„Marvel’s Spider-Man”
Stworzony na początku lat 60. w umysłach Stana Lee, Jacka Kirby’ego oraz niedawno zmarłego Steve’a Ditko Człowiek-Pająk stał się rewolucją na zdominowanym wówczas przez wydawnictwo DC amerykańskim rynku komiksowym. Czy również długo oczekiwana, dostępna jedynie na konsoli PlayStation4 produkcja o sympatycznym „pająku” to przewrót w branży gier? Niestety nie, ale i tak jest jednym z najlepszych tytułów roku. Mechanika „Spider-Mana” opiera się na dwóch filarach. Pierwszy to eksploracja, czyli świetnie zrealizowane bujanie się pomiędzy wieżowcami nowojorskiego Manhattanu. Sterowanie jest intuicyjne, pozwala w prosty i szybki sposób dotrzeć do dowolnego punktu na mapie. Animacje są dynamiczne – czuje się, że to zwinny Spider-Man, a nie masywny osiłek w rodzaju Batmana. Podobnie jest w przypadku walki. Stanowi rozwinięcie pomysłów z serii „Arkham” ze wspomnianym „nietoperzem” w roli głównej, jest jednak o wiele szybsza i efektowniejsza. Przy odrobinie wprawy „pająk” jest w stanie wykonać bitewny balet, wykorzystując do tego swoje nogi, pięści, gadżety, elementy scenografii oraz oczywiście sieć. Spora część walki odbywa się w powietrzu, co jeszcze bardziej podkreśla lekkość i sprężystość czerwono-niebieskiego bohatera. Nie zawsze musimy się rzucać w centrum konfliktu. Gra pozwala na eliminowanie wrogów z ukrycia, jednak ten element mógłby zostać bardziej dopieszczony, bo w porównaniu z widowiskowymi, otwartymi starciami wypada blado. Jakościowo odstają również zadania poboczne, na szczęście główny wątek jest wypełniony spektakularnymi misjami oraz ciekawą historią. Peter Parker to dowcipny, nieustannie rzucający „sucharami” bohater, dzięki któremu nad grą unosi się sympatyczny, lekki klimat wydawnictwa Marvel Comics. „Spider-Man” to tytuł pozbawiony rewolucyjnych pomysłów, ale dopieszczony i dopracowany w najmniejszych detalach. Bez wątpienia spełnia pokładane w nim nadzieje. Obok „God of War” to najmocniejszy tytuł z tegorocznego portfolio PlayStation. Insomniac Games
Kolejny polski film wchodzi na ekrany, a to jeszcze nie koniec. Chyba dawno nasze kino nie miało się tak dobrze jak teraz. A ilość coraz częściej przechodzi też w jakość. Na dużym ekranie możemy podziwiać zarówno prawdziwych mistrzów aktorstwa, jak i młode, całkiem zdolne pokolenie. Coraz częściej naszych twórców doceniają też za granicą.
Jak to dobrze, że znów możemy bez wstydu kupować w kinie bilet na polskie produkcje. Pewnie, że nie wszystko złoto, co się świeci i bywa, że głośno zapowiadany film zamiast wielkim przebojem okazuje się jedynie kolejnym gniotem. Na szczęście jest ich coraz mniej, a nasi filmowcy z reguły gwarantują – zupełnie jak kiedyś – przyzwoite, a niekiedy nawet bardzo dobre kino. Filipa Bajona (71 l.) nie trzeba nikomu przedstawiać, ale z kronikarskiego obowiązku i z myślą o czytelnikach, którzy mają mniej niż trzydzieści lat, przypomnijmy. Ten reżyser ma na koncie takie dzieła jak „Magnat” czy „Poznań 56”, które przenoszą na ekran skomplikowaną polską historię. Taki jest też jego najnowszy film. „Kamerdyner” opowiada o losach Kaszubów w czasach, gdy sto lat temu Polska odzyskiwała swoją państwowość. To historia ludzi uwikłanych, często wbrew własnej woli, w bolesne wydarzenia polityczne, które determinują ich i tak już z reguły niełatwe życie. Bajon nie pomija w swej narracji także zamieszkujących sporne ziemie Niemców – bogatych właścicieli majątków ziemskich. Nie staje po żadnej ze stron, patrzy na swoich bohaterów jak na konkretnych ludzi – wyłącznie przez pryzmat ich charakterów, a nie narodowości. Jedną z głównych ról dostał w „Kamerdynerze” Janusz Gajos (78 l.), którego publiczność premierowego pokazu w Teatrze Polskim nagrodziła długimi oklaskami jeszcze przed seansem. To jeden z największych polskich aktorów, od którego skromności powinni się uczyć wszyscy młodsi koledzy. Jest pewne, że każdą rolę nakreśli z właściwą sobie wrażliwością. Tu wciela się w przywódcę Kaszubów, postać wzorowaną na Antonim Abrahamie. W tytułowej roli oglądamy Sebastiana Fabijańskiego (31 l.), który na potrzeby filmu historycznego nieco, choć nie całkowicie, zarzucił swój mroczny psychopatyczny wizerunek utrwalany ostatnio w filmach Patryka Vegi (41 l.). Historia Mateusza – kamerdynera w niemieckim pałacu – nie jest może zbyt optymistyczna, ale i tak zdarza się Fabijańskiemu parę razy uśmiechnąć. Gdyby