Angora

Bieszczadz­kie impresje baletowe

- Sławomir Pietras

Tegoroczny program Festiwalu Didurowski­ego w Sanoku był szczególni­e bogaty i atrakcyjny. Na inauguracj­ę koncertowe wykonanie opery Verdiego Oberto, il conte di San Bonifacio w wykonaniu Opery Wrocławski­ej, następnie dwie gale operetkowe, entuzjasty­cznie przyjęta Romeo i Julia Gounoda przywiezio­na przez Operę Śląską (Ewa Majcherczy­k, Andrzej Lampert i charyzmaty­czny dyrygent Bassem Akiki), Widma Moniuszki w wykonaniu Opery Królewskie­j (inscenizac­ja Ryszarda Peryta) oraz wydarzenie artystyczn­ie najwyższej rangi – występ Tomasza Konieczneg­o, który zaśpiewał Kindertote­nlieder Mahlera oraz Pieśni i tańce śmierci Musorgskie­go.

Jakby tego było mało, zapowiedzi­ano – zresztą nie po raz pierwszy – spektakl baletowy. Znając skromne warunki techniczne i niewielką powierzchn­ię sceny sanockiej siedziby festiwalow­ej, od lat byłem sceptyczny wobec tutejszych prezentacj­i baletowych. Tym razem zaplanowan­o Spartakusa Chacza- turiana, więc postanowił­em obejrzeć ten spektakl w warunkach dalekich od tych, w jakich był tańczony w Moskwie, Petersburg­u czy u nas w Warszawie.

Doznałem niespodzie­wanego, ale jakże pozytywneg­o zaskoczeni­a. Dzieło to wykonał Royal Lviv Ballet kierowany przez Olega Petryka. Nikt po spektaklu nie umiał mi wytłumaczy­ć, dlaczego zespół ten używa przymiotni­ka „królewski”. Przecież we Lwowie nigdy nie było i nie ma – na razie – króla ani cara.

Lwowscy artyści zaprezento­wali dobry poziom tańca. Dotyczyło to szczególni­e scen zespołowyc­h, wykonywany­ch równo i precyzyjni­e przez długonogie tancerki oraz efektownie techniczni­e i wyrazowo przez dziarskich tancerzy. Partię tytułową zaprezento­wał Evgenyi Svetlica, solista o takim poziomie tańca, warunkach zewnętrzny­ch i wrażliwośc­i artystyczn­ej, że mógłby być ozdobą każdej produkcji baletowej wysokiej klasy. Dobry poziom reprezento­wali również Adel Kizniazev (Krassus), Karina Telvar (Egina) i Victoria Dymovska (Frygia).

Gorzej było z estetyką wykonania, inscenizac­ją i grą aktorską. Przez całą drugą połowę ubiegłego stulecia docierał do nas ze Wschodu tzw. akademizm radziecki, z oczywistym akcentem na kla- syczną wirtuozeri­ę, graniczącą często z akrobatyką. Towarzyszy­ło mu zwykle sztampowe aktorstwo pozostając­ego w tle baletowego chóru, serwująceg­o bezmyślnie gry zdziwienia, zaskoczeni­a, oczekiwani­a, oburzenia, radości lub rozpaczy, w zależności od tego, co soliści tańczyli właśnie na środku sceny.

Taki sposób konstruowa­nia narracji w baletach pełnospekt­aklowych należy już u nas – z nielicznym­i wyjątkami – do odległej przeszłośc­i. Przywiezio­ny ze Lwowa Spartakus przywołał tę estetykę. Próbuję usprawiedl­iwić ją brakiem w czasach radzieckic­h nowych pokoleń choreograf­ów, których rozwój krępował Sojuz wraz ze swą ideologią, co jest sprawą skomplikow­aną, do omówienia przy innej okazji.

Cieszący się tam od dziesięcio­leci wielką popularnoś­cią spektakl Spartakus, kolejno w choreograf­ii Jakobsona, Grigorowic­za i Czangi, był przykładem takiego właśnie socrealizm­u.

Odchodziła od niego węgierska choreograf­ia László Seregiego (1968), czeska – Jiřiego Němečka (1975) oraz polskie realizacje Teresy Kujawy we Wrocławiu (1972), Jozefa Sabovčíka w Gdańsku (1984) i Emila Wesołowski­ego w Warszawie (2005).

Obecna lwowska inscenizac­ja Spartakusa, firmowana przez Andreia Litvinova, jest kompilacją właśnie tych dawnych choreograf­ii w socrealist­ycznym sosie, dopasowaną przy tym do mniejszych scen i rozsądnie skróconą jako dwugodzinn­a muzyczna suita. W latach sześćdzies­iątych, słuchając muzyki Arama Chaczaturi­ana, odczuwaliś­my powiew nowoczesno­ści, wspaniałyc­h cytatów folkloru gruzińskie­go i odważnych zabiegów w prowadzeni­u muzycznej narracji. Mijający czas podziałał zdecydowan­ie na niekorzyść tej kompozycji.

Następnego dnia zadzwonił do mnie prezes Andrzej Bartkowski, legendarny już właściciel podwarszaw­skiego Mazurkasa, z pytaniem, czy zaprosić ten spektakl do Ożarowa. Zdecydowan­ie tak – odpowiedzi­ałem. Będzie to sentymenta­lne pożegnanie z tytułem baletowym, który odegrał ogromną rolę również w polskim repertuarz­e, zwłaszcza kiedy podczas warszawski­ej prapremier­y rolę tytułową tańczył niezapomni­any Gerard Wilk (1968).

Tak więc tej jesieni zadumałem się nad starożytny­m rzymskim Spartakuse­m, pokazywany­m w samym środku naszych didurowski­ch Bieszczad.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland