Demolition woman
Wjazd na parking to rzecz łatwa tylko pozornie. Przekonała o tym siebie i wszystkich wokół łodzianka, która chciała zaparkować przed szpitalem im. Kopernika. Przy wjeździe zahaczyła o czytnik kart, co tak ją rozdygotało, że wpadła na znak drogowy i zderzyła się ze stojącym po drugiej stronie szlabanu renault. Policjantów zadziwił nie tylko rozmiar zniszczeń, ale i to, że kobieta była trzeźwa. W nagrodę dostała 100 złotych mandatu.
Na podst. „Expressu Ilustrowanego”
Dzidziuś pierdzioch
Relacje rodzinne kwaśnieją, gdy zbyt długo mieszka się z rodzicami. Odczuł to na sobie czterdziestolatek wciąż mieszający z mamusią w Łodzi. Starszej pani nie podobało się, że syn źle postępuje i nie umie ułożyć sobie życia, więc suszyła mu głowę. Po jednej z takich połajanek facet, chcąc zrobić mamie na złość, odkręcił flaszkę wódki i na jej oczach wypił ją duszkiem. Zemsta na własnej wątrobie skończyła się lądowaniem pod respiratorem z trzema promilami we krwi.
Na podst. „Expressu Ilustrowanego”
Tarzan
Czytając ogólnopolską prasę, można odnieść wrażenie, że to właśnie w Łodzi występuje największe zagęszczenie „ekscentryków” na metr kwadratowy. Jeden z nich najpierw spacerował na golasa po parku. Potem przy ulicy próbował wdrapać się na ekrany dźwiękochłonne po bluszczu. Aż wlazł na metalową kratownicę podtrzymującą drogowskazy nad jezdnią, by stamtąd prezentować wdzięki kierowcom. Policjanci długo go urabiali, ale w końcu udało się sprowadzić faceta do cywilizowanego poziomu łódzkiego chodnika.
Na podst. inform. prasowych
Empatologia
W białostockim pasażu handlowym doszło do zamachu bombowego! Policyjni pirotechnicy zbadali miejsce eksplozji oraz resztki prymitywnego ładunku wybuchowego i raz-dwa wywęszyli, że zamach zorganizowali pracownicy pasażu. Zlecenie złożył 65-letni administrator obiektu, a wykonał 35-latek prowadzący tam serwis komputerowy. Młodszy liczył na szybki zarobek, a starszy na... współczucie sklepikarzy. Teraz obaj mogą zacząć liczyć dni do końca wyroku.
Na podst. „Super Expressu”
Kot w worku
Jarosław J. ze Słupska to znany wielbiciel kotów. Sławę i rozgłos zyskał podczas kradzieży mruczka Klakiera ze sklepu z artykułami budowlanymi. Kiedy okazało się, że in flagranti nagrał go monitoring, a o sprawie zrobiło się głośno, kociarz pokrętnie się wytłumaczył i obiecał oddać Klakiera. Tu jednak leży pies pogrzebany, bo kot w tym czasie dał złodziejowi drapaka i nikt nie wie, gdzie jest.
Na podst. „Super Expressu”