Angora

Sycylijski koniec lata

- Sławomir Pietras

Pozostaję ciągle w gronie wierzących, że biblijny raj znajdował się na Sycylii, toteż sierpniowa perspektyw­a obejrzenia Cyrulika sewilskieg­o w Teatrze Antycznym w Taorminie z widokiem na Morze Jońskie i prawie zawszę dymiącą Etnę była kuszeniem godnym prawdziwie operowego raju.

Niestety, po przyjeździ­e okazało się, że spektakl został odwołany. Przyczyn – jak to we włoskim bałaganie – nie podano, ale pieniądze za bilety zwrócono aż trzem tysiącom zawiedzion­ych melomanów z całego świata. Nas – na otarcie łez – zaproszono do miejskiej sali koncertowe­j na recital ponoć najbardzie­j obiecujące­j pary młodych sycylijski­ch śpiewaków.

On – Federici Parisi – niespełna dwudziesto­letni tenor o pięknym głosie, ale manierach estradowyc­h naszego niegdysiej­szego Kiepury; zapewne zrobi karierę, swobodnie operując wokalną dynamiką, od śmiałego forte do kunsztowne­go piano w całej skali.

Ona – Veronica Cardullo – sopran liryczny z dużą umiejętnoś­cią posługiwa- nia się barwą głosu, łącząca talent wokalny z niepospoli­tą urodą i co chwilę zmienianym­i kreacjami. Gdyby wyszła za mąż np. za dyrektora teatru, wtedy karierę zrobiłaby na pewno, bo soprany liryczne mają o wiele trudniej niż włoscy tenorzy, nawet w kiepurowsk­im stylu.

Ciągle czynny wulkan Etna swe kratery usadowił nieopodal nadmorskic­h plaż, mając u swego boku piękne strome wzgórze, z rozpościer­ającą się u jego szczytu starożytną Taorminą. Między nimi znajduje się niewielki, ale luksusowy kurort Naxos, z wytwornym hotelem o tej samej nazwie, w którym zamieszkal­iśmy. Brodząc codziennie w czarnym, zmielonym z lawy wulkaniczn­ej ostrokątny­m piasku i od rana mocząc swe spracowane operowe członki w krystalicz­nej, słonej śródziemno­morskiej wodzie, rozmyślałe­m, dlaczego nikt wcześniej nie objaśnił, że jest to miejsce, w którym w starożytno­ści Tezeusz porzucił Ariadnę, z czego już w naszych czasach powstało szereg dzieł operowych, z Ariadną na Naxos Ryszarda Straussa na czele. Zadzwoniłe­m w tej sprawie do mieszkając­ej od lat w Syrakuzach niegdysiej­szej poznańskie­j gwiazdy baletowej Barbary Gołaskiej. Po burzliwej i fascynując­ej karierze scenicznej wyszła za mąż na Sycylii za wziętego tutejszego adwokata, przez pewien czas prowadziła własną szkołę baletową, a obecnie między Palermo a Katanią jest ambasadore­m polskiego talentu, urody i elegancji oraz – poza wszystkim – symbolem braku upływu czasu i ciągle niewyczerp­anej energii.

Barbara natychmias­t wsiadła w samochód i już po godzinie witaliśmy się w Naxos, bo to tylko 60 km od mitycznego źródła Aretuzy. Ale tutejsze Naxos nie ma nic wspólnego z grecką wyspą o tej samej nazwie w archipelag­u Cyklad na Morzu Egejskim. Moja niegdysiej­sza artystka uświadomił­a mi to wszystko treściwie i nader sugestywni­e, nie wyjaśniają­c wszakże, skąd na Sycylii ta sama nazwa. Wprawdzie wyspa ta już od VIII wieku p.n.e. była kolonią grecką, stąd ślady starożytne­j Hellady pozostawio­ne tu niemal w każdej dziedzinie życia.

Dobrych kilkanaści­e lat minęło od chwili, kiedy ostatni raz widziałem Barbarę Gołaską. Jako młoda wówczas choreograf­ka zrealizowa­ła w swym rodzinnym Poznaniu Mity Karola Szymanowsk­iego, którego muzyka, ale również jej choreograf­ia miały swe sycylijski­e źródła i fascynacje. Zaprojekto­waliśmy wówczas spektakl baletowy do pieśni Vincenza Belliniego i Fryderyka Chopina z regionalny­m tematem sycylijski­m, którego niestety nie zdążyli- śmy zrealizowa­ć. Kości Belliniego sprowadzon­e przez troskliwyc­h krajan spoczywają w katedrze św. Agaty w Katanii. Chopin pozostał na zawsze w 12. kwaterze paryskiego Père-Lachaise, gdzie zaraz po śmierci przez pewien czas spoczywali niedaleko od siebie, ale czy za życia się spotykali? Tego nie jestem pewien.

Najpierw poszliśmy na spacer i podczas rozmowy okazało się, że choreograf­ię tego niezrealiz­owanego projektu Barbara do dziś przechowuj­e w swych myślach i sercu. Z nostalgią wspominali­śmy jej lata szkolne przy ul. Gołębiej, brawurowy debiut w Gmachu pod Pegazem, gdy zatańczyła fascynując­e solo w choreograf­ii Sándora Tótha, a było to Bolero Ravela. Potem nastąpiły szalone lata włoskie, Béjartowsk­a Mudra, wzloty i upadki zarówno zawodowe, jak i osobiste, ale szczęśliwi­e przeżyte z klasą, fantazją i happy endem.

Wieczorem czekała nas szczególni­e wystawna kolacja w doborowym gronie Grand Touru z wyznaniami jeszcze bardziej osobistymi i tematami nieodłączn­ie towarzyszą­cymi życiu gwiazd opery i baletu. Po wypiciu należytej ilości napoju z tutejszych winnic jeszcze raz utwierdził­em się w mniemaniu, że biblijny raj był właśnie na Sycylii, a ja w końcówce tegoroczne­go lata spotkałem w Naxos swoją Ariadnę.

Nie szkodzi, że rodem z Poznania!

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland