylwetce. Znała go dobrze, bo lubił się z jej ojcem i nawet odwiedzał ich w domu.
– Panie Stefanie, my także idziemy do aktorów napić się herbaty. Czy możemy się do pana przyłączyć?
Mężczyzna odwrócił się. Na jowialnej twarzy pojawił się uśmiech.
– Soniu, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę. Ostatnio dużo o tobie myślałem i bałem się, czy coś złego ci się nie przytrafiło.
Inżynier Stefan Ossowiecki, legendarny jasnowidz lub, jak nazywała go mama Soni, duchowidz, odwiedzał Łódź kilka razy w roku. Oskar Kon, właściciel Widzewskiej Manufaktury, zatrudnił go do reprezentowania interesów firmy w Warszawie. Wiktor powiedział kiedyś: „ Zatrudnienie jasnowidza w poważnym interesie może być tylko śmieszne lub genialne, a zaręczam wam, Oskar Kon nigdy nie bywa śmieszny”. Miał rację, bo Kon pozyskał Ossowieckiego nie dla jasnowidzenia. Nikt w Polsce nie miał lepszych stosunków towarzyskich od człowieka, którego Piłsudski zapraszał do Belwederu, aby zasięgnąć rady. Zaowocowało to natychmiast zamówieniem od Ministerstwa Spraw Wojskowych na płótna namiotowe, balonowe i spadochronowe, a także milionowym kredytem dyskontowym w Banku Polskim. O prowizji, którą z tego tytułu pobierał inżynier, krążyły w Łodzi legendy, jednak Sonia wiedziała, że nie były to wielkie pieniądze.
Po śmierci Marszałka wpływy Ossowieckiego zmalały, choć nadal cieszył się niezwykłym szacunkiem. Kiedy teraz wszedł między leżaki ustawione przy wagonie od strony lasu, wszyscy wstali na jego powitanie.
– Poproszę, przyjaciele, o filiżankę herbaty. Tylko koniecznie gatunek, który pochodzi z firmy finansującej wasz odpoczynek, a nam, zwykłym śmiertelnikom, dającej możliwość obcowania z wami.
– Nie mamy tu innej herbaty, mistrzu... – najgłośniej roześmiała się Helena Rojek, autorka najgrubszej książki kucharskiej, jaką Sonia widziała w swoim życiu.
– W takim razie wypowiedzmy głośno to magiczne słowo, aby szefowie tej zacnej firmy usłyszeli za polami i lasami, jak pięknie ją reklamujemy...
– Szumilin! – krzyknęli wszyscy z mniejszym lub większym zapałem.
– Od herbaty Szumilina gorsza nawet piękna mina – młody adept sceniczny postanowił przypodobać się koleżeństwu.
– Jeśli nawet wódka krzepi, Waldemarze, ty już nie pij – aktor, którego Sonia pamiętała z roli Falstaffa, uśmiechnął się z pobłażaniem.
Ossowiecki przysiadł na leżaku, który zaskrzypiał ostrzegawczo. „Czy niezwykłe zdolności pana Stefana ostrzegą, gdy leżak zechce się pod nim zarwać?” – Sonia przestała się nad tym zastanawiać i sama wyciągnęła się wygodnie. Aktorka specjalizująca się w rolach subretek i pokojówek na urlopie także nie wychodziła z roli. Postawiła filiżanki z herbatą przed nowymi gośćmi, ale i przysiadła blisko.
– Wiem, mistrzu, że to pytanie zadają panu wszyscy. Jednak ja, Leokadia Wyrwas, prosta dziewczyna, która nigdy nie zagra królowej, proszę o szczerą odpowiedź. Będzie wojna czy nie? Ossowiecki wypił łyk herbaty i przyjrzał się dobrotliwie aktorce. – Po pierwsze, proszę nie mówić, że czegoś pani nigdy nie zrobi. Widzę w pani wielkie możliwości aktorskie, które ujawnią się z wiekiem. Będzie pani jeszcze królową, i to nie tylko na scenie. Także w życiu, dla swojego męża... A co do wojny – zawiesił głos...
Rozmowy, nawet te prowadzone półgłosem, zamilkły jak na znak dany niewidzialną batutą.
– A co do wojny – powtórzył Ossowiecki – to nie należy się jej spodziewać w najbliższej przyszłości. Kiedyś na pewno będzie, bo świat bez wojny nie chce istnieć. Jednak niech pani myśli raczej o następnej roli...
Sonia znowu usłyszała gwar, teraz jeszcze bardziej radosny. Dwie aktorki zaczęły śpiewać. Jedna włożyła kaszkiet, udając apasza, druga robiła omdlewające miny jako jego kochanka. Kilka osób przyłączyło się do śpiewu. Potem jak zwykle nadszedł czas opowiadania dowcipów. „Czy znacie państwo kawał o żubrze, do którego nie umiał trafić Göring? Znamy, opowiedz ten o fryzjerze, który przez omyłkę zgolił Hitlerowi wąsy”.
Powoli zapadał mrok, a było coraz weselej. Jak zauważyła Sonia, przyczyniał się do tego koniak, z którym często przychodzili goście. Zaczęto tańczyć do muzyki puszczanej z patefonu. „Tango milonga” zabrzmialo w lesie niczym aria z najlepszej opery.
– Będę już szedł, moje panie, gdyż mam zwyczaj kłaść się o dziesiątej, a muszę jeszcze coś przekąsić, bo inaczej nie zasnę – Ossowiecki odstawił trzecią filiżankę herbaty i dźwignął się z leżaka. Sonia wstała także. – Czy pozwoli pan, że go z koleżanką odprowadzimy do „Lido”?
– To dla mnie zaszczyt, ale w tym roku mieszkam dalej. Wynająłem domek blisko Kossaka. Jednak, proszę mi wierzyć, nie dlatego, aby mnie malował...
– Pójdziemy z panem na koniec świata... – powiedziała najpoważniej Iwona.
– Gdybym był młodszy, zarumieniłbym się z wrażenia. Chodźmy w takim razie...
Szli w milczeniu, jakby instynktownie nie chcąc psuć wesołego nastroju. Na ulicy Świętopełka Ossowiecki zatrzymał się przed furtką ukrytą w żywopłocie.
– Tu jest miejsce, w którym odpoczywam najlepiej po całym dniu leniuchowania. Bardzo wam dziękuję, drogie panie, za wspólny spacer... Ulitowałyście się nad starcem... – To nad nami ulitował się mocarz nad mocarze... Sonia zobaczyła w półmroku, że Iwona uśmiecha się tak pięknie, jak chyba jeszcze nigdy. Wypowiedziane najszczerzej słowa musiały też zrobić wrażenie na Ossowieckim, bo choć trzymał już rękę na klamce, to jeszcze się odwrócił. Tym razem jego głos brzmiał inaczej, a słowa jakby nie chciały mu przejść przez usta.
– Wojna wybuchnie za tydzień, może dwa. Przegramy ją sromotnie. Optymizm, który daję ludziom, to prośba najwyższych władz Polski. Wracam jutro do Warszawy, wy także zabierajcie się stąd jak najszybciej. Ty, Soniu, jesteś Niemką, lecz zaznasz od Niemców nieszczęścia. – A ja, mistrzu, a ja? – Iwona złapała Ossowieckiego za rękę. – Widzę cię, moje dziecko, w Warszawie z czymś w rodzaju bomby w ręce. Wyglądasz jak bohaterska kobieta z obrazu Delacroix. To wszystko, co wiem o tobie...
Furtka zamknęła się za nim. Wracały w zupełnej ciszy.
Ciąg dalszy nastąpi